sobota, 4 maja 2013

Rozdział 5 (maindfuck)


Rozdział 5


Próbowałam otworzyć oczy jednak powieki okropnie mi ciążyły. Znałam to uczucie. Musiałam spać co najmniej 20 godzin, żeby moje ciało tak stężało. Nienawidziłam tego uczucia. Czułam się jak więzień własnego ciała. Okropność.
Zanim się porządnie rozbudziłam, chciałam wybadać miejsce, w którym się znalazłam. Wyczułam miękki materac i lekką kołdrę. Pościel pachniała piżmem i drzewem sandałowym z nutą kardamonu. Stwierdziłam, że to łóżko jakiegoś faceta. No, nieźle się zapowiada. W sumie byłam do tego przyzwyczajona. Kiedy trochę sobie pofolguję potrafię znaleźć się w najdziwniejszych miejscach. Ostatnio z kumplami obudziłam się na dachu hotelu w LA (długa historia).
W końcu udało mi się otworzyć oczy. Pokój, w którym się znalazłam definitywnie mi się spodobał. Ceglane ściany świetnie komponowały się z drewnianą podłogą. Ciężkie meble z litego drewna i brak jakichkolwiek ozdób sprawił, że moja teza o bytności jakiegoś faceta tylko się potwierdziła. Szybko sprawdziłam, czy byłam ubrana. Nie chciałam tracić dziewictwa w niewiedzy. Szczególnie, że nie pamiętałam co się stało przed moim przebudzeniem. Pamiętam, że przyjechałam z rodzicami do Nowego Jorku i mieliśmy czas, żeby zjeść sushi… Ale co było dalej? Film się urywa.
Z największym trudem usiadłam na łóżku. Rozejrzałam się bardziej i zauważyłam na etażerce obok mojego łóżka poskładane damskie ubrania. Przyjrzałam się dokładniej i stwierdziłam, że to moje ciuchy. Mój top z triadą, moja skórzana ramoneska i kochane ćwiekowane legginsy. Wychyliłam się trochę i stwierdziłam, że stoją tam również moje lity upolowane na wyprzedaży za 20 $.
- Co do jasnej…? – zapytałam na głos. Podniosłam się z łóżka i przerzuciłam nogi na ziemię. Po raz ostatni rozejrzałam się po pokoju, aby upewnić się, że jestem sama. Chciałam się szybko przebrać i spotkać z rodzicami. Musieli już rozesłać list gończy za mną po całych Stanach. Może nawet Interpol wziął się za moje poszukiwania. Moi starzy mieli kontakty wszędzie. Pewnie myślą, że ktoś mnie zaatakował i wrzucił zakrwawione zwłoki do kontenera…
I wtedy mi się przypomniało. Wszystko.
O mój boże. Co ja narobiłam?! Zabiłam trzech ludzi! I to dorosłych facetów! Nogi się pode mną ugięły i upadłam na ziemię. Nie mogłam uwierzyć, że zabiłam. I wcale nie pomagała mi myśl, że robiłam to w obronie własnej. To się nie dzieje naprawdę! To sen, okropny koszmar! To jebany koszmar, nic więcej!
Starałam się podnieść z podłogi, ale ta myśl, że mogłam kogoś zabić… Zwalała mnie z nóg jakbym trzymała ciężar nieba. Zaprzestałam prób za trzecim razem i usiadłam na ziemi opierając się o łóżko. Nie mogłam w to uwierzyć. Zabiłam. Dopiero teraz to do mnie dochodziło. Jakim cudem taka zadufana w sobie dziewczyna mogła decydować o czyimś losie. Chciałam ich tylko zranić i unieruchomić, żeby móc uciec. Ale…
Nagle dopadło mnie jeszcze jedno wspomnienie. Jim też tam był. Mój najlepszy przyjaciel. No może teraz mój ex-przyjaciel, albo nawet wróg. Uświadomiłam sobie, że dostałam nieźle nożem. Automatycznie złapałam się za bok, żeby przebadać uszkodzone miejsce. O dziwo, nie wyczułam niczego. Zmarszczyłam brwi. Czyżbym miała omamy?
- Nie, po prostu masz witakinezę. – Usłyszałam za plecami znajomy głos. - Kolejny dar sharinem.
Szybko odwróciłam głowę, aż mi strzyknęło w karku. Oczy zrobiły mi się wielkie jak spodki, a szczęka opadła co najmniej do piwnicy.
- To… to… to ty – wydukałam.
Za mną stał wysoki brunet, prawdopodobnie student. Czarny filcowy płaszcz okrywał burgundowy sweter i proste karminowe spodnie. W ręku trzymał mokry parasol, a we włosach lśniły krople deszczu. Jednak to nie to sprawiło, że serce mi stanęło.
Miał fioletowe oczy.
- Jak to mówią, nigdy nie wiadomo kogo masz za plecami – powiedział ze śmiechem. Jak gdyby nigdy nic podszedł do wieszaka i odwiesił swój płaszcz nie zwracając na mnie uwagi.
Gapiłam się na niego oczami wielkim jak spodki. Z sekundy na sekundy coś się dzieje. Chyba zaraz mój organizm nie będzie miał już siły produkować adrenaliny.
- Ale… Jakim cudem…
- Jakim cudem jestem prawdziwy? – dokończył moje pytanie strzepując parasol – Przecież jestem tylko wkurzającym facetem ze snów, który nawiedza cię za każdym razem kiedy zamykasz oczy.
- Ty naprawdę umiesz czytać w myślach – palnęłam bez zastanowienia.
Spojrzał na mnie podnosząc brew.
- Nie wierzyłaś? – zapytał z przekąsem.  
- Nie wiem jak ty, ale mi trudno wierzyć, że sny są prawdziwe – odgryzłam się niemrawo. Ciągle nie mogłam się oswoić z myślą, że mogłam kogokolwiek zabić.
- Nie zabiłaś ich – powiedział. – Tylko prawie się wykrwawili. Grunt, że ktoś ich w porę zobaczył i zadzwonił po karetkę.
- Serio?! – zapytałam rozgorączkowana. Jednak nie zabiłam! Boże, co za ulga! Kamień spadł mi z serca. Lecz coś mnie zaniepokoiło. Szybko się otrząsnęłam. – Czy łaskawie przestaniesz mi siedzieć w głowie? – warknęłam.
- Jeżeli ci to przeszkadza to mnie zablokuj – odpowiedział wzruszając ramionami. – Twoje myśli są zbyt interesujące, aby siedziały tylko w twojej głowie.
- Dzięki – odpowiedziałam z przekąsem. – Nie ma to jak komplement od kogoś takiego jak ty.
- A ta znów zaczyna – stwierdził wywracając oczami. – Nie pora teraz na głupie sprzeczki. Ubieraj się, mamy coś ważnego do załatwienia.
- A mianowicie? – zapytałam. Nie miałam ochoty nigdzie z nim wychodzić, szczególnie w taką pogodę. Najbardziej chciałam znów wrócić do Chicago, już nawet ta angielska wieś nie wydawała mi się taka zła.
- Dowiesz się na miejscu – powiedział tajemniczo. – Zapięć minut wychodzimy, więc się ogarnij.
Poszedł w kierunku spiralnych schodów, które dopiero teraz zauważyłam. W ogóle, kiedy zeszłam z łóżka zobaczyłam jakie wielkie było to mieszkanie. Zmieściłoby się tu co najmniej 10 camperów. Tak jak zauważyłam wcześniej na łóżku, całe mieszkanie było bardzo surowe. Jedyne, co rozjaśniało to miejsce były wielkie okna. Na zewnątrz lało jak z cebra, a ja musiałam tam iść.
Westchnęłam. Czemu robię wszystko, o co ten debil mnie poprosi? Przecież jestem silną dziewczyną, która potrafi sobie dać radę. No dobra, Jim zaskoczył mnie ten jeden jedyny raz i mogłam być damą w opałach. A Michael… W sumie był niczego sobie. Może gdyby był bardziej męski…
Moje rozmyślania przerwała mi salwa śmiechu z góry. Cholera, zapomniałam, że on cały czas słyszy moje myśli. Czemu on mnie rozprasza do tego stopnia, że zapominam o najprostszych rzeczach?
Poszłam i szybko się ubrałam. Dopiero teraz do mnie dotarło jak bardzo jestem brudna. Ale jako, że nie było czasu na prysznic musiałam zadowolić się pożyczonym bezzapachowym dezodorantem i czystymi ciuchami. Szkoda tylko, że leginsy były takie cienkie. Założę się, że po powrocie będę musiała przeleżeć w ciepłej wodzie co najmniej 5 godzin zanim temperatura mojego ciała wróci do normy.
Znów złapałam się na myśleniu o tym miejscu jak o swoim domu. Co do jasnej cholery się ze mną dzieje?! Za mocno uderzyłam głową w ziemię, kiedy upadłam? Spałam za długo i odrodziłam się w nowym ciele? Boże, i jeszcze do tego wymyślam durne teorie, o których można by pisać książki. Dajcie mi wyrzutnie ziemia-powietrze, bo nie wyrobię ze swoją głupotą.
W końcu dołączył do mnie Michael. Po jego minie wywnioskowałam, że słyszał wszystkie moje myśli, bo ledwo powstrzymywał się od śmiechu. Przewróciłam oczami.
- Naprawdę, nie możesz dać mi chociaż odrobiny prywatności? – zapytałam.
- Mówiłem ci już – parsknięcie śmiechem – że twoje myśli są zbyt ciekawe – znów śmiech – aby je zostawić w spokoju. – Przy ostatnich słowach prawie się pokładał ze śmiechu.
 - Miło mi, że moje psychopatyczne myśli kogoś bawią powiedziałam – sarknęłam.
- Oj, nie bądź taka ostra – powiedział spokojnie. Chyba w końcu udało mu się powstrzymać wesołość wywołaną moimi podsłuchanymi myślami. – Tam gdzie idziemy na pewno ci się spodoba.
- Mówisz, jakbyś wiedział o mnie wszystko – warknęłam.
- Dzięki twojej dwudniowej utracie przytomności zdążyłem cię świetnie poznać – uśmiechnął się i puścił mi oko.
Zesztywniałam ze strachu. Czy on właśnie powiedział…
- Tak, powiedziałem to co usłyszałaś – żachnął się. – A teraz ruchy. Nie będą na nas czekać wiecznie.
- Czy w końcu mi powiesz gdzie idziemy? – zapytałam po raz kolejny. Miałam już go dosyć.
 - Jeżeli ci teraz powiem, prawdopodobnie zwiejesz – powiedział ubierając płaszcz – A tak wiem, że zostaniesz ze mną do końca z ciekawości.
Spojrzałam na niego jak żmija, ale poszłam za nim.


Z sekundy na sekundę moja ciekawość rosła. Nie mogłam się doczekać wysiąść z metra i odkryć, gdzie ten idiota mnie zabiera. Nadal byłam zszokowana tym, że siedział w mojej podświadomości na tyle długo, żeby odkryć moje największe ciągoty. Kochałam wszystko co było tajemnicze i niezbadane, właśnie dlatego poszłam za Michaelem i utknęłam w tej metalowej puszce.
Przez całą drogę mój nowy znajomy próbował mnie zagadać. Jednak ja go ignorowałam. Szłam cały czas przed siebie myśląc tylko o tej okropnej pogodzi i o zimnie ogarniającym całe moje ciało. Że też ze wszystkich ubrań musiał wybrać te. Zaczęłam sobie układać w głowie bluzgi jakimi go obrzucę, po tym jak przestaną mi szczękać zęby. W końcu zauważyłam zmianę na jego twarzy i zrozumiałam, że je przechwycił z moich myśli.
Szach mat, koleś.
Na szczęście w metrze trochę się ogrzałam, dzięki czemu zęby przestały uniemożliwiać mi mowę. Jednak Michael był milczący i spoglądał przez okno z zamyślonym wyrazem twarzy. Uznałam to za miłą odmianę. Po tych kilku nocnych spotkaniach stwierdziłam, że facet mówi zdecydowanie za dużo. Tak więc zdziwiłam się jego nową postawą. Może usłyszał coś w mojej głowie co sprawiło że stracił głosi już nigdy się nie odezwie? Tak, to by była piękna kara za podsłuchiwanie tak wielu ludzi.
- Słyszę cię – mruknął nadal patrząc w zamyśleniu. – I tak, umiem jeszcze mówić.
- A szkoda – westchnęłam.
Właśnie dojeżdżaliśmy na stację przy Bowling Green, kiedy Michael poderwał się jak oparzony. Zrozumiałam, że to tutaj wysiadamy. Oj, zapowiada się ciekawie. Pewnie pójdziemy popływać w Hudson i będę miała takie same zdolności jak on. Ale frajda.
Michael teraz przypominał mi bigla. Prawie wybiegł ze stacji kierując się ku końcowi wyspy. Przewróciłam oczami. Chyba moja teoria o kąpieli w akwenach wokół Manhattanu była prawdziwa. Przynajmniej nie lało już jak z cebra i nawet słońce się pojawiło. Milutko.
- Ej, no – krzyknęłam za nim. – Gdzie ty tak lecisz?
- Jesteśmy spóźnieni – odkrzyknął. – Mamy tylko kilka minut żeby tam się znaleźć.
- Ale gdzie? – zapytałam.
Jednak nie usłyszałam odpowiedzi. Westchnęłam i ruszyłam za nim.
Biegł ulicami jak szalony, ledwie dotrzymywałam mu tępa. Kilkudniowy sen nadal sprawiał, że moje mięśnie były sztywne i każdy ruch sprawiał mi ból. No dobra, na kacu bywa gorzej, więc nie powinnam narzekać. W końcu mój przewodnik udający psa zaczął zwalniać, co przyjęłam z ulgą.
Znaleźliśmy się w parku Battery, tuż przed Castle Clinton. Nie miałam pojęcia czemu mnie tu zaciągnął. Myślałam już, że to koniec tej pogoni, jednak Michael skręcił w jedną z rzadziej uczęszczanych alejek. Poszłam za nim, tym razem rozmyślając co mu zrobię gdy się zatrzymamy. Bieganie w litach jest, łagodnie mówiąc, okropne. Cudem sobie jeszcze nie skręciłam kostki.
Pogrążona w zemście nie zauważyłam kiedy się zatrzymał i wpadłam na niego, przez co oboje znaleźliśmy się na ziemi. Dziwnym trafem znalazłam się nad nim, chociaż nie przypominałam sobie żadnego obrotu w trakcie upadku. Nieźle mi się stępiły zmysły, nie ma co.
Zaczęłam się podnosić kiedy, o mój boże, kiedy spojrzałam w oczy Michaela. Były niesamowite, hipnotyczne. Czułam, że mogę się w nich utopić. Były niezwykłe. Co ja gadam. To on jest niezwykły. Jego twarz, jego ciało, jego …
I nagle skamieniałam. Zobaczyłam co wykombinował. Wymierzyłam mu siarczysty policzek i szybko podniosłam się z ziemi. Otrzepałam się i spojrzałam na niego z nienawiścią.
- Ty chuju! – warknęłam. – Jak możesz mi robić coś takiego?!
- Ale o co ci chodzi? – zapytał znów próbując udawać niewiniątko. I po raz kolejny zdradziły go oczy. Wstał jak gdyby nigdy nic i strząsnął z siebie błoto. – Tylko nie posądzaj mnie o jakieś szatańskie sprawki.
Podeszłam do niego tak blisko, że dzieliliśmy te samo powietrze. Spojrzałam mu w oczy w najbardziej nienawistny i dziki sposób jaki umiałam.
- Jeszcze raz spróbuj ze mną tych sztuczek – wysyczałam jadowicie – a inaczej porozmawiamy. To już nie będzie policzek. Będzie o wiele gorzej.
Uśmiechnął się pobłażliwie i odszedł w stronę starego dębu. Miałam ochotę się na niego rzucić. Chciałam mu rozerwać gardło, albo nie. Najlepiej byłoby przedziurawić mu płuca. Żeby się udusił i zginął w agoniach. Nie chciałam nikogo zabijać, ale dla niego zrobiłabym wyjątek.
- Wszystko słyszę – krzyknął od strony drzewa. Spojrzałam na niego. Majstrował coś z gałęziami drzewa. Wyglądało to jakby szukał jakiegoś przycisku albo dźwigni. W końcu coś znalazł i usłyszałam mechaniczny zgrzyt kół zębatych. Uśmiechnął się pod nosem i krzyknął triumfalnie: - Mam cię.
Rozejrzałam się za źródłem tego dźwięku. Wydobywał się zza drzewa. Powoli podeszłam tam i stanęłam obok Michaela. W obliczu tajemnicy potrafiłam zapomnieć o jego durnym wybryku. To mnie intrygowało. I to jak. To co ujrzałam przeszło moje oczekiwania.
W ziemi za drzewem pojawiła się wielka dziura, miała jakieś dwa metry średnicy, a z jej boku wystawał metalowa rura ginąca w ciemnością. Spojrzałam na niego z niedowierzaniem.
- My… my… my mamy zjechać po tej rurze? – wydukałam.
- Myślałam, że ty się niczego nie boisz – powiedział uśmiechając się szelmowsko. Złapał się jej i zjechał.
- Jesteś szalony – krzyknęłam za nim.
- Zaraziłem się od ciebie – odkrzyknął. Musiał być już na dole, ponieważ jego głos był powielony przez echo. Stwierdziłam, że podróż nie była zbyt długo skoro znalazł się już na dole.
Podeszłam do rury. Złapałam się jej oburącz i oplotłam wokół niej jedną nogę. Druga ciągle stała na ziemi. Chciałam zjechać, ale coś mnie powstrzymywało. Jakby jakaś energia trzymała moją stopę na powierzchni i nie mogłam jej podnieść. W końcu udało mi się ja wyszarpnąć z niewidzialnych objęć i zjechałam.
Jazda sama w sobie nie była zła. Gorzej było z rękami. Po pierwszym metrze miałam ochotę oderwać je od metalowej powierzchni. Zrobiłabym to, gdyby nie groziło mi trwałe kalectwo, albo nawet śmierć. Gdy tylko dotknęłam stopami gruntu odskoczyłam i zaczęłam dmuchać na dłonie. Boże, co za ból!
Jednak bardziej niż ból zdziwiło mnie miejsce w którym się znaleźliśmy. Obstawiałam, że trafimy do jakiś lochów, albo kanału. Pomyliłam się.
Znaleźliśmy się w jasnym murowanym korytarzu oświetlonym świecami. Przez ściany przebijały się korzenie i zielone pnącza. Gdzieniegdzie można było dojrzeć małe plamy koloru, które były kwiatami. Zdziwiłam się, że w takim miejscu potrafiły żyć. Wtedy poczułam jak tu jest gorąco.
Spojrzałam na Michaela. On już pozbył się swojego płaszcza i swetra, przez co miał teraz na sobie zwykły czarny podkoszulek. Dopiero teraz zobaczyłam jego mięśnie i muszę powiedzieć… było na co popatrzyć. Od razu odrzuciłam tą myśl kiedy zobaczyłam jego szelmowski uśmiech. Niby miałam się blokować, ale jak?
- Kiedy spotkałem cię po raz drugi, zrobiłaś to – podsunął. – A teraz nie myśl o mej wspaniałości, musimy iść na spotkanie.
- Już lecę – warknęłam. Zdjęłam ramoneskę i poszłam za nim.
Przez jakieś 10 minut szliśmy prostym korytarzem. Rozglądałam się zdziwiona, że takie niesamowite miejsce kryje się w czeluściach Manhattanu. W sumie Nowy Jork jest pełen zagadek.
Nagle dotarliśmy do przestronnego atrium. Rozchodziły się z niego trzy korytarze licząc nasz. Nie byłoby nic dziwnego, gdyby nie to, że wokół nas rozpościerał się las z prawdziwego zdarzenia. A najpiękniejsze było to, że wszystkie drzewa kwitły.
Stałam tam oniemiała. To był chyba najpiękniejszy widok w moim życiu. Poczułam się błogo, wręcz niebiańsko. Wszystko co złe zniknęło. Wszystko co się dzisiaj wydarzyło, każdy moment, w którym dostawałam ataku szewskiej pasji – odeszło. Czułam jak rozpiera mnie błogie ciepło i spokój wypierając zło.
- O mój boże – wyszeptałam.
- Każdy to mówi, kiedy po raz pierwszy się tu zjawi – powiedział tajemniczy głos.
- Kto tu jest? – zapytałam.
- Spokój Nat – powiedziała Michael. – To właśnie z tą osobą mieliśmy się spotkać. Albo może osobami.
Spojrzałam na niego skonsternowana. O co mu chodzi? I wtedy między drzewami dostrzegłam sylwetki ludzi. Było ich co najmniej pół tuzina, każdy w innym punkcie tej dziwnej polany. Powoli, jeden po drugim, zaczęli wychodzić po kolei.
Pierwsza wyszła wysoka dziewczyna o krótkich blond włosach. Jej szaro-zielone oczy patrzyły na mnie patrzyły na mnie z wyższością godną królowej i z lekką zadziornością. Od razu ją za to polubiłam. Miała na sobie zwiewną szarą suknię, przez co przypominała mi lekko nimfę. Nagle zauważyłam coś, co zupełnie zniszczyło moje wyobrażenie nimfy. Przez całą długość jej nogi widziałam okropną ranę szarpaną, jakby ktoś bawił się piłą motorową i przez przypadek pomylił drzewo z jej nogą. Prawie się wzdrygnęłam na sama myśl o tym co musiała przeżywać.
Obok niej stanął czarnoskóry chłopak. Był, oględnie mówiąc, wielki. Musiał mieć co najmniej dwa metry wysokości. Miał krótko przystrzyżone czarne włosy. Miał czekoladowe oczy, patrzące z niezwykłą delikatnością, a uczucie to wzmacniał wachlarz długich rzęs. Miał na sobie zwykły czarny garnitur, przez co musiał spływać potem.
Zaraz za nim pojawiła się niska rudowłosa dziewczyna upstrzona piegami. Zielone oczy iskrzyły się, jakby przed chwilą zrobiła komuś niezły numer. Ona natomiast była ubrana w jeansowe ogrodniczki i zielony t-shirt. Wyglądała jakby miała najwyżej 13 lat.
Z innego końca zagajnika wyszedł średniego wzrostu chłopak. Miał długie blond włosy i, w przeciwieństwie do murzyna, był bardzo chuderlawy. Miał granatowe oczy spoglądające na świat przez okulary. Przypominał mi typowego kujona, których jest zatrważająco dużo. Jednak błysk w oku uświadomił mi, że powinnam na niego uważać.
Ostatnia wyszła czarnowłosa azjatka. Była bardzo wysoka, około metra osiemdziesiąt na oko. Jednak jej włosy… Whoa… Były długie do ziemi. Jej oczy były najbardziej niezwykłe spośród wszystkich. Żółto złote oczy z poziomymi kreskami zamiast  źrenic patrzyły na mnie spokojnie i mądrze. Jej postawa była niesamowicie elegancka, czego dopełniła czarna suknia ze złotymi zdobieniami.
Patrzyłam na nich wszystkich w osłupieniu. Kim oni są? Co oni tu robią? A może najważniejsze pytanie: co ja tutaj robiłam?
Michael położył rękę na moim ramieniu. Ten drobny gest dodał mi otuchy, mimo, że pół godziny temu miałam ochotę go zabić.
Przed tą całą radosną hałastrę wyszła dziewczyna z raną na nodze. Przyjrzała się mi i Michaelowi, po czym spojrzała na niego pytająco. Pokiwał głową, a Pani Blizna spojrzała na niego zszokowana.
Miałam już dosyć tej przytłaczającej ciszy i całej tajemniczości.
- Przepraszam, ale czy ktokolwiek powie mi o co tutaj chodzi? – zapytałam prosto z mostu. – Chyba, że przeszkadzam, to sobie pójdę. Zapamiętałam drogę.
- Miałeś rację – mruknęła blondi. – Nie owija w bawełnę.
Michael próbował mnie objąć ramieniem, ale od razu je strzepnęłam. Co on sobie wyobraża? Magiczna atmosfera tego miejsca zaczęła mi przechodzić i przypomniałam sobie jego debilizm.
Niespeszony posłał jej czarujący uśmiech.
- Przecież dobrze wiesz, Jas, że zawszę mówię prawdę – powiedział przymilnie. – Dobra, Nat, przedstawię ci naszą wesołą hałastrę. – Mrugnął do mnie porozumiewawczo. Zrozumiałam, że znowu siedział mi w głowie. Założyłam ręce na piersi i czekałamna dalszy rozwój wypadków. – Ta piękna istota stojąca przed nami to Jassmin, nasza cudowna szefowa. – Jassmin zarumieniła się lekko, co uważałam za żenujące. Wskazał na czarnoskórego chłopaka. – To jest Toby, nasz zbrojmistrz. – Toby pomachał mi ręką. – Ta mała ruda osóbka to Meredith – wydawało mi się, że w jego głosie usłyszałam sentyment.
- Mały to jest twój fiut, koleś – rzuciła Meredith. Każdy kto dogryzał Michaelowi miał mój szacunek. Czuję, że ją polubię.
- Uważaj – uśmiechnął się do mnie. – Jest ostra jak twój sztylet. – Teraz wskazywał na blond nerda – To jest Patrick. Zajmuje się technologią – wyczułam niechęć kiedy to mówił. Patrick raczej się mną nie interesował i gapił się tępo przed siebie. Raczej nie przypadnie mi do gustu. Michael zwrócił się do Długowłosej. – A to nasza chluba – powiedział dumnie. – Diana. Najlepsza łuczniczka jaką znajdziesz na tym padole łez.- Diana kiwnęła głową z gracją.
- Fajnie – mruknłęam. – A co to wszystko ma wspólnego ze mną?
- To prawda, że jesteś tępa – powiedziała Ruda. – Michael, nie mogłeś znaleźć kogoś mądrzejszego?
Miałam ochotę przylać tej małej. Skończyło się na najmroczniejszym spojrzeniu na jakie było mnie stać, co zasłużyło na chichot Pani Blizny.
- Wszyscy jesteśmy obdarzeni sharinem Nathalie – powiedziała miękko Jassmine. – Witaj wśród swoich.