niedziela, 29 grudnia 2013

Rozdział 11

Prezent świąteczny dla Asi, który nie dorówna temu, który dostałam od niej. :D Plan na ten rozdział miałam już dawno, gorzej było z wykonaniem. Jako, że wkręciłam się w Ao no Exorcist posłuchajcie sobie openingów i endingów z tego anime (zakończenie było chujowe).









poniedziałek, 11 listopada 2013

Rozdział 10

Długo na niego czekaliście, prawda? Uważam, że jest to jeden z najnudniejszych rozdziałów - dzień w szkole, trudno sprawić, żeby lekcje były porywające. Udało mi się tutaj wcisnąć pewnego nowego bohatera, jako prezent za odwagę, aby odezwać się. Ado T - specjalnie dla Ciebie pojawia się ktoś silny jak Nat. :D
Ogólnie sporo historii Rubeze, podstaw na temat sharinem i tym podobnych. W sumie nie ma nic ciekawego co by mnie powaliło. Ale czuję, że W am się spodoba. 

Teraz piece of music, czyli kilka nut, które wpadły Haneczce w uszko i pomogły przy pisaniu rozdzialiku. 


(sorry, nie było na yt)




Tak więc miłego czytania, amen.

poniedziałek, 4 listopada 2013

Zadanie od wrednej Hanki

Jako, że Haneczka zdolna pisareczka się nad Wami lituje robaczki, mam dla Was ofertę. Mianowicie - mam w większości rozdział 10, jeszcze potrzebuję dnia, może dwóch, żeby go wstawić (ale nie napalajcie się, nie mam jeszcze pewności). Dlatego mam zadanie dla moich kochanych obserwatorków - osiągnijcie wynik 2 tys. wyświetleń a napiszę dla Was specjalnego one shota. Prawdopodobnie będzie to POV Michaela, ale jeszcze nie wiem w którym momencie, aby nie zdradzać Wam przyszłej fabuły. ;>
Tak więc do roboty, czas macie do piątku!

niedziela, 27 października 2013

Pseudo Michael

Cześć, w najbliższym czasie doczekacie się 10 rozdziału. Wiem, wiem. Czekacie na niego już bardzo długo, za długo. Jestem na 4 stronie i naszła mnie ochota na narysowania pewnej postaci. Oczywiście ostatnio podszkoliłam się w rysunku, jednak ciągle wydaje mi się, że jest źle. Dlatego prezentuję Wam mojego pseudo Michaela! Jest okropny, nawet mnie nie pocieszajcie. Jest podobny do chłopaka w mojej wyobraźni jedynie w 50 %, więc każdy może go sobie inaczej imaginować. Mam nadzieję, że chociaż trochę się Wam spodoba.

Sorry, że krzywo.
PS Wygląda jak jakiś Azjata. ;-;

sobota, 19 października 2013

Fan service

Jako, że nie mam pomysłów co napisać, a mam ochotę uszczęśliwić kilka osób dodaję post w stylu "fan service". Możecie tutaj pisać co chcielibyście znaleźć w kolejnych rozdziałach, kto powinien się pojawić itp. itd. Piszcie co dusza zapragnie.
Jest to taki prezent za 1.500 wyświetleń, które były już dawno temu. Mimo wszystko trzeba Was nagrodzić za wytrwałość.
Tak więc... klawiatury w dłoń! Odpowiedzi pojawią się jak najszybciej.

sobota, 14 września 2013

Rozdział 9

Długo się go pisało, serio - długo. Mam nadzieję, że Wam się spodoba. Jest roznegliżowany Hot Michael, kilka momentów Michelie itd. itp. Sami oceńcie, nie mam siły się rozpisywać. Włączcie coś co Was zawsze rozwesela i do czytania!

EDIT:
Macie słuchać tego!


środa, 28 sierpnia 2013

Rozdział 8

Nie jestem pewna, czy mam go dodawać, gdyż nikt nie komentuje... W dodatku jakoś głupi wydaje mi się ten rozdział. Mam nadzieję, że przeczytacie go i pomożecie mi rozszyfrować co poprawić, zmienić, dodać itd. itp. 
Bez muzyki, tylko rozdział.

wtorek, 27 sierpnia 2013

Rozdział 7

Tak, cóż... Już siódmy rozdział. Tak szybko to leci... Mam nadzieję, że do świąt bożego narodzenia uda mi się napisać jeszcze z osiem. A w przyszłym roku skończyć tą książkę i brać za kolejną część. Oczywiście, tylko ja i Ola W. wiemy, że planuję trylogię... mvahahahahahaha!
Ten rozdział powstał kiedy chciałam dopisać kilka słów do rozdziału szóstego. Cóż, kilka słów zamieniło się w kilka stron i mamy rozdział siódmy. Nat jest tu taka kól. ^-^
Chciałabym, aby jeden z moich nowych męskich czytelników napisał do mnie na privie i powiedział jak mu się podoba. Tak, to o Ciebie chodzi ty gejuchu z samojebkami. :*

Muzyczkę dałam wcześniej, ale nowy album FOB jest taki fajowy...

W takim razie trajler Akademii Wampirów. Mrrrrrau (Chodzi o HOT scenę XD).


Nie rozumiem, czemu na tym screenie jest Lissa... no, ale co tam. Za jakiś czas będziecie mogli przeczytać post z moim bólem dupy. xoxo

sobota, 17 sierpnia 2013

Rozdział 6 - mini poprawka

Miałam w planach wydłużenie tego rozdziału, jednak kiedy zaczęłam to robić wyszedł mi następny. Takie życie. Czekajcie cierpliwie. Dowiecie się kilku ciekawych rzeczy, m.in. jak wygląda nowojorski Ośrodek lub jak dostać się do zbrojowni.
Piszę jak jakiś pojeb, ale miejcie dla mnie trochę zrozumienia - niechcący zarwałam noc (sama nie wiem jak to zrobiłam). XD

Muzyczka

Jako, że jestem u cioci, która ma MTV Rocks, usłyszałam kilka nowych kapel, które mi się cholernie spodobały. Są to m.in. Fall Out Boy, Bastille, Chvrches, Foals, MS MR i Swim Deep (jest tego trochę więcej, ale to może kiedy indziej). Totalnie zwariowałam na punkcie tych zespołów. Oto kilka kawałów, które szczególnie wpadły mi w ucho (a takiej muzyki nie zawsze słucham):





To uczucie, kiedy wchodzisz na fanpage zespołu i pierwsza ze swoich znajomych ich lajkujesz. *-* Bezcenne.

Dobra, rozdział i lecę kończyć 7. Będzie jeszcze dziś, yay!

czwartek, 8 sierpnia 2013

Rozdział 6

Jako, że odkryłam teraz opcję "zwijanie tekstu" będę mogła Was zamęczać moimi przemyśleniami na temat danego rozdziału.
Ten jest zadedykowany świetnej dziewczynie, którą spotkałam w maju, kiedy zaczęłam z nią pisać na stardoll-for-poland. Minęły już 3 miesiące, a Asia cięgle mnie zadziwia. Jest jedną z moich przyjaciółek i uwielbiam z nią pisać. Mam nadzieję, że kiedyś się spotkamy.
Z okazji tego, że dzisiaj (09.08) ma urodziny, postanowiłam jej zrobić mały prezent. Wiem, że często umieszczam postaci z realnego życia w mojej powieści, jednak Asia naprawdę na to zasługuje. Skarbie, wiem, że to nic niesamowitego i a pewno jesteś inną osobą, jednak ja tak Ciebie widzę. Mam nadzieję, że spodoba Ci się ten rozdział.

A teraz z innej beczki. Uzależniłam się od soundtracka z "The Great Gatsby" i Bring Me The Horizon. Dlatego troszkę muzyczki również dodaję.




Rozdział prawdopodobnie zostanie jeszcze rozciągnięty i wydłużony, gdyż akcja jest dużo za szybka. Jednak to moje zadanie na weekend i pobyt u cioci.

Miłej lektury. :)


piątek, 2 sierpnia 2013

Beka ze starych wypocin XD

Znalazłam na moim cudownym laptopie coś cudownego, co na pewno Was również rozśmieszy. Znalazłam 2 pierwsze rozdziały z prologiem mojej dawnej powieści, która była jakby pierwszą wersją tej. Długo trzymałam się tego pierwszego scenariusza, aż do początku tego roku, kiedy zaczęłam wszystko od zera. Jednak ciągle obie mają ze sobą coś wspólnego. Jestem ciekawa, czy zgadniecie co to. :D
Miłej beki, tj. lektury. xD


Hmm... Nat?

Dzisiaj jakoś mnie naszło i narysowałam naszą kochaną Nat. Oczywiście na początku miało być ostro i zadziornie, jak to Nat, a wyszło jakby nat szykowała się na żaglówkę. Może to moja podświadoma tęsknota za pływaniem?
Powiedzcie, co sądzicie o takiej wersji Nathalie. Przypomina chociaż trochę Wasze wyobrażenia?


Tak, wiem. Ma gigantyczne piersi... ;-;

Rozdział 5 - remake

Ten rozdział pisałam praktycznie od nowa. Zaczęłam już w czerwcu, jednak dopiero tera udało mi się go ukończyć. Spędziłam nad nim wiele czasu, zmieniając wiele rzeczy, jednak główny zarys historii jest taki sam. Myślę, że się Wam spodoba bardziej od pierwotnej wersji.
 Miłej lektury. :)

wtorek, 30 lipca 2013

Rozdział 4 - remake

Ten mi się wyjątkowo udał, więc musiałam usunąć tylko dziki śmiech Nat. Biorę się za 5 rozdział, gdyż tam będzie najwięcej poprawek.

Siedziałam z czołem opartym o szybę samolotowego okna. Właśnie lecieliśmy nad jeziorem Erie. Okazało się, że rodzice wymyślili wyjazd na wieś do Europy. Do Anglii. Jednak nie do Londynu. Jedziemy na jakąś wieś pośród zielonych łanów traw, w której wszyscy hodują owce i jedzą tylko to co im urośnie. Gdy to usłyszałam zaczęłam walić głową w ścianę przy stanowisku odpraw. Wszyscy zaczęli się na mnie dziwnie gapić, ale to norma.
Patrzyłam na chmury, które przelatywały nade mną z zawrotna prędkością. Przypomniała mi się wizja z wczorajszego treningu. To takie dziwne, że tyle się wydarzyło, a minęły zaledwie dwa dni. Czas jest zagadką. Jednak tą myśl wyparła inna. Wiadomość. Ten dziwny SMS od prywatnego numeru. O co chodzi? Czemu jestem w niebezpieczeństwie? W ogóle, jak JA mogę być w niebezpieczeństwie? Ale najgorsze z tego wszystkiego, była wiadomość o ucieczce Jima. Jakim cudem mój kumpel umiał się podnieść z łóżka po tym, co wczoraj narobiłam? To wręcz niedorzeczne. I czy to on może być  tym niebezpieczeństwem?
Potrząsnęłam głową. Za dużo myśli. Może się zdrzemnę. Tak na godzinkę, zanim przesiądziemy się w Nowym Jorku. Hmm… ten fotel jest taki miękki. A rodzice są tak cicho. W ogóle nie rozmawiają przez telefony, nie stukają w klawiatury… Jest tak błogo…

Znalazłam się na dachu Empire State Building w Nowym Jorku. Rozejrzałam się podziwiając piękną panoramę tego gigantycznego miasta. Zakochałam się w nim od pierwszego wejrzenia. Jednak rzadko mogę odwiedzać Manhattan i przemierzać kręte alejki Central Parku przez co moje serce ubolewa.
- Zamyślona marzycielka… Ten obraz nie pasuje do tak niebezpiecznej osoby jak ty – powiedział znajomy i bardzo denerwujący głos.
- Znowu ty? – Zapytałam nie odwracając się. Tak pięknego widoku nie zmąci mi żaden idiota. – Będziesz mnie nękał za każdym razem, kiedy zamknę oczy?
Podszedł i oparł się o balustradę obok mnie. W mojej głowie pojawiała się wizja, w której przerzucam go na drugą stronę i jak rozpłaszcza się na ziemi w kształt wielkiego, krwawego naleśnika. Tsa… To by było piękne.
Usłyszałam wybuch śmiechu. Spojrzałam na niego zdziwiona. Wyglądał tak samo jak w nocy. Czarne spodnie, sportowa marynarka, zapięta pod szyję czarna koszula, głupi uśmiech na twarzy i te dziwne fioletowe oczy. Nadal wyglądały nienaturalnie.
- Nie ładnie, Nat, oj, nie ładnie – powiedział kręcąc głową. – Chciałaś wyrzucić swojego sprzymierzeńca? Mało kto pochwaliłby takie postępowanie.
- Nie obchodzą mnie inni – odburknęłam. – Ważne jest to co robię dla siebie, a reszta niech się wali. Ty szczególnie. A tak w ogóle to skąd ty wiesz co mam ochotę zrobić?
- Tak jak mówiłem wczoraj, myślałem, że jesteś bardziej bystra – stwierdził pocierając podbródek ręką. Co raz bardziej miałam ochotę go zepchnąć, to i tak tylko sen.
- Że niby co? – zapytałam z sarkazmem. – Jesteś ucieleśnieniem Edwarda i czytasz w moich myślach, wpływasz na moją świadomość, a do tego tworzysz te sny? – wróciłam wzrokiem do widoku. - Stek bzdur.
- Voila! – krzyknął. Podniosłam brew. O co chodzi temu czubkowi?
- Serio? Chyba sobie ze mnie jaja robisz.
- Z tak pięknej osóbki jak ty nie można sobie robić jaj – powiedział mrugając do mnie. Zauważyłam grubą kreskę kredki do oczu na jego powiece. - Szczególnie wtedy, kiedy wiesz, że może cię zabić jednym ruchem ręki.
Nie zaszczyciłam go spojrzeniem. Znowu rozejrzałam się po wieżowcach na wyspie. Jak tu pięknie. Szczególnie w tak słoneczny dzień jak dzisiaj. Promienie odbijały się od szklanych powierzchni drapaczy chmur. Dzień był wprost idealny na wypoczynek. Tylko iść po koc i walnąć się na trawie w Central Parku.
- Tak więc mówisz, że możesz panować nad cudzą świadomością i podświadomością? – zapytałam już łagodniejszym tonem. Chciałam się dowiedzieć o co mu chodzi, a przez bicie nic nie osiągnę. Szczególnie wtedy, kiedy widzę, że mój rozmówca sam się rwie, żeby wszystko mi powiedzieć.
- Ogólnie mówiąc – przytaknął. Poczułam na sobie jego zdziwione i lekko podejrzliwe spojrzenie. Odwrócił wzrok w stronę miasta. – Tak naprawdę mam dar do kontrolowania pewnych obszarów mózgu, które są odpowiedzialne za zmysły czy za przetwarzanie myśli. Dzięki temu mogę usłyszeć twoje myśli jeżeli zechcę albo wprowadzę cię w scenerię snu takiego jak ten tu. Jednak nie potrafię nic więcej. Czytanie w myślach jest moim sharinem, twoim natomiast jest wyczuwanie i pobieranie ludzkich emocji, a może kiedyś zaczniesz żerować na cudzej energii.
- Hmm… Czyli chcesz mi powiedzieć, że mam paranormalne zdolności, tak? – zapytałam. - A tak w ogóle, jak ci na imię? Nawet się nie przedstawiłeś.
-Jesteś tak zajmującą osobą, że łatwo zapomnieć o sobie – powiedział szczerząc się. I tak nadal miałam ochotę powybijać mu te zęby. – Nazywam się Michael. I tak, jesteś disaon, to jest wybraną. Ale dopiero się budzisz. Sharinem budzi się w nas dopiero w okolicach 18 urodzin. Dlatego większość z nas umiera przedwcześnie.
Odwróciłam wzrok od Nowego Jorku i zaczęłam się gapić na Michaela. Gapiłam się tak długo, aż odwrócił głowę w moją stronę. Nie uśmiechał się, ale w jego oczach widać było iskierki rozbawienia.
- Co cię tak bawi? – zapytałam.
- Twoje myśli – powiedział i obdarzył mnie szerokim uśmiechem aktora filmowego. Przewróciłam oczami, a Michael od razu przestał się uśmiechać. Na jego twarz wróciła powaga. – Wiem, że to może być dla ciebie dziwne i tak dalej, ale cóż zrobić. Musisz to przyjąć do wiadomo…
Przerwała mu moja dzika salwa śmiechu. Nie wytrzymałam. Cała ta historia była niesamowicie zabawna! Przecież to jakieś pieprzone brednie! To przecież nie możliwe, żeby normalny człowiek potrafił coś takiego zrobić! Stek bzdur, nic więcej. A ten goguś to tylko masochistyczna część mojej podświadomości przypominająca jaka jestem samotna.
Śmiałam się co najmniej pięć minut zanim nie zobaczyłam twarzy Michaela. Cały czas patrzył na mnie pobłażliwym, wyrozumiałym wzrokiem jak dorosły na dziecko. Wkurzyła mnie taka postawa i automatycznie przestałam się śmiać przybierając pozę do walki. Nienawidziłam kiedy ludzie tak na mnie patrzyli. Jakbym była głupim niedorozwojem.
- Nie patrz tak na mnie, bo dostaniesz zaraz w zęby tak jak wczoraj, kochasiu – warknęłam.
- Oj, twój dobry humor już minął? – zapytał z dramatycznym smutkiem. Tak, teraz to on odgrywa szopkę. A to moja działka. – Jaka szkoda.
- To może teraz mi opowiedz historię o kolejnych niestworzonych rzeczach. Może masz zamiar wsadzić mnie w pociąg do Hogwartu? Albo wysłać na 600 piętro Empire State Building? A na koniec posłać na Głodowe Igrzyska? Proszę, popisz się.
- Za dużo książek, Nat – powiedział z dezaprobatą. – Powoli zatracasz granicę między prawdą a jawą. Uważasz, że wszystkie paranormalne rzeczy dzieją się tylko w książkach. – Zbliża do mnie swoją twarz na taką odległość, że widzę cienkie linie jego tęczówek. Mogę stwierdzić, że to nie są kontakty. Teraz widzę, że to zmieszane ze sobą pasma błękitu, ultramaryny i lawendy. Niesamowite. – A nie powinnaś. Artyści muszą mieć otwartą głowę i duszę. Najwyraźniej nie jesteś w tym najlepsza.
- Skąd wiesz, że maluję? – zapytałam nieswoim głosem. Jego bliskość, o dziwo, zaczęła mnie onieśmielać. Jego oczy były hipnotyczne. Czułam jak zapadam się w ich głębię… Stop. Potrząsnęłam głową. To zwykły chłopak, który jest po prostu dziwny. To wytwór mojej wyobraźni. – Zresztą co ci do tego jak maluję. Najważniejsze, że to mi, twórcy, podoba się. Opinia obcych narzucających się gnojków w ogóle do mnie nie trafia.
- Czemu każdą krytykę odbierasz jak atak na siebie? – zapytał marszcząc brwi. Wyglądał komicznie. – Stwierdzam jedynie fakt, że mimo twojej postawy, jesteś kolejną niewolnicą wysoko postawionych urzędników, którzy kontrolują życie zwykłych śmiertelników. Powinnaś się nad sobą zastanowić. Wtedy wrócę by zakończyć tą rozmowę.
Jego słowa sprawiły, że stanęłam jak słup soli. Nigdy nikt tak do mnie nie mówił. A on tak. Już po raz kolejny.
Odszedł kilka kroków do tyłu i zamienił się w chmarę fioletowych kolibrów, które rozprysły się na tysiące kawałeczków szkła. To była najdziwniejsza rzecz jaka widziałam w śnie kiedykolwiek.

Obudziłam się w momencie kołowania na pasie startowym. Przespałam całą podróż. Może to nawet i lepiej.
Samolot zatrzymał się, a pilot poinformował nas, że możemy odpiąć pasy i wysiadać.
Rozpięłam się natychmiast i sięgnęłam po torebkę, która leżała na siedzeniu obok. Wstałam z miejsca idąc w stronę drzwi przy których stała uśmiechnięta stewardessa. Odwzajemniłam uśmiech i wyszłam na lotnisko La Guardia.
Pogoda w Nowym Jorku nie była taka idealna jak w moim śnie. Nad miastem zbierały się czarne burzowe chmury. Zimny powiew znad rzeki przyprawił mnie o gęsią skórkę. Poczekałam aż rodzice wyjdą i ruszyłam w stronę pawilonów. Nigdy nie lubiłam kiedy zaczynało padać. Nie przepadałam również za pływaniem. Przykre wspomnienia z dzieciństwa nigdy nie znikają.

Miałam dziesięć lat i z okazji urodzin rodzice zabrali mnie na dwu dniowy rejs żaglówką wokół Miami. Byłam niesamowicie szczęśliwa, ponieważ po raz pierwszy od dawna rodzice zainteresowali się mną w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Do tej pory myślałam, że jestem dla nich zawadą, kimś niepotrzebnym. Dlatego przyjmowałam wszystkie baty bez słowa. A teraz rodzice wzięli mnie na żaglówkę!
Oczywiście moje szczęście nie trwało długo. Zaraz po wypłynięciu z portu niebo zasnuło się burzowymi chmurami zwiastującymi niezły sztorm. Jako mała dziewczynka przeraziłam się i chciałam wracać. Ale gdy tylko powiedziałam o tym rodzicom od razu zostałam zbesztana za to, że nie doceniam ich prezentów. Tak więc zamknęłam się i weszłam pod pokład, gdzie zdjęłam kamizelkę ratunkową. Rodzice cały czas byli na zewnątrz: ojciec za sterem, matka na dziobie.
Nagle łódką potężnie za trzęsło. Podłoga pod moimi stopami zaczęła się robić mokra i pękać. Krzyknęłam do rodziców, ale ich już nie było. Byłam się niemiłosiernie i zaczęłam przedostawać się po małych schodkach na zewnątrz. Znów za trzęsło, a mnie zalała fala morskiej wody. Wpadłam do morza.
A najlepsze było to, że nie umiałam pływać.
Trzepałam wodę rękami i nogami. Przy okazji starałam się wykrzyczeć imiona rodziców. Jednak wiatr i morskie fale zagłuszały moje szaleńcze krzyki.
W końcu energia opuściła mnie na dobre i morze zaczęło mnie pochłaniać jak Titanica. Spadałam co raz głąbiej i głębiej, a płuca zaczęły płonąć żywym ogniem, kiedy zabrakło powietrza.
Zaczęłam myśleć nad swoją śmiercią. Nie mogłam uwierzyć, że spotyka mnie ona w tak młodym wieku. Byłam zła na świat, na wszystko. Byłam zła na rodziców. Zła, za to, że nie kochali mnie. Wtedy straciłam przytomność.
Obudziłam się w porcie, na łodzi. Rodzice byli ze mną i wynosili nasze bagaże. Podniosłam się i rozejrzałam.
- Ooo – powiedziała mama. – nasza śpiąc królewna się obudziła.- Uśmiechnęła się do mnie słodko i zaczęła wynosić resztę rzeczy z pokładu, nie zwracając na mnie już żadnej uwagi.

Wzdrygnęłam się na samą myśl o tym okropnym wydarzeniu. Do tego przypomniały mi się słowa tego chłopaka ze snu - Michaela. Mówił, że nie potrafię odróżnić snu od jawy. W tamtym przypadku tak było. I jeszcze kilka razy. Na przykład w wieku ośmiu lat wydawało mi się, że na lekcji wszedł do klasy mroczny kosiarz i zabił nauczycielkę. Obudziłam się z krzykiem i zobaczyłam plamę śliny na mojej ławce. Potem przez dwa miesiące cała klasa śmiała się, że zasnęłam. Nienawidziłam moich dziwnych przypadłości.
Rodzice nadeszli i poszliśmy w stronę wyjścia do miasta. Mieliśmy jeszcze jakieś 3 godziny do odlotu, więc równie dobrze mogliśmy się przejść po Manhattanie. Pierwsza wiadomość tego dnia, która naprawdę mnie ucieszyła. Ojciec zagwizdał na żółtą taksówkę (tylko z NY jeździmy taksówkami) i wsiedliśmy do żółtego auta, a ja wepchnęłam się na przednie siedzenie. Rodzice byli ode mnie odcięci przeźroczystą pleksą, dzięki czemu nie musiałam słuchać ich kolejnych sprzeczek na temat, która firma jest więcej warta. Nie rozumiem jak można niszczyć urok tego miasta tak przyziemnymi sprawami jak pieniądze. No w sumie Nowy Jork to miasto śpiące na kasie. Może lepiej się zamknę i zakocham się w tym zgiełku po raz kolejny.
Dzisiaj postanowiliśmy pojechać inną drogą. Wybłagałam rodziców, żebyśmy przejechali w pobliżu Times Square. Kochałam tamto miejsce. Było tak niesamowicie energetyczne… Po odejściu stamtąd zawsze czułam się jakbym wypiła dwa litry włoskiego espresso.
Mimo późnej godziny ludzie płynęli ulicami niczym wezbrana rzeka nieprzejmująca się przeszkodami. Wszyscy korzystali ze swoich komórek i tabletów. Niektórzy mieli je przy uchu, inni na nich pisali wiadomości, a jeszcze inni robili zdjęcia. Stanęliśmy w korku, a ja zaczęłam przyglądać się przechodniom. Wszyscy wyglądali tak samo. Ale tak naprawdę każdy był inny. Miał inną historię, inną rodzinę, inne upodobania. Ale w tym motłochu nie mogłam stwierdzić kto jest kobietą, a kto mężczyzną. Byli identyczni. Przeraziła mnie ta myśl. Nienawidziłam być jednolita, nijaka. Nie chciałam być częścią całości, uwłaczałoby mi to. Ale najwidoczniej jestem…
Michael ma rację. Inni chcą, abym czuła się odrębnym bytem, abym uważała się za jedyną. Dążymy do odrębności, alei tak jesteśmy szarą masą ludzi nam podobnych. Westchnęłam. Czemu wszystkie fundamenty mojego świata powoli się walą? Dlaczego to wszystko jest takie niesprawiedliwe?
Usłyszałam delikatne stukanie w szybę za mną. Mama ledwo co dotknęła paznokciem szyby, ale i tak wyrwała mnie z moich rozmyślań.
-Kochanie, zjemy dzisiaj sushi Sushi Yasuda, co ty na to? – zapytała uśmiechając się przymilnie. Byłam ciekawa ile masek miała w zanadrzu. Dziesiątki, setki? A do tego tak szybko je zmieniała. To było niesamowite.
- Okej, nie przeszkadza mi to – posłałam jej wymuszony uśmiech. Nie cierpiałam sushi, ale moje przemyślenia kompletnie mnie zrujnowały. Miałam ochotę zacząć ryczeć, zapaść w depresję, żeby dostać prochy rozweselające. Albo najlepiej nawdychać się podtlenku azotu.
Matka uśmiechnęła się i znów zaczęła gadać z ojcem o okropnych spadkach na giełdzie w Tokio.
Westchnęłam i zamknęłam oczy. Ciągle nie mogłam uwierzyć w moje odkrycia. Nie jestem nikim wyjątkowym. Jedynie przeciętną śmiertelniczką o zbyt wysokim mniemaniu o sobie. A najgorsze jest to, że uświadomił mi to chłopak ze snu. Ale… Przez całe życie wydawało mi się, że jestem kimś innym, lepsza. A teraz…
Poczułam jak łza płynie mi po policzku. Szybko ją otarłam wierzchem dłoni. Super, jeszcze tylko tego mi brakowało, żeby się rozryczeć w taksówce. Dobrze, że nikt nie zwracał na mnie uwagi. Po raz pierwszy w życiu cieszyłam się, że nie jestem w centrum uwagi. Oparłam  głowę o oparcie i starałam się pozbyć myśli. Dzisiaj mój limit okropnych faktów został już wyczerpany. Nie chciałam już sobie niczego uświadamiać. Miałam dość.
Szybko dojechaliśmy na 43cią ulicę mimo zmiany trasy. Miałam trochę drobnych w kieszeni, więc zapłaciłam kierowcy, ponieważ rodzice zaczęli roztrząsać kolejne ekonomiczne problemy i jakość spalanych surowców. Miałam już tego dosyć. Tak było za każdym razem, kiedy gdzieś wychodziliśmy. Rozmowa tylko i wyłącznie o interesach.
Weszliśmy do lokalu dosyć szybko, może to dzięki znajomości mamy z właścicielem, albo dzięki przyjaźni moich rodziców z Benjaminem Franklinem. Nie cierpiałam łapówkarstwa, ale czasami było przydatne.
Szczerze nie wiedziałam czemu moim rodzicom tak podobała się ta restauracja. Proste, drewniane, bardzo jasne wnętrze. Meble w były w identycznym kolorze co boazeria, przez co wszystko się ze sobą zlewało. W dodatku nie za bardzo lubię jasne miejsca. Ciemne zaułki i trochę mroczne wnętrza to moja bajka.
Szef Sali zaprowadził nas do podwójnego stolika i rozdał nam karty dań. Jeszcze zanim odszedł zamówiłam pierwszą pozycję z karty dań, nie ma co się zastanawiać. I tak tego nie zjem.
Rodzice jednak dłużej się głowili. Średnio wiedziałam czemu. Przecież każde sushi jest praktycznie takie samo. Surowa ryba, ryż i sos sojowy. No czasami jeszcze sake, ale tylko do popitki. Snobizm moich rodziców był okropny. „Zjedzmy sobie zdechłą rybę z ryżem w najdroższej restauracji na Manhattanie, przecież nasza pozycja społeczna tego od nas wymaga”.
- Muszę się przewietrzyć – oświadczyłam odsuwając krzesło ze zgrzytem. Rodzice zdezorientowani podnieśli na mnie wzrok. – Idę na dwór. – Powtórzyłam.
- Dobrze, tylko za chwilę wróć – powiedziałam matka.
- Jasne, nie idę przecież okraść banku – przewróciłam oczami. - Będę za jakieś 5 minut.
Wyszłam z lokalu i rozejrzałam się wokół. Spokojna okolica, niema co. Co jakiś czas przejeżdżał jakiś samochód unosząc za sobą obłok spalin. Nie myśląc dłużej przeszłam się wzdłuż ulicy. Jadąc taksówką zauważyłam tam pewną uliczkę, która mnie zaciekawiła.
Przyjrzałam się zaułkowi, jednak nic ciekawego nie zauważyłam. Zwykła ślepa uliczka z kontenerami jakich wiele w Nowym Jorku.
Nagle za plecami usłyszałam hałas. Automatycznie się odwróciłam z pozycją do ataku. Rozejrzałam się dokładnie. Zza kosza wyślizgnął się czarny kot. Czyli to on mi narobił tyle strachu. Odetchnęłam z ulgą.
I wtedy się zaczęło.
Ktoś wyskoczył na mnie od tyłu i przycisnął jakąś szmatę do ust. Krzyknęłam i zaczęłam się wyrywać, ale on trzymał mnie mocno. Szybko przypomniałam sobie wszystko z treningu. Stanęłam mu butem na nogę najmocniej jak tylko mogłam. Zrozumiałam, że to dobry ruch, kiedy oprawca rozluźnił chwyt. Zorientowałam się już, że ma co najmniej metr osiemdziesiąt, przez co będziemy trudniej z nim walczyć. Byłam dosyć niska.
Musiałam walczyć o własne życie. A w tej walce nie ma żadnych reguł. Zrzuciłam but i wyjęłam niewielki srebrny sztylet. Miał 20 centymetrów długości, czyli był idealny do ataku.
Starał sobie zaplanować jak wygrać z tym kolosem, kiedy na mnie runął. Odpowiedziałam natychmiast. Zamachnęłam się nożem chcąc trafić w udo, aby sprawić mu ból. Nie chciałam go zabijać. Jednak chybiłam i trafiłam w plecy. Napastnik krzyknął, a po ilości krwi stwierdziłam, że trafiłam w nerkę. Cholera! Nie chciałam tego. Może się teraz wykrwawić. Uderzyłam go pięścią w potylicę, żeby zemdlał. Trzeba było działać szybko i zawieść go do szpitala. Wzięłam go za nogi i zaczęłam ciągnąć w stronę ulicy. Może jak będzie miał trochę szczęścia jakiś przechodzień go zauważy i mu pomoże.
Byłam w połowie drogi, kiedy usłyszałam czyjeś szybkie kroki w moją stronę. Odwróciłam się i zobaczyłam trzy zamaskowane postacie biegnące w moją stronę. Zauważyłam, że jeden z nich miał w ręce spluwę. Musiałam odebrać mu broń zanim mnie zastrzelą. Złapałam nóż. Nigdy nie przegrywam, a ten raz nie będzie wyjątkiem. Rozpędziłam się i wskoczyłam na kontener. Akurat byli obok niego, więc na nich skoczyłam z góry. Usłyszałam jak napastnik ładuje kulę. Musiałam go uwieść. Bez większego zastanowienia zatopiłam ostrze w jego piersi. Musiałam się bronić. Usłyszałam jęk i stłumiony upadek. Jego kompani zaatakowali na tyle szybko, że nawet nie zdążyłam spojrzeć na faceta z bronią. Pierwszy próbował mnie uderzyć pięścią, ale zrobiłam unik. Drugi złapał mnie za talię i próbował obezwładnić. Walnęłam go łokciem w żołądek i na oślep zaatakowałam nożem. Zgiął się wpół a ja to wykorzystałam. Przeturlałam się po jego plecach, aby móc dopaść ostatniego atakującego.
Ten był wyższy ode mnie jedynie o głowę. Do takich byłam przyzwyczajona dzięki kumplom z treningu. Nie chciałam już używać noża, więc rzuciłam się na niego z pięściami. Automatycznie zrobił unik I uderzył mnie w plecy, przez co się wywaliłam. Nie mogłam mu pozwolić, żeby stanął nade mną, więc szybko się podniosłam. Nie mogłam mu dać ani chwili czasu, żeby nade mną górował. Spróbował mnie zaatakować, jednak zdążyłam złapać go za rękę i wykorzystałam jego masę żeby go przerzucić za siebie. Musiałam obezwładnić napastnika, ale nie zabić najlepiej, żeby był nieprzytomny. Nie chciałam mu załatwić trepanacji mózgu, więc zaczęłam go dusić. Ale tylko, żeby stracił przytomność. Nie chciałam zabijać.
Zaczął się szamotać niczym ryba wyrzucona na brzeg przez przypływ. Musiałam go trzymać na tyle długo by pozbawić go tchu i na tyle lekko, żeby nie zmiażdżyć tchawicy. Chłopak zaczął słabnąć, ruchy były wolniejsze. Puściłam go i poszłam po mój sztylet. Starałam się nie rozglądać. Tej masakry dokonała tylko jedna dziewczyna. To nierealne.
Wtedy poczułam palący ból w boku. Odwróciłam się zszokowana i zobaczyłam…
Jima.
- Ale… dlaczego? – zapytałam go słabym, niedowierzającym głosem. Mój najlepszy przyjaciel… To on był tym niebezpieczeństwem. Ale czemu?
- Bo jesteś niebezpieczna – wysyczał przez zęby. – Kiedy widzę takich jak ty, rzygać mi się chce. Jesteś nienaturalnym stworem, który nigdy nie powinien przyjść na świat.
Popatrzyłam na niego zszokowana, ale moje nogi zrobiły się już miękkie i upadłam. Czułam jak wyszarpuje ostrze z mojego boku. Do tego poczułam coś ciepłego i wilgotnego na mojej twarzy. Splunął na mnie. Miałam ochotę go za to zabić, ale upływająca krew sprawiła, że nie miałam już na nic siły. Ledwo co patrzyłam na świat. I wtedy zobaczyłam…
Ktoś stanął przede mną i zaatakował Jima. Chłopak upadł z łoskotem na ziemię. Zaczął odsuwać się jak najszybciej na łokciach, ale mój obrońca złapał go i rzucił o ścianę.
Potem odwrócił się w moją stronę i stwierdziłam jedną rzecz.
Wszystkie sny się sprawdzają.

Rozdział 3 - remake

OD DZISIAJ OPIS NAT JEST NASTĘPUJĄCY: MROŻĄCA KREW W ŻYŁACH BLONDI Z DUSZĄ CZARNĄ JAK MURZYN!!! Co oznacza, że Nat jest teraz blondynką i wygląda jak królowa śniegu, co Wy na to?
Zlikwidowałam przekleństwa, raduj się młodsza młodzieży!

Obudziła mnie wilgoć. Znowu.
Podskoczyłam na łóżku całkowicie rozbudzona. Jednak tym razem znów był to fałszywy alarm. Wypuściłam powietrze z ulgą. Mam szczelny pęcherz. Dotknęłam ręką pleców. Tak jak myślałam. Były oblepione potem.
Zmrużyłam oczy na widok promieni słońca wpadających przez okno do mojego pokoju. Ogrzewały moją skórę w tak samo przyjemny sposób jak w tym dziwnym śnie.
Zesztywniałam. Wszystkie wydarzenia z dzisiejszej nocy wróciły do mnie. Przypomniał mi się ogród, kimono, ten głos i … chłopak.
Kim on był? W ogóle to o czym on na końcu mówił? Czemu w ogóle znalazł się w moim śnie? I jakim cudem udało mu się powstrzymać moje najsilniejsze uderzenie?!
Mimo wielu innych pytań kłębiących się w mojej głowie, to ostatnie mnie najbardziej zastanawiało… i niepokoiło. Czyżby znalazł się ktoś lepszy ode mnie? Nawet we śnie? Ktoś, kto potrafił z łatwością sparować mój cios… Do tej pory nie spotkałam nikogo, kto mógłby go uniknąć, a tym bardziej powstrzymać. To było, no cóż, jak sen. Niemożliwe. Nierealne. Może nie byłam najlepsza w technice, ale od dziecka byłam silniejsza od moich rówieśników. Za każdym razem, kiedy uderzałam w ten sposób, moja ofiara lądowała w szpitalu co                                                       najmniej na 2 tygodnie, a moi rodzice musieli użerać się z glinami. I przy okazji wyciągali mnie z aresztu.
I czemu ja tyle myślę o wytworze mojej wyobraźni? To trochę dziwne siedzieć w łóżku w sobotni poranek i rozmyślać o panience wyglądającej jak facet, która we śnie zablokowała twój cios, kiedy byłaś ubrana w tradycyjny japoński strój…
‘Za dużo myślisz!’ pomyślałam, zresztą nie po raz pierwszy. ‘To tylko sen.’
Wyszłam z łóżka i zaczęłam się rozciągać. Trzy serie brzuszków, trzy serie pompek. Do tego kilkanaście skłonów i skoków na skakance. Jeżeli jest się zawodniczką, trzeba co rano dbać o formę. Przerwało mi potężne ziewnięcie, które zmusiło mnie do pokazania światu mojej wątroby i innych wnętrzności.
‘Dobra’ pomyślałam. ‘Czas się wziąć za siebie. Weekend nie trwa wiecznie.’ Przeszłam po pokoju zbierając przy okazji moją wczorajszą garderobę i wrzuciłam ją do kosza na brudy w rogu pokoju.
Rozejrzałam się, aby mieć pewność, że panuje tam porządek, który zadowoliłby moich twórców.
Moje lokum było inne od całego mieszkania. Tylko u mnie co 2 miesiące (albo nawet i częściej) przeprowadzano remonty, dzięki czemu co jakiś czas mogłam zmieniać wystrój mojej namiastki edenu.
Aktualnie postawiłam na sztukę. Ściany były pomalowane na przyjemny, ciepły cynamonowy kolor, lecz jedną zostawiłam w odcieniu fioletu – śliwce. Przed remontem uwielbiałam ten kolor, mimo, że wcale, ale to wcale nie pasował do mojej osobowości. Żeby zmniejszyć ilość ścian, na których mogłam wieszać swoje prace, największa ścianę zajmowało panoramiczne okno ukazujące budzące się Chicago. Tam stało również moje wielkie i niesamowicie wygodne łóżko. Było zbudowane z palisandru tak samo jak etażerki, stojące po obu jego stronach. Dalej stało moje stanowisko pracy – prosty stół zagracony podobraziami, farbami, pędzlami i wszelakimi rozpuszczalnikami. Chwilowo malowałam jedną z reprodukcji Alfonsa Muchy farbami olejnymi, przez co praca musiała stać przez kilkanaście godzin na sztaludze i schnąć. Po drugiej stronie stała półka na książki ze wszystkimi moimi kochanymi dziełami młodzieżowej literatury współczesnej. Do tego obok znajdowała się moja wieża z płytami moich ukochanych zespołów takich jak 30 Seconds To Mars, My Chemical Romance, Muse czy Coldplay.
Patrzyłam na mój pokój i zaczęłam się zastanawiać jak jedna osoba może mieć tyle sprzecznych ze sobą zainteresowań. Sztuki walki, rysowanie, czytanie, astronomia… A z dnia na dzień, o zgrozo, ich przybywało.
Muszę się od tego oderwać, odlecieć.
Szłam w kierunku kuchni nie myśląc o mojej nagości. Zwykle tak dochodziłam do siebie po trudnym tygodniu – zupełna swoboda i kubek mocnej kawy karmelowej. Ale dzisiaj nie chciałam kawy, tylko czegoś innego.
Weszłam do przestronnej czarnobiałej kuchni z wysepką pośrodku. Była utrzymana w podobnym stylu co reszta mieszkania. Proste szafki, brak niepotrzebnych ozdobników, najlepsza lodówka, kuchenka i reszta elektronicznych sprzętów.
Podeszłam do wysepki i schyliłam się, żebym mogła swobodnie widzieć szparę między szafkami, a podłogą. Wsadziłam prawą rękę w poszukiwaniu małej plastikowej torebeczki. Wymacałam ją po omacku i wyciągnęłam.
Czułam mieszaninę ulgi i szczęścia. Wstałam i potrząsnęłam zawartością torebki oglądając małe zielone kulki z suszonych liści pozwalających odpłynąć. Tak, marihuana to coś, czego potrzebuję. Przynajmniej nie będę musiała myśleć, a wszystko wokół wyda się bardziej znośne.
Wróciłam do pokoju po lufkę i zapalniczkę schowane w moich kozakach. Nabijam szklaną rurkę, podpalam i się zaciągam.
Od razu poczułam jak moje źrenice się powiększyły, jak światło wpadało do mojego mózgu i pobudziło go do życia. Powieki przestały mi ciążyć, świat stał się prostszy. Zaciągam się po raz drugi. To takie śmieszne! Życie jest po prostu filmem, a ja gram w nim główną rolę. Jestem gwiazdą, wszyscy mnie podziwiają. Poczułam jak moje ciało się rozluźnia, a rozsądek odlatuje do ciepłych krajów na wakacje.
Zaczęłam się śmiać bez wyraźnego powodu. A co mi tam! Śmiałam się tak mocno, że prawie upadam na podłogę. Ale poszłam dalej. Zaciągnęłam się dymem jeszcze raz i płomyk zgasł. Podpaliłam go  i znów przeniosłam się w lepszy świat.
Jakiś impuls popycha mnie do podejścia do mojego stoiska pracy. Zaczęłam myśleć o tych wszystkich pędzlach, farbach, kartkach, kredkach. Pociągnęłam po raz kolejny i wzięłam się za malowanie. Ale nie na kartce. Wzięłam puszkę z czarną farbą i największy pędzel jaki miałam. Podeszłam do fioletowej ściany i zaczęłam się na nią gapić. Była taka… fioletowa. Bardzo fioletowa. Jak śliwka. Zjadłabym śliwkę, a najlepiej węgierkę. Ale fioletowy nie pasuje. Chcę, żeby ściana była czarna, a nie jakaś tam fioletowa. Zamoczyłam pędzel w farbie i zaczęłam zamalowywać ten głupi śliwkowy fiolet. Teraz wyglądała jak śliwka w czekoladzie. Pomyślałam o tym kiedy znów się zaciągnęłam. Zaczęłam się dusić dymem podczas niepochamowanego ataku śmiechu, przez co zaczęłam okropnie kaszleć. Wydało mi się to takie zabawne, że od razu zaczęłam się śmiać.
Malowałam i malowałam tą ścianę aż nie sięgałam już dalej. Popatrzyłam na nią z wyrzutem.
- Dlaczego musisz być taka wysoka, co? – zapytałam zirytowana ścianę. Po dłuższej chwili kiedy nie odpowiadała zaciągnęłam się znów. – Czekoladowa śliwko, nie wkurzaj mnie. Mam farbę i nie zawaham się jej użyć.
Ściana dalej milczała. Moja frustracja osiągnęła szczyt. Wzięłam jakiś stołek i ochlapałam ścianę czarną farbą, aż cały fiolet zniknął.
Zeszłam ze stołka i spojrzałam na ścianę gładząc brodę. Sufit przy okazji również dostał trochę płynnej czekolady, ale trudno. Kiedyś skamienieje i się zje.
Zaciągnęłam się jeszcze raz i zaczęłam się śmiać. Teraz śliwka w czekoladzie dostanie kolorową posypkę i watę cukrową do towarzystwa! Wzięłam kilka farb i dużą puszkę białej farby. Ta natomiast przypominała mi bitą śmietanę. Dobrałam jeszcze kilka innych nie zastanawiając się nawet jakich.
Ściana lekko podeschła więc zaczęłam malować. Tu trochę bieli, tu trochę różu i czerwieni. Tam fiolet i niebieski. Za każdym razem, kiedy czułam, że znów zaczynam panować nad swoim ciałem zaciągałam się. Nie lubię tworzyć, wolę kiedy jest tworzone.
Znów zaczęłam za dużo myśleć. Nawet marycha już na mnie nie działa odpowiednio. Nic mnie nie odcina od natarczywych myśli. I dopiero wtedy zauważyłam, że fifka jest pusta. Czyli jechałam na oparach. Super. Wzięłam pędzel, żeby domalować jeszcze kilka kolorów. Najwyraźniej trzeba skończyć malowidło świadomie.
Pociągnęłam pędzlem, lecz linie nie są już tak lekkie jak wcześniej. Stały bardziej kontrolowane, rygorystyczne, bez polotu. Nie chcąc zniszczyć swojej pracy odłożyłam pędzle i odsunęłam się od ściany.
Widnieje na niej gigantyczne wyobrażenie kosmosu w moim wykonaniu. Wygląda identycznie jak z wczorajszej wizji tej dziwnej planety. Błękitne, szmaragdowe, różowe, złote, białe punkty błyszczą na tle ciemnej materii poprzecinanej różnokolorowymi plamami mgławic. Odsuwam się dalej i mój mózg zauważa coś niepokojącego. Światło nie jest już poranne.
Jest po południe.
O cholera.
Biegnę po telefon, żeby sprawdzić, która godzina. 14:32. I do tego pięć nieodebranych wiadomości. Przesuwam palcem po dotykowym ekranie, żeby dowiedzieć się więcej. Wszystkie są od jednego nadawcy. I to tego, od którego najmniej je lubię dostawać. Od matki.
Otwieram pierwszą wiadomość, a nogi same się pode mną uginają. Upadam.
‘Kochanie, konferencja została skończona o dzień szybciej. Wylatujemy z ojcem o 8 rano, będziemy w Chicago około 14:48.’
Poczułam lodowatą stróżkę potu, która spłynęła mi po plecach. Nie czytam innych wiadomości, rzucam telefon i zaczynam panikować.
Cholera jasna, nie wyrobię się! Byłam jeszcze na lekkim haju, trzeba się będzie nieźle namęczyć, żebym zaczęła przypominać człowieka. Podświadomie rozkręciłam klimatyzację, żeby pozbyć się dymu. Lepsza lodówka zamiast pokoju zadymionego jak pub.
Pierwsze co, to poleciałam pod prysznic. Nie mogę śmierdzieć jak skunks, a w dodatku nieźle się ubrudziłam malując na ścianie. Szybko zdjęłam z siebie bieliznę, w której cały czas paradowałam po domu. Weszłam do łazienki przy moim pokoju, rozkręciłam wodę pod prysznicem i zaczęłam się szorować jakbym chciała zedrzeć z siebie skórę. Przy okazji sięgnęłam po szczoteczkę do zębów i starałam się wymyć z ust zapach oraz smak marychy.
Po wyjściu z kabiny od razu sięgnęłam po krople do oczu. W końcu to trochę nienaturalne, żeby mieć przekrwione oczy i powiększone źrenice jak czarne dziury. Zapuściłam kilka kropel i zamrugałam.
Sekundę później wpadłam goła i mokra do pokoju. Szybko sięgnęłam po jakieś stosunkowo czyste ciuchy. Obwąchałam je ze wszystkich stron i kiedy stwierdziłam, że nie śmierdzą wciągnęłam je na siebie. Poszłam szybko do garderoby i zaczęłam się męczyć z szufladą bieliźniarki. Wyjęłam parę skarpet, stanik, gacie i je szybko ubrałam.
Moje próby ogarnięcia się przerywa mi niemiłosierne burczenie w brzuchu. Zapomniałam, że po cannabis zasysa się żarcie jak odkurzacz. Pobiegłam szybko do kuchni na wpół ubrana. Miałam na sobie jedną skarpetę, spodnie, stanik i niezapiętą koszulę. Do tego poczułam nieprzyjemny przewiew w dole. Zapomniał o majtkach.
Chrzanić to.
Otworzyłam wielką lodówkę i zaczęłam zjadać wszystkie produkty mleczne, które były w moim zasięgu. Wypiłam karton mleka, dwa jogurty pitne, zjadłam cztery serki i jeszcze pół krążka camemberta. Dobrze, że lodówka jest pełna, nie widać aż takiego ubytku w prowiancie. Wyrzuciłam śmieci do kosza i niechcący spojrzałam na zegarek na kuchence. 14:59.
Zostało mi jakieś 30 minut zanim rodzice wpadną z jakże miłą niespodzianką i mnie przyłapią na haju po ziole.
Ciągle myślałam, że o czymś zapomniałam. Powoli wracałam do pokoju poprawnie zapinając koszulę, kiedy mnie olśniło. Zatrzymałam się w pół kroku.
Cholera, nie schowałam marychy!
Pędem wpadłam do pokoju. Temperatura była przerażająco niska, najwyżej szesnaście stopni. Skręciłam klimę i z ulgą stwierdziłam, że już nie czuję dymu. Poszłam po fifkę i foliowy woreczek, który jest już prawie pusty, leżące pod moim pseudo wyobrażeniem kosmosu. Do tego zapalniczka, zapomniałabym. Wkładam wszystko do starego pudełka, które kiedyś zrobiłam w podstawówce. Wtedy uważałam, że narkotyki to największe zło na świecie otumaniające człowieka i nie pozwalające mu myśleć.
Ile ja bym dała, żeby przez jeden dzień nie myśleć.
Dobra, wróćmy do rzeczywistości. Rozejrzałam się po pokoju i pozbierałam przyrządy do malowania. Ułożyłam je byle jak na biurku, to i tak nie miało większego znaczenia. Spojrzałam jeszcze raz na ścianę, która była teraz zamalowana czarną farbą.
Ile lat świetlnych ode mnie są te gwiazdy? Setki? Tysiące? Miliony? A może są tylko wytworem mojej wyobraźni? Ale skądś je znałam. Na przykład ta gromada kulista po prawej stronie u dołu. Wyglądała identycznie jak ta, którą widziałam w mgławicy tarantuli. Podeszłam do łóżka po telefon i znów go odblokowałam. Teraz jednak nie ze strachu tylko z ciekawości.
Na tapecie miałam zdjęcie tej mgławicy zrobione teleskopem Hubble’a. Przyglądałam się gwiazdom. Wyglądały jednocześnie tak samo i… inaczej. Jakby były pokazane z drugiej strony. Tylko, że to nie byłoby możliwe do zrobienia przez człowieka.
Nagle dostałam ataku szału. Nie chciałam już myśleć ani analizować niczego. Chciałam być normalną dziewczyną, a nie jakimś stworzeniem do kalkulacji i obliczeń miałam tego wszystkiego dosyć.
Zaczęłam krzyczeć jak zarzynane zwierzę. Mój krzyk poniósł się po całym mieszkaniu zamieniając się w spazmatyczny szloch. Wszystkie te wczorajsze emocje zaczęły ze mnie wypływać. Powoli, bez pośpiechu. Jakby się nade mną pastwiły, przypominały, że jestem słaba. Czułam, jak łzy spływają mi po policzkach strumieniami, wypłukując wszystkie wczorajsze wspomnienia. Wrócił do mnie sen. Wróciły do mnie wszystkie krzywdy, które zrobiłam innym. Wszystkie uderzenia, zwyzywania, rozkwaszone nosy. Wszystko co zrobiłam.
Nagle wracam do momentu kiedy mam dziewięć lat. Mała beksa z bałaganem na głowie. Siedzi sama, nie ma przyjaciółek, nikogo, z kim mogłaby się bawić. Nikogo, kto by ją pocieszył, przytulił, pomógł. Czułam się identycznie.
Leżałam na podłodze użalając się nad sobą dobre 10 minut. Powoli, sekunda po sekundzie czułam się lżej. Wszystko ze mnie wypływało, wszystkie te toksyczne rzeczy, które tak długo w sobie nosiłam. Kiedy uspokoiłam się wystarczająco, żeby szloch zniknął wstałam z podłogi i wytarłam oczy. O dziwo, czułam się lekka jak piórko i czułam nową siłę do działania. Może wypłakanie się od czasu do czasu może być pomocne?
Nie zastanawiając się nad tym dłużej poszłam do łazienki, żeby doprowadzić się bardziej do porządku. Spojrzałam na moje odbicie w lustrze myśląc co mogę zrobić, aby pozbyć się opuchlizny wokół oczu i dziwnych czerwonych plam z policzków.
Ochlapałam twarz zimną wodą, a później zajęłam się nada mokrymi włosami. Nie miałam ochoty odpowiadać po raz kolejny dlaczego myłam się w środku dnia. W sumie zdarzało mi się to co raz częściej. Na szczęści włosy szybko wyschły i mogłam wyjść z łazienki i doprowadzić się do idealnego stanu, aby moi rodzice byli pewni, że wszystko jest w świetnie.
Znalazłam jakieś nie pobite lusterko, u mnie na biurku i wygrzebałam podkład. Musiałam się pozbyć tych okropnych szram z treningu. Przecież nie powiem rodzicom, że zaatakował mnie kot sąsiadki, ponieważ żadnej nie mamy.
Dzięki fatom, wyglądałam nareszcie odpowiednio. Przejrzałam się jeszcze raz w małym lusterku dopinając ostatnie guziki mojej ulubionej flanelowej koszuli. Spojrzała na mnie para lodowato błękitnych oczu z wachlarzem ciemnych rzęs. Jasna karnacja i bardzo jasne blond włosy, prawie białe, sprawiały, że wyglądałam jak królowa śniegu. Związałam włosy w luźny kok, który mógł dyndać mi na karku, ale nie przeszkadzać. Przecież miałam wyglądać jak co tydzień w sobotę, prawda?
Nagle usłyszałam cichy dźwięk dochodzący z halu.
Dzyńg!
- Kochanie, jesteśmy! – usłyszałam krzyk matki.
No super. Tak się zaryczałam, że straciłam poczucie czasu. Rzuciłam ostatnie lekko spanikowane spojrzenie w lusterko.
- Nathalie, gdzie jesteś?! – krzyknęła matka. – Mamy dla ciebie niespodziankę!
Uśmiechnęłam się szelmowsko do swojego odbicia i ruszyłam do holu przywitać rodziców.

- Cześć, mamo – powiedziałam na widok mojej rodzicielki. – Co tam?
Edite Francis Glimer, czterdziestodwuletnia właścicielka kompani węglowej Glimer Inc. Wysoka na 1,85 jasnowłosa piękność południa. Byłam ciekawa czemu została bizneswoman, gdy dzięki swemu wzrostowi i urodzie mogłaby zostać najsłynniejszą modelką ubiegłej dekady. Jak na kobietę biznesu przystało ubierała się w garsonki i zaczesywała włosy w idealny kok. W tym roku została kobietą roku magazynu PEOPLE.
Ale nikogo nie obchodziło, że wyładowywała swą złość na niedobrej i wrednej córce bijąc ją.
- Witaj, kochanie – nawet w domu była tą sztuczną kobietą, która rozkazywała tysiącom swoich pracowników. – Jak możesz się domyśleć, zarząd dał nam w kość skoro wróciliśmy tak szybko. – Powiedziała uśmiechając się.
- Oczywiście – wychyliłam się, żeby zobaczyć ojca. – Hej, tato! - Akurat męczył się z wielką walizą, która nie chciała przejść przez drzwi windy.
John Mark Tyler, potentat ropy naftowej. Czterdzieści osiem lat. Właściciel 28 platform wiertniczych na morzu i 30 na lądzie. Niski, ledwie 1,60. Czarne, poprzetykane siwizną włosy ulizane tak, że jego głowa wyglądała jak tyłek czarnego niemowlaka. Może i w młodości był przystojny, mi kojarzy się jedynie z fałszem i życiem pod pantoflem mojej matki. Nieudacznik bez kręgosłupa moralnego. Tymi czterema słowami można go opisać.
- Cześć, yh, córciu – powiedział z wysiłkiem wciągając torbę do mieszkania. – Jak tam samopoczucie?
- Dobrze, dzięki – uśmiechnęłam się sztucznie. Jak ja nienawidziłam swoich rodziców. Kłamliwa suka i lizodup-nieudacznik. Z tej mieszanki nie mogła wyjść miła i uczynna córeczka. – Co to za niespodzianka? – zapytałam matkę.
- Och, konkretna jak zwykle – powiedziała uśmiechając się tak słodko, że zrobiło mi się niedobrze. – Pakuj się! Jedziemy na 2 tygodnie na wieś!
Popatrzyłam na nią z niedowierzaniem.
- Na wieś? –spytałam.
- Tak.
- Na dwa tygodnie?
- Tak kochanie, powtórzyć? – zaświergotała.
- Nie, nie trzeba – powiedziałam zszokowana. – Ale idźcie do psychiatry, bo chyba was coś boli.
Reakcja matki była natychmiastowa. Ze słodkiej niewinnej dziewczynki zamieniła się we wkurzoną i mściwą boginię.
- Coś ty powiedział, młoda damo? – zagrzmiała patrząc na mnie z góry.
- To co usłyszałaś – założyłam ręce na piersi. Spojrzałam jej hardo w oczy. – Nigdzie nie jadę. Szczególnie na wieś.
- Nie masz nic do gadania – powiedziała gniewnie matka. Jej spojrzenie rzucało gromy. – Masz 30 minut na spakowanie się, o 17:02 mamy samolot.
- Wy sobie lećcie, ja tu zostaję – powiedziałam buntowniczo. Co ona sobie wyobraża?! Że wparuje niespodziewanie do domu i powiadomi mnie, że uciekamy z miasta za jej zbrodnie bankowe? Nawet nie wiedziałam co to jest, ale to szczegół. – Nawet jeżeli musiałabym zostać tu sama bez prądu, bez niczego, to wolę miasto niż jakieś zapyziałe pustkowie.
- Jeżeli nie pójdziesz się pakować w ciągu najbliższych 30 sekund już nigdy nie odbiorę cię z aresztu – wysyczała przez zęby zniżając się do poziomu mojej twarzy. Naszła mnie myśl, żeby splunąć w tą zakłamaną twarz oprawcy. Jednak wiedziałam, że będę miała przesrane, jeżeli przestaną mnie odbierać z aresztu lub płacić kaucje. A mało kto lubi przesiadywać w kiciu.
- Dobra – poddałam się. Nienawidziłam jej gróźb. A najgorsze było to, że zawsze dotrzymywała słowa. Lepiej się skulić i poczekać, a potem zaatakować. Zemsta najlepiej smakuje na zimno.
- Zostało ci 20 minut, kochanie – wymruczała najbardziej fałszywym tonem jaki kiedykolwiek słyszałam z jej ust. Ostatnie słowo prawie wypluła.
Popatrzyłam jaj zajadle w oczy. Chciałam tam stać i pokazać, kto jest lepszy, ale usłyszałam cichy głos rozsądku.
‘Bierz nogi zapas i leć się pakować.’
Odwróciłam się na pięcie i ruszyłam w stronę mojego pokoju. Idąc przez korytarze tego mieszkania chciałam stąd uciec. Było puste. Bez wyrazu. Główną rolę odgrywał przepych, nie wygoda. Ale na szczęście zbliżały się moje osiemnaste urodziny. Ucieknę z tego miejsca. Dzięki moim kontom oszczędnościowym mam wystarczająco pieniędzy na opłacenie studiów i wynajem jakiegoś niedużego lokum do póki nie skończę edukacji.
Po przekroczeniu progu pokoju wzięłam głęboki oddech. Nie zamykam już nawet drzwi, musiałam się uspokoić. Myśl Nat, czym najbardziej wkurzysz matkę bez lądowania w pierdlu?
Tak, eureka!
Pohipsterzymy.
Pędem poleciałam do mojej niedużej garderoby. Niestety, jej nie mogę remontować za często, dlatego panował tam nadal wystrój sprzed dwóch lat, kiedy miałam fazę na elegancką czerń. Całe pomieszczenie było obite pikowaną, czarną satyną. Wieszaki i poręcze były w kolorze perły, tak jak uchwyty od szafek. Na środku stała wielka okrągła biała pufa, a dalej w głębi szezlong, którego nie było widać ze względu na wielką stertę ubrań. Całość wyglądało jak kadr z filmu z lat 30 XX wieku. No może wtedy mieli większy porządek, ale to szczegół.
Dobra, trzeba się spakować. Sięgnęłam po największą torbę treningową jaką miałam. Nagle mnie olśniło. Ominą mnie treningi. Przez cały ten harmider zapomniałam o tym. Jęknęłam po cichu. Czemu ona mi to robi? Akurat teraz kiedy zbliżały się zawody stanowe…
Pociągnęłam torbę ze złością i zaczęłam w niej upychać ubrania. Wrzucałam je jak leci. Kilka par spodni, spódnice maxi, szorty, koszule, bluzy sportowe, trochę kurtek, kilka par conversów i vansów. Nie mogłam się powstrzymać i wsadziłam do torby moje kochane czarne lity. Do tego ze trzy czapki i bielizna. No właśnie, bielizna. Ściągnęłam spodnie i szybko ubrałam majtki. W sumie, skoro jedziemy na tą ‘wieś’ to powinnam się przebrać.
Ubrałam koszulę w fioletowo – zieloną kratę, materiałowe szorty z wysokim stanem i szarą narzutkę. Żeby sprowokować matkę założyłam różaniec na szyję. Laofasery, lenonki i czapka dopełniły sprawy. Wiedziałam, że wkurzę ją swoim strojem. Cóż, Prowokacja to moje drugie imię. Serio.
Poszłam jeszcze do łazienki po kosmetyczkę. Nawet na wsi się myją mimo tego, że używają wychodków. Bryyy…
Zaczęłam przeszukiwać moją niewielką łazienkę. Wzięłam moją ulubioną workowatą kosmetyczkę i wsadziłam do niej wszystko co potrzebne. Szampon, mydło, szczotka do zębów suszarka i trochę kosmetyków. Zaczęłam przeszukiwać łazienkę w poszukiwaniu szczotki do włosów jednak nigdzie jej nie było. Byłam pewna, że zostawiłam ją tuż obok umywalki.
Nigdzie jej nie było, jakby się rozpłynęła. Cholera, a nie zgubiłam niczego przez ostatnie 7 miesięcy. Trzeba będzie wyzerować statystyki. Znowu.
Wyszłam z łazienki i trzasnęłam drzwiami. Zajebiście, po prostu. Torba spakowana, telefon w kieszeni, słuchawki w torebce razem z laptopem. Można iść. Idę na dwu tygodniowe tortury.
Zarzuciłam paski toreb i wyszłam do salonu. Zerknęłam na zegarek. Jeszcze dużo czasu do odlotu. Podeszłam do gniewnego oblicza mojej matki. Stała tutaj tak przez cały czas? A to ja myślałam, że jestem dziwna.
Nagle podskoczyła radośnie i zaklaskała w dłonie, jak pięciolatka, która dostała lizaka. Jej humory były nieprzewidywalne, jednak teraz były przerażające.
- Widzę, kochanie, że jesteś gotowa do drogi – powiedziała uśmiechając się słodziutko. Mój żołądek podszedł mi do gardła. Nienawidzę słodyczy. – Chodź, przed nami długa droga.
- Idę, idę – mruknęłam ciągnąc za sobą bagaże. Mam nadzieję, że tyle rzeczy wystarczy mi na dwa tygodnie. Ale coś jeszcze mnie trapiło. – Hmm, mamo?
- Tak słoneczko? Co się stało? – zapytała za sztuczną troską.
- Hmm… A co ze szkołą? Jak ja nadrobię te dwa tygodnie? Przecież za trzy miesiące mam egzaminy i zakończenie roku. Powinnam się uczyć.
- Do tej pory nie przejmowałaś się tak swoją edukacją - zaćwierkała, kiedy szłyśmy w stronę windy. – Dwa lata temu prawie oblałaś przez wagary.
- Ale to było dawno – zaprotestowałam. – Miałam wtedy ciężki czas. Ale jakbyś mnie słuchała, to byś wiedziała.
- Nie wyskakuj mi z czymś takim, młoda panno – powiedziała wyniosłym tonem. – John, zrób coś ze swoją córką.
- Przecież to ty ją urodziłaś – odpowiedział jej ojciec. Po raz pierwszy w życiu widziałam, żeby się jej postawił. Dzieje się coś dziwnego. I to bardzo.
- John, jak możesz mi się stawiać?! – zapytała matka z niedowierzaniem. Cóż, gdyby mój mąż pantoflarz postawiłby mi się też byłabym zdziwiona.
-Dobra, zamknijmy się wszyscy i jedźmy na to lotnisko, abyście mnie wywieźli od cywilizacji – warknęłam. Zamilkli na dźwięk dzwonka windy i zaczęliśmy wsadzać nasze bagaże do środka. Drzwi zamknęły się za nami z cichym stukiem i polecieliśmy w dół.
Postanowiłam sprawdzić pozostałe wiadomości, które dostałam, a nie miałam czasu ich przeczytać. Zerknęłam na wyświetlacz. Jest nowa wiadomość i nieodebrane połączenie. Ciekawe od kogo…
Rodzice zaczęli się po cichu sprzeczać, aby skończyć kłótnię z góry. Jednak już ich nie słucham. Potrafię izolować się od świata zewnętrznego, co jest bardzo przydatną zdolnością.
Odblokowałam ekran i spojrzałam na spis połączeń. Numer prywatny. Dziwne. Sprawdzam skrzynkę odbiorczą. Cztery wiadomości od matki od razu usuwam, nie chce mi się tego czytać. Otwieram najnowszą wiadomość. Znów numer prywatny. Lecz treść wiadomości jest dziwnie znajoma.

‘Musisz uciekać. Jesteś w niebezpieczeństwie. Jim uciekł ze szpitala.’

poniedziałek, 29 lipca 2013

Rozdział 2 - remake

Tak samo jak z pierwszym rozdziałem. Zmieniłam kilka rzeczy. Planuję jeszcze urozmaicić ich walkę, ale na razie nie mam pomysłu jak to zrobić. Przypomnijcie sobie rozdzialiki, ponieważ 6 niedługo się pojawi. ;>

Otworzyłam oczy i automatycznie zesztywniałam. Leżałam na czymś mokrym. Jęknęłam. No nie! Jakby na dzisiaj nie starczyło mi złych doświadczeń! Musiałam się jeszcze zsikać do łóżka jak jakaś pięciolatka, której przyśnił się koszmar.
Odrzuciłam jednak ta myśl, kiedy zauważyłam nad sobą koronę zielonych liści przepuszczających delikatne promienie słońca. Do tego moje palce wyczuły wilgotne źdźbła trawy, będące powodem mojej paniki.
Zaczęłam się podnosić, gdyż moja natura badacza nakazywała mi rozejrzeć się po okolicy.
Wtedy poczułam na sobie, no cóż… TO.
Moje ciało okalało czarne jedwabne kimono, które idealnie dopasowywało się do mojego ciała. Do tego długie, powłóczyste rękawy i dekolt pokazujące moje nagie blade ramiona. Jakby nie dość ekstrawagancji, na jego powierzchni połyskiwały drobne karmazynowe kamienie, które przywodziły mi na myśl krople krwi.
Byłam zdziwiona swoim ubiorem. Lubiłam oryginalność, nowość, no ale nie do tego stopnia, że dekolt pokazywał więcej niż zakrywała reszta stroju. Czułam się jak, krótko mówiąc, dziwka. Jednak wiedziałam, że kimono bardziej pasuje do gejszy, które nie były takowymi. Mimo dosyć powszechnej opinii, były po prostu zwykłymi prostytutkami, które udawały świętoszki na początku. Jednak dla mnie były one zupełnie kim innym. Ich życie polega na oddaniu się sztuce i nauce, dzięki czemu nawet te najbiedniejsze są mądrzejsze od ponad połowy Amerykanin spędzających swoje życie na kanapie z gigantycznym workiem chipsów i tłustym dipem.
Znów za dużo myślę o nieważnych sprawach. Powinnam się zastanawiać bardziej nad tym dziwnym miejscem.
Wstałam chwiejnie na wysokich koturnach, których wcześniej nie zauważyłam, i rozejrzałam się po okolicy. Stałam w zacienionym bambusowym zagajniku, który otwierał się na mały stawek. Przez niego przebiegał nieduży drewniany mosteczek prowadzący do czarno-czerwonych altanek. Dalej kwitły na bladoróżowo wiśnie, z których Japonia była taka sławna.
Nagle dostałam olśnienia. Byłam w ogrodzie Kenrouk-en – jeden z najsłynniejszych japońskich parków. Przyjechałam tutaj kiedyś z rodzicami, lecz wtedy byłam za mała, żebym mogła zauważyć jego prawdziwe piękno. Jedyne co mi zajmowało myśli to późniejszy wypad do wielkiego sklepu z zabawkami.
Wyszłam na jedną z alejek, aby zbadać ten niezwykły ogród. Minęło dziesięć lat od kiedy tu byłam i nareszcie zaczęłam rozumieć czym zachwycali się moi rodzice.
Nagle coś odwróciło moją uwagę od piękna ogrodu.
- Nathalie, nareszcie jesteś – powiedział z ulgą głos.
Na jego dźwięk  z moich ust wydobył się jęk tęsknoty i rozkoszy. Do tej pory nie wiedziałam, że jeden jęk tyle potrafi wyrazić.
Znowu poczułam tą zżerającą od środka tęsknotę. MUSIAŁAM znaleźć jego właściciela. Wiedziałam, że jeżeli tego nie zrobię, umrę. Umrę z braku jego uśmiechu, z braku jego ciepła, z braku… jego. To było takie nierealne, a zarazem takie … naturalne. Nie umiałam tego wyrazić słowami.
- Nathalie, chodź do mnie – powiedział przyjaźnie. –Chodź do mnie. Jestem niedaleko.
Wzięłam w ręce kimono nie myśląc, że mogę je porwać.  Dopiero wtedy zobaczyłam jakie jest ciężkie. Jednak nie miałam czasu rozmyślać o kunsztownych zdobieniach i haftach, które sprawiały, że tyle ważyło. Ale nie miało to większego znaczenia. Chciałam tylko go znaleźć. Szybko zrzuciłam niewygodne buty i pobiegłam boso.
- Nathalie, czekam na ciebie – powtarzał.
Biegłam w stronę tego nieziemsko niebiańskiego głosu. Chciałam, żeby mnie otulił, stał się moją druga skórą. Żeby nigdy mnie nie zostawiał. Wszystkie te myśli wpływały do mojego umysłu jak rzeka do morza. Wpływały powoli i sprawiały, że mój umysł stawał się pełniejszy. Jakby zaginione części układanki, którą jest mój umysł, wskakiwały na swoje miejsce.
- Nathalie, jesteś już tak blisko – powiedział zachęcająco. – Już niedaleko.
Poczułam, że biegnę szybciej niż kiedykolwiek. Kimono w ogóle mi nie ciążyło. Tak, był już blisko. Czułam to każdą komórką mojego ciała. Już tak niewiele, już tylko…
Stanęłam jak wryta. Zobaczyłam wielką wiśnię w pełnym rozkwicie, a pod nią stał … ON.
Nonszalancko opierał się o pień z rękami w kieszeniach. Był ubrany całkowicie na czarno, przez co wyróżniał się na tle jasnej kory drzewa. Oczy przysłaniała mu kurtyna czarnych włosów. Ale wiedziałam, że patrzy na mnie. Wiedziałam, że patrzy na mnie pięknymi, fioletowymi oczami. Zarzucił włosami, żeby mógł więcej widzieć.
- Nathalie, nie miałaś pojęcia ile czasu na ciebie czekałem – powiedział. Usłyszałam w jego głosie szczęście i ukojenie. – Już myślałem, że nigdy się nie pojawisz.
Chciałam mu się jakoś odgryźć, ale coś mnie powstrzymywało. Jakbym straciła język i struny głosowe. Nie mogłam wydusić z siebie ani jednego słowa. Jedynie stałam tam, na mokrej trawie, w kimonie i … patrzyłam się na niego. Nic więcej. Syciłam swoje oczy jego widokiem. Patrzyłam na niego jak wierzący na objawienie.
Ale nie mogłam nic zrobić.
Z uśmiecham na ustach zaczął iść w moją stronę. Szedł powoli, pewnie, z niesamowitą gracją. Swoimi ruchami przypominał skradająca się panterę.
Stanął przede mną, a ja miałam ochotę rzucić się w jego ramiona. Przestrzeń dzieląca nas była nieznaczna, najwyżej kilkadziesiąt centymetrów.
Patrzyłam na jego niezwykłą twarz. Zmierzwione kruczoczarne włosy. Duże, fioletowo niebieskie oczy. Wysoko osadzone kości policzkowe. Idealnie skrojone usta, które były uśmiechnięte w tak zwyczajny i idealny sposób. Dołeczki w policzkach. Męska, kwadratowa szczęka. Był tak nieziemsko przystojny, a zarazem tak osobliwy. Ideał. Ten jedyny. Jedyny, na którego czekałam. Wiedziałam, że to on. Inaczej nie czułabym tego bólu w piersi kiedy na niego patrzyłam. Tego słodko – gorzkiego ukłucia w sercu, które mi mówiło, że nie jestem w jego ramionach…
- Japońska kultura ci służy, Nat – powiedział nadal się uśmiechając. Teraz to on lustrował mnie wzrokiem. W jego oczach pojawiły się iskierki rozbawienia. Kiedy po raz kolejny się odezwał jego głos nie był już taki sam. Był inny. Zwyczajny.  – Wstydzisz się czegoś?
- Tak, twojego ego – odpowiedziałam. Nareszcie mogłam się odezwać. Teraz patrząc na niego, nie był już taki niezwykły. Chłopak jak każdy. Wyższy ode mnie, czarne włosy, duże fioletowe oczy (na 100% soczewki) były obrysowane czarną kredką. To dlatego wydawały się takie hipnotyczne. Do tego głupi uśmieszek na twarzy, który miałam ochotę mu zetrzeć.
- Och, zadziorna jak zwykle – stwierdził. Uśmiechnął się jeszcze szerzej. – Tak, najwidoczniej wszystko co o tobie słyszałem jest prawdą…
- Czyli również wiesz, że mogę skopać dupę takiemu pedałowi jak ty, który spędza więcej czasu przed lustrem niż w towarzystwie ludzi – sarknęłam. Nareszcie mogłam mu wygarnąć.
- No, no, no… Jesteś niezła, muszę przyznać – powiedział lekkim głosem jak gdyby nigdy nic. – Ale założę się, że rozłożył bym cię po pięciu sekundach.
- Chcesz się sprawdzić? – zapytałam zakładając ręce na piersiach. – Nawet w tym całym ustrojstwie pokonam cię szybciej niż mrugnięcie oka.
- Wątpię – jego głos wydawał się luźny, ale usłyszałam w nim krztynę groźby.
Podeszłam do niego najbliżej jak mogłam. Wtedy dzieliło nas pół metra. Teraz prawie się dotykaliśmy. Stuknęłam go palcem w pierś (tak, uwielbiałam to robić wrednym typom jak plastiki i nieco zbyt pewnym siebie idiotom).
- Posłuchaj gogusiu – powiedziałam najbardziej nasyconym nienawiścią głosem jakim tylko mogłam. – Nikt mi nie podskakuje, rozumiesz? Szczególnie ktoś taki jak ty. Pobiłam niejednego faceta. I to nawet większego ode mnie. Taka pindziryndzia nie będzie mi wyskakiwać z takimi tekstami. Dam ci dobrą radę. Na przyszłość mnie nie wkurzaj, chyba, że masz skłonności samobójcze.
- Nat, czemu jesteś wobec mnie taka wroga? – Spytał potrząsając głową. Widziałam, że jest w świetnym humorze. Moje groźby nic nie zrobiły. Ekstra. Plastiki wyssały mi moja wiarygodność i nie mogę nawet nastraszyć gościa we śnie. – Przyszedłem tu, aby ci pomóc.
- Tak, już widzę jak mi pomagasz. – powiedziałam z sarkazmem. – Pewnie wmówiłeś to już niejednej dziewczynie, a potem zaciągnąłeś w krzaki, żeby spełnić swoje mroczne wizje.
- Jak na kogoś twojego pokroju jesteś bardzo podejrzliwa – powiedział z dziwną nutą w głosie. Zrozumiałam, że w tym zdaniu był jakiś podtekst, ale nie mogłam go załapać.
- Masz jakiś problem? – zapytałam groźnie. – Mogę ci pomóc go rozwiązać.
- Daj spokój i skończmy tę durną dyskusję – powiedział poirytowanym głosem. – Zacznijmy wszystko od nowa. Zapomnijmy o wcześniejszej rozmowie. – Ostatnie zdanie powiedział z naciskiem.
Nagle z mojej głowy zaczęły uciekać strzępki naszej wcześniejszej rozmowy. Zaczęły się zamazywać w niewyraźne plamy…
-Zaraz, zaraz… - powiedziałam odsuwając się do tyłu. – Ty wpływasz na mój mózg, prawda?
- C… co? – zapytał zaskoczony. Jego ciało pokazywało zdziwienie. Wszystko oprócz oczu. Widziałam w nich dziką satysfakcję. Gdyby nie one, prawie bym mu uwierzyła. Grunt to dobra gra aktorska. – Skąd ci to przyszło do głowy?
- Jakbyś nie wiedział – powiedziałam zadziornie. – Przeczytałam w swoim życiu wystarczająco dużo książek, i fantasy, i sci-fi, i naukowych, że umiem  się domyślić, kiedy ktoś ci grzebie w świadomości. Ten sen również jest twoim dziełem, co?
- Jednak cię nie doceniłem – stwierdził szczerząc się. Pokazał przy tym idealne zęby jak u aktora filmowego. – Mówili, że jesteś sprytna, ale nie wiedziałem, że odkryjesz prawdę tak szybko.
- Dobra, przestań łechtać moje ego i gadaj kim jesteś – warknęłam. Miałam już dosyć pochwał takiego kogoś jak on. Nigdy nie przepadałam za szpanerami. Wszystko na pokaz. Zero własnych przekonań. Puste marionetki w rękach systemu. Brzydziłam się kimś takim.
- Niestety, teraz nie mogę ci powiedzieć – znów włożył ręce do kieszeni. Widocznie uwielbiał się popisywać. Pajac.
- A co? Jesteś supertajnym szpiegiem FBI, który potrafi naginać ludzkie mózgi w sposób jaki chcesz? – zapytałam z kpiną i udawanym zaciekawieniem. – A może jeszcze lepiej. Przedstawicielem pozaziemskiej cywilizacji, która potrafi panować nad podświadomością?
- Ech, dociekliwa i uparta – potrząsnął głową z rezygnacją. – Będziesz trudnym orzechem do zgryzienia, ale potem … twoje zdolności przewyższą cięty język, którego nadużywasz.
- Ojoj – zaćwierkałam udając zmartwienie. – Trafiłam na delikatnego chłopczyka, któremu mój język się nie podoba. A nawet się nie rozkręciłam. – Przyłożyłam dłoń do czoła w dramatycznym geście. – Cóż ja pocznę, nieszczęśliwa?!
- Przestań z tym teatrem. Tylko się ośmieszasz.
- W tym nikt nie pobije chłopaka, który zakłada soczewki i maluje oczy czarną kredką – sarknęłam.
- Przestaniesz się czepiać mojego wyglądu? – zapytał się ze złością. Uśmiechnęłam się mimowolnie. Udało mi się wyprowadziłam go z równowagi. I o to mi chodziło.
Nagle uderzyła mnie okropna ilość irytacji. Miałam ochotę zacząć walić głową w mur albo przynajmniej w pobliską wiśnię. Zauważyłam wesoły uśmieszek na twarzy. Wkurzyłam się i teraz miałam ochotę kogoś uderzyć.
- Tak więc to jest twoje sharinem – powiedział zadowolony.
- O czym ty gadasz?! – zapytałam wnerwiona. Nie miałam pojęcia skąd ten nagły napad złości. Jednak moja gwałtowna natura przyzwyczaiła mnie do nagłych wybuchów uczuć.
- Och, uspokój się moja droga – uśmiechnął się drapieżnie. – Nadchodzi nagroda za nadużywanie daru.
-Jakiego daru? –zapytałam zdenerwowana. Ciągle mój napad gniewu nie minął. Nieznajomy jedynie patrzył na mnie z tym uśmieszkiem. Zirytowało mnie to jeszcze bardziej. -  Panie Tapeta, gadaj co się ze mną dzieje.
- Och, to nic takiego – ciągle uśmiechał się w ten idiotyczny sposób - To po prostu sharinem. Twoja dominująca zdolność władzy nad czyjąś podświadomością. Właśnie dlatego tu przyszedłem. – Nachylił się do mnie i konspiracyjnym szeptem powiedział – Przybyłem, żeby ocalić cię przed tobą samą.
- Ach, już to widzę – odskoczyłam od niego. Nie przepadałam za dotykiem innych ludzi. Jedynym wyjątkiem była walka, kiedy musiałam to robić.- Wielu tego próbowało. Teraz leżą na ostrym dyżurze.
- Właśnie o tym mówię – przewrócił oczami. – Sama nie umiesz panować nad emocjami, które pochłaniasz od innych.
- Jezu, czego ty się najarałeś?! – zapytałam zszokowana. Najczęściej ja tak bredziłam, kiedy wypaliłam o jednego skręta za dużo.
- Nie jestem Jezusem, ale mówiono mi, że jestem podobny - zażartował.
- To – powiedziałam dobitnie. – Jest najstarszy i najnudniejszy kawał na świecie. Pojawia się praktycznie w każdej książce, gdzie ktoś wspomina o jego ojczulku.
- Oj, zapomniałem – powiedział szczerząc się jeszcze bardziej. – Jesteś ateistką. Nie wierzysz, że Bóg istnieje, bo faceci są zbyt durni?
- To jedno z moich podstaw… Ej, skąd ty to wiesz?! Nikomu o tym nie mówiłam!
- A ja myślałem, że jesteś sprytna – powiedział. Jego uśmiech zamienił się z rozbawionego w przerażający. – Najwyraźniej cię przeceniłem.
Ostatnie słowa podziałały na mnie jak czerwona płachta na byka. Nikt, ale to nikt, nigdy tak do mnie nie mówił. Nawet rodzice.
Rzuciłam się na niego w dwudziestokilogramowym kaftanie bezpieczeństwa dla gejsz. Na szczęście moje ręce mogły swobodnie walczyć. Najpierw przywaliłam mu od dołu, w szczękę. Był to mój najsilniejszy ciosa, ale on… go sparował! Spojrzałam ze zdziwieniem. Nie mogłam wydusić z siebie ani jednego słowa. Sparował mój cios. Byłam tym tak zszokowana, że nawet nie zauważyłam jak jego druga ręka zwinięta w pięść leci w moją stronę. Moje ciało zareagowało zanim sobie to uświadomiłam. Na szczęście zrobiłam unik i do poranionej twarzy nie doszła wielka, fioletowa śliwka na lewym oku. Najwyraźniej się tego nie spodziewał i wypuścił moją dłoń ze swojego uścisku. Zrozumiałam, że nie mogę myśleć o tym co robię i zdałam się na instynkt. Moje ciało poruszało się samo. Jakby moja podświadomość odseparowała świadomość. Mimo, że myślałam, żeby wyprowadzić cios z jednej strony, ręka uderzała z drugiej. I tak dalej. Aż w końcu pomalowany laluś leżał poharatany na trawie.
- I co? – zapytałam. O dziwo dostałam lekkiej zadyszki. Ale byłam szczęśliwa, że w końcu udało mi się mu przylać.  – Nadal jesteś taki pewny, że jesteś nie do pokonania?
- Jak to zrobiłaś? – zapytał się z niedowierzaniem patrząc na mnie świdrującym wzrokiem.
- Ale co? Pobiłam cię? – zapytałam prześmiewczo. – To było łatwiejsze niż zabranie dziecku lizaka.
- Nie o tym mówię- powiedział rozdrażniony. – Jak pozbyłaś się swoich myśli? Jak przestałaś myśleć o swoich ruchach? Jak ci się to udało? Do tej pory nie spotkałem nikogo takiego.
- Przestań, okej? – powiedziałam. Wkurzało mnie to gadanie, a tym bardziej jego obecność. – Gadasz jak jakiś popapraniec z wariatkowa.
- Odpowiedz – powiedział znów z ta samą siłą co wcześniej. Ale teraz się jej przeciwstawiłam.
- Nie- powiedziałam wkurzona. – Nic ci nie powiem. Chcę wrócić do swojego domu, do swojego pokoju i zapomnieć o tym wszystkim.

- To nie jest taki… - zaczął mówić, ale jego głos zaczął się rozpływać, zanikać. Tak samo z ogrodem. Kwitnące wiśnie, drzewa, trawa, wszystko zamieniło się w jedną plamę kolorów, która w końcu zniknęła, a ja zapadłam się po raz kolejny w wszechogarniająca ciemność.