Rozdział 5
Próbowałam
otworzyć oczy jednak powieki okropnie mi ciążyły. Znałam to uczucie. Musiałam
spać co najmniej 20 godzin, żeby moje ciało tak stężało. Nienawidziłam tego
uczucia. Czułam się jak więzień własnego ciała. Okropność.
Zanim się
porządnie rozbudziłam, chciałam wybadać miejsce, w którym się znalazłam.
Wyczułam miękki materac i lekką kołdrę. Pościel pachniała piżmem i drzewem sandałowym
z nutą kardamonu. Stwierdziłam, że to łóżko jakiegoś faceta. No, nieźle się
zapowiada. W sumie byłam do tego przyzwyczajona. Kiedy trochę sobie pofolguję
potrafię znaleźć się w najdziwniejszych miejscach. Ostatnio z kumplami
obudziłam się na dachu hotelu w LA (długa historia).
W końcu
udało mi się otworzyć oczy. Pokój, w którym się znalazłam definitywnie mi się
spodobał. Ceglane ściany świetnie komponowały się z drewnianą podłogą. Ciężkie
meble z litego drewna i brak jakichkolwiek ozdób sprawił, że moja teza o
bytności jakiegoś faceta tylko się potwierdziła. Szybko sprawdziłam, czy byłam
ubrana. Nie chciałam tracić dziewictwa w niewiedzy. Szczególnie, że nie
pamiętałam co się stało przed moim przebudzeniem. Pamiętam, że przyjechałam z
rodzicami do Nowego Jorku i mieliśmy czas, żeby zjeść sushi… Ale co było dalej?
Film się urywa.
Z
największym trudem usiadłam na łóżku. Rozejrzałam się bardziej i zauważyłam na
etażerce obok mojego łóżka poskładane damskie ubrania. Przyjrzałam się
dokładniej i stwierdziłam, że to moje ciuchy. Mój top z triadą, moja skórzana
ramoneska i kochane ćwiekowane legginsy. Wychyliłam się trochę i stwierdziłam,
że stoją tam również moje lity upolowane na wyprzedaży za 20 $.
- Co do
jasnej…? – zapytałam na głos. Podniosłam się z łóżka i przerzuciłam nogi na
ziemię. Po raz ostatni rozejrzałam się po pokoju, aby upewnić się, że jestem
sama. Chciałam się szybko przebrać i spotkać z rodzicami. Musieli już rozesłać
list gończy za mną po całych Stanach. Może nawet Interpol wziął się za moje
poszukiwania. Moi starzy mieli kontakty wszędzie. Pewnie myślą, że ktoś mnie
zaatakował i wrzucił zakrwawione zwłoki do kontenera…
I wtedy mi
się przypomniało. Wszystko.
O mój boże.
Co ja narobiłam?! Zabiłam trzech ludzi! I to dorosłych facetów! Nogi się pode
mną ugięły i upadłam na ziemię. Nie mogłam uwierzyć, że zabiłam. I wcale nie
pomagała mi myśl, że robiłam to w obronie własnej. To się nie dzieje naprawdę!
To sen, okropny koszmar! To jebany koszmar, nic więcej!
Starałam się
podnieść z podłogi, ale ta myśl, że mogłam kogoś zabić… Zwalała mnie z nóg
jakbym trzymała ciężar nieba. Zaprzestałam prób za trzecim razem i usiadłam na
ziemi opierając się o łóżko. Nie mogłam w to uwierzyć. Zabiłam. Dopiero teraz
to do mnie dochodziło. Jakim cudem taka zadufana w sobie dziewczyna mogła
decydować o czyimś losie. Chciałam ich tylko zranić i unieruchomić, żeby móc
uciec. Ale…
Nagle
dopadło mnie jeszcze jedno wspomnienie. Jim też tam był. Mój najlepszy
przyjaciel. No może teraz mój ex-przyjaciel, albo nawet wróg. Uświadomiłam
sobie, że dostałam nieźle nożem. Automatycznie złapałam się za bok, żeby
przebadać uszkodzone miejsce. O dziwo, nie wyczułam niczego. Zmarszczyłam brwi.
Czyżbym miała omamy?
- Nie, po
prostu masz witakinezę. – Usłyszałam za plecami znajomy głos. - Kolejny dar sharinem.
Szybko
odwróciłam głowę, aż mi strzyknęło w karku. Oczy zrobiły mi się wielkie jak
spodki, a szczęka opadła co najmniej do piwnicy.
- To… to… to
ty – wydukałam.
Za mną stał
wysoki brunet, prawdopodobnie student. Czarny filcowy płaszcz okrywał
burgundowy sweter i proste karminowe spodnie. W ręku trzymał mokry parasol, a
we włosach lśniły krople deszczu. Jednak to nie to sprawiło, że serce mi
stanęło.
Miał
fioletowe oczy.
- Jak to
mówią, nigdy nie wiadomo kogo masz za plecami – powiedział ze śmiechem. Jak
gdyby nigdy nic podszedł do wieszaka i odwiesił swój płaszcz nie zwracając na
mnie uwagi.
Gapiłam się
na niego oczami wielkim jak spodki. Z sekundy na sekundy coś się dzieje. Chyba
zaraz mój organizm nie będzie miał już siły produkować adrenaliny.
- Ale… Jakim
cudem…
- Jakim
cudem jestem prawdziwy? – dokończył moje pytanie strzepując parasol – Przecież
jestem tylko wkurzającym facetem ze snów, który nawiedza cię za każdym razem
kiedy zamykasz oczy.
- Ty
naprawdę umiesz czytać w myślach – palnęłam bez zastanowienia.
Spojrzał na
mnie podnosząc brew.
- Nie
wierzyłaś? – zapytał z przekąsem.
- Nie wiem
jak ty, ale mi trudno wierzyć, że sny są prawdziwe – odgryzłam się niemrawo.
Ciągle nie mogłam się oswoić z myślą, że mogłam kogokolwiek zabić.
- Nie
zabiłaś ich – powiedział. – Tylko prawie się wykrwawili. Grunt, że ktoś ich w
porę zobaczył i zadzwonił po karetkę.
- Serio?! –
zapytałam rozgorączkowana. Jednak nie zabiłam! Boże, co za ulga! Kamień spadł
mi z serca. Lecz coś mnie zaniepokoiło. Szybko się otrząsnęłam. – Czy łaskawie
przestaniesz mi siedzieć w głowie? – warknęłam.
- Jeżeli ci
to przeszkadza to mnie zablokuj – odpowiedział wzruszając ramionami. – Twoje
myśli są zbyt interesujące, aby siedziały tylko w twojej głowie.
- Dzięki –
odpowiedziałam z przekąsem. – Nie ma to jak komplement od kogoś takiego jak ty.
- A ta znów
zaczyna – stwierdził wywracając oczami. – Nie pora teraz na głupie sprzeczki.
Ubieraj się, mamy coś ważnego do załatwienia.
- A
mianowicie? – zapytałam. Nie miałam ochoty nigdzie z nim wychodzić, szczególnie
w taką pogodę. Najbardziej chciałam znów wrócić do Chicago, już nawet ta
angielska wieś nie wydawała mi się taka zła.
- Dowiesz
się na miejscu – powiedział tajemniczo. – Zapięć minut wychodzimy, więc się
ogarnij.
Poszedł w
kierunku spiralnych schodów, które dopiero teraz zauważyłam. W ogóle, kiedy
zeszłam z łóżka zobaczyłam jakie wielkie było to mieszkanie. Zmieściłoby się tu
co najmniej 10 camperów. Tak jak zauważyłam wcześniej na łóżku, całe mieszkanie
było bardzo surowe. Jedyne, co rozjaśniało to miejsce były wielkie okna. Na
zewnątrz lało jak z cebra, a ja musiałam tam iść.
Westchnęłam.
Czemu robię wszystko, o co ten debil mnie poprosi? Przecież jestem silną
dziewczyną, która potrafi sobie dać radę. No dobra, Jim zaskoczył mnie ten
jeden jedyny raz i mogłam być damą w opałach. A Michael… W sumie był niczego
sobie. Może gdyby był bardziej męski…
Moje
rozmyślania przerwała mi salwa śmiechu z góry. Cholera, zapomniałam, że on cały
czas słyszy moje myśli. Czemu on mnie rozprasza do tego stopnia, że zapominam o
najprostszych rzeczach?
Poszłam i
szybko się ubrałam. Dopiero teraz do mnie dotarło jak bardzo jestem brudna. Ale
jako, że nie było czasu na prysznic musiałam zadowolić się pożyczonym
bezzapachowym dezodorantem i czystymi ciuchami. Szkoda tylko, że leginsy były
takie cienkie. Założę się, że po powrocie będę musiała przeleżeć w ciepłej
wodzie co najmniej 5 godzin zanim temperatura mojego ciała wróci do normy.
Znów
złapałam się na myśleniu o tym miejscu jak o swoim domu. Co do jasnej cholery
się ze mną dzieje?! Za mocno uderzyłam głową w ziemię, kiedy upadłam? Spałam za
długo i odrodziłam się w nowym ciele? Boże, i jeszcze do tego wymyślam durne
teorie, o których można by pisać książki. Dajcie mi wyrzutnie ziemia-powietrze,
bo nie wyrobię ze swoją głupotą.
W końcu
dołączył do mnie Michael. Po jego minie wywnioskowałam, że słyszał wszystkie
moje myśli, bo ledwo powstrzymywał się od śmiechu. Przewróciłam oczami.
- Naprawdę,
nie możesz dać mi chociaż odrobiny prywatności? – zapytałam.
- Mówiłem ci
już – parsknięcie śmiechem – że twoje myśli są zbyt ciekawe – znów śmiech – aby
je zostawić w spokoju. – Przy ostatnich słowach prawie się pokładał ze śmiechu.
- Miło mi, że moje psychopatyczne myśli kogoś
bawią powiedziałam – sarknęłam.
- Oj, nie
bądź taka ostra – powiedział spokojnie. Chyba w końcu udało mu się powstrzymać
wesołość wywołaną moimi podsłuchanymi myślami. – Tam gdzie idziemy na pewno ci
się spodoba.
- Mówisz,
jakbyś wiedział o mnie wszystko – warknęłam.
- Dzięki
twojej dwudniowej utracie przytomności zdążyłem cię świetnie poznać –
uśmiechnął się i puścił mi oko.
Zesztywniałam
ze strachu. Czy on właśnie powiedział…
- Tak,
powiedziałem to co usłyszałaś – żachnął się. – A teraz ruchy. Nie będą na nas
czekać wiecznie.
- Czy w
końcu mi powiesz gdzie idziemy? – zapytałam po raz kolejny. Miałam już go
dosyć.
- Jeżeli ci teraz powiem, prawdopodobnie
zwiejesz – powiedział ubierając płaszcz – A tak wiem, że zostaniesz ze mną do
końca z ciekawości.
Spojrzałam na niego jak żmija, ale poszłam za
nim.
Z sekundy na
sekundę moja ciekawość rosła. Nie mogłam się doczekać wysiąść z metra i odkryć,
gdzie ten idiota mnie zabiera. Nadal byłam zszokowana tym, że siedział w mojej
podświadomości na tyle długo, żeby odkryć moje największe ciągoty. Kochałam
wszystko co było tajemnicze i niezbadane, właśnie dlatego poszłam za Michaelem
i utknęłam w tej metalowej puszce.
Przez całą
drogę mój nowy znajomy próbował mnie zagadać. Jednak ja go ignorowałam. Szłam
cały czas przed siebie myśląc tylko o tej okropnej pogodzi i o zimnie
ogarniającym całe moje ciało. Że też ze wszystkich ubrań musiał wybrać te.
Zaczęłam sobie układać w głowie bluzgi jakimi go obrzucę, po tym jak przestaną
mi szczękać zęby. W końcu zauważyłam zmianę na jego twarzy i zrozumiałam, że je
przechwycił z moich myśli.
Szach mat,
koleś.
Na szczęście
w metrze trochę się ogrzałam, dzięki czemu zęby przestały uniemożliwiać mi
mowę. Jednak Michael był milczący i spoglądał przez okno z zamyślonym wyrazem
twarzy. Uznałam to za miłą odmianę. Po tych kilku nocnych spotkaniach
stwierdziłam, że facet mówi zdecydowanie za dużo. Tak więc zdziwiłam się jego
nową postawą. Może usłyszał coś w mojej głowie co sprawiło że stracił głosi już
nigdy się nie odezwie? Tak, to by była piękna kara za podsłuchiwanie tak wielu
ludzi.
- Słyszę cię
– mruknął nadal patrząc w zamyśleniu. – I tak, umiem jeszcze mówić.
- A szkoda –
westchnęłam.
Właśnie
dojeżdżaliśmy na stację przy Bowling Green, kiedy Michael poderwał się jak
oparzony. Zrozumiałam, że to tutaj wysiadamy. Oj, zapowiada się ciekawie.
Pewnie pójdziemy popływać w Hudson i będę miała takie same zdolności jak on.
Ale frajda.
Michael
teraz przypominał mi bigla. Prawie wybiegł ze stacji kierując się ku końcowi
wyspy. Przewróciłam oczami. Chyba moja teoria o kąpieli w akwenach wokół
Manhattanu była prawdziwa. Przynajmniej nie lało już jak z cebra i nawet słońce
się pojawiło. Milutko.
- Ej, no –
krzyknęłam za nim. – Gdzie ty tak lecisz?
- Jesteśmy
spóźnieni – odkrzyknął. – Mamy tylko kilka minut żeby tam się znaleźć.
- Ale gdzie?
– zapytałam.
Jednak nie
usłyszałam odpowiedzi. Westchnęłam i ruszyłam za nim.
Biegł
ulicami jak szalony, ledwie dotrzymywałam mu tępa. Kilkudniowy sen nadal
sprawiał, że moje mięśnie były sztywne i każdy ruch sprawiał mi ból. No dobra,
na kacu bywa gorzej, więc nie powinnam narzekać. W końcu mój przewodnik udający
psa zaczął zwalniać, co przyjęłam z ulgą.
Znaleźliśmy
się w parku Battery, tuż przed Castle Clinton. Nie miałam pojęcia czemu mnie tu
zaciągnął. Myślałam już, że to koniec tej pogoni, jednak Michael skręcił w
jedną z rzadziej uczęszczanych alejek. Poszłam za nim, tym razem rozmyślając co
mu zrobię gdy się zatrzymamy. Bieganie w litach jest, łagodnie mówiąc, okropne.
Cudem sobie jeszcze nie skręciłam kostki.
Pogrążona w
zemście nie zauważyłam kiedy się zatrzymał i wpadłam na niego, przez co oboje
znaleźliśmy się na ziemi. Dziwnym trafem znalazłam się nad nim, chociaż nie
przypominałam sobie żadnego obrotu w trakcie upadku. Nieźle mi się stępiły
zmysły, nie ma co.
Zaczęłam się
podnosić kiedy, o mój boże, kiedy spojrzałam w oczy Michaela. Były niesamowite,
hipnotyczne. Czułam, że mogę się w nich utopić. Były niezwykłe. Co ja gadam. To
on jest niezwykły. Jego twarz, jego ciało, jego …
I nagle
skamieniałam. Zobaczyłam co wykombinował. Wymierzyłam mu siarczysty policzek i
szybko podniosłam się z ziemi. Otrzepałam się i spojrzałam na niego z
nienawiścią.
- Ty chuju!
– warknęłam. – Jak możesz mi robić coś takiego?!
- Ale o co
ci chodzi? – zapytał znów próbując udawać niewiniątko. I po raz kolejny
zdradziły go oczy. Wstał jak gdyby nigdy nic i strząsnął z siebie błoto. –
Tylko nie posądzaj mnie o jakieś szatańskie sprawki.
Podeszłam do
niego tak blisko, że dzieliliśmy te samo powietrze. Spojrzałam mu w oczy w
najbardziej nienawistny i dziki sposób jaki umiałam.
- Jeszcze
raz spróbuj ze mną tych sztuczek – wysyczałam jadowicie – a inaczej
porozmawiamy. To już nie będzie policzek. Będzie o wiele gorzej.
Uśmiechnął
się pobłażliwie i odszedł w stronę starego dębu. Miałam ochotę się na niego
rzucić. Chciałam mu rozerwać gardło, albo nie. Najlepiej byłoby przedziurawić
mu płuca. Żeby się udusił i zginął w agoniach. Nie chciałam nikogo zabijać, ale
dla niego zrobiłabym wyjątek.
- Wszystko
słyszę – krzyknął od strony drzewa. Spojrzałam na niego. Majstrował coś z
gałęziami drzewa. Wyglądało to jakby szukał jakiegoś przycisku albo dźwigni. W
końcu coś znalazł i usłyszałam mechaniczny zgrzyt kół zębatych. Uśmiechnął się
pod nosem i krzyknął triumfalnie: - Mam cię.
Rozejrzałam
się za źródłem tego dźwięku. Wydobywał się zza drzewa. Powoli podeszłam tam i
stanęłam obok Michaela. W obliczu tajemnicy potrafiłam zapomnieć o jego durnym
wybryku. To mnie intrygowało. I to jak. To co ujrzałam przeszło moje
oczekiwania.
W ziemi za
drzewem pojawiła się wielka dziura, miała jakieś dwa metry średnicy, a z jej
boku wystawał metalowa rura ginąca w ciemnością. Spojrzałam na niego z
niedowierzaniem.
- My… my… my
mamy zjechać po tej rurze? – wydukałam.
- Myślałam,
że ty się niczego nie boisz – powiedział uśmiechając się szelmowsko. Złapał się
jej i zjechał.
- Jesteś
szalony – krzyknęłam za nim.
- Zaraziłem
się od ciebie – odkrzyknął. Musiał być już na dole, ponieważ jego głos był
powielony przez echo. Stwierdziłam, że podróż nie była zbyt długo skoro znalazł
się już na dole.
Podeszłam do
rury. Złapałam się jej oburącz i oplotłam wokół niej jedną nogę. Druga ciągle
stała na ziemi. Chciałam zjechać, ale coś mnie powstrzymywało. Jakby jakaś
energia trzymała moją stopę na powierzchni i nie mogłam jej podnieść. W końcu
udało mi się ja wyszarpnąć z niewidzialnych objęć i zjechałam.
Jazda sama w
sobie nie była zła. Gorzej było z rękami. Po pierwszym metrze miałam ochotę
oderwać je od metalowej powierzchni. Zrobiłabym to, gdyby nie groziło mi trwałe
kalectwo, albo nawet śmierć. Gdy tylko dotknęłam stopami gruntu odskoczyłam i
zaczęłam dmuchać na dłonie. Boże, co za ból!
Jednak
bardziej niż ból zdziwiło mnie miejsce w którym się znaleźliśmy. Obstawiałam,
że trafimy do jakiś lochów, albo kanału. Pomyliłam się.
Znaleźliśmy
się w jasnym murowanym korytarzu oświetlonym świecami. Przez ściany przebijały
się korzenie i zielone pnącza. Gdzieniegdzie można było dojrzeć małe plamy
koloru, które były kwiatami. Zdziwiłam się, że w takim miejscu potrafiły żyć.
Wtedy poczułam jak tu jest gorąco.
Spojrzałam
na Michaela. On już pozbył się swojego płaszcza i swetra, przez co miał teraz
na sobie zwykły czarny podkoszulek. Dopiero teraz zobaczyłam jego mięśnie i
muszę powiedzieć… było na co popatrzyć. Od razu odrzuciłam tą myśl kiedy
zobaczyłam jego szelmowski uśmiech. Niby miałam się blokować, ale jak?
- Kiedy
spotkałem cię po raz drugi, zrobiłaś to – podsunął. – A teraz nie myśl o mej wspaniałości,
musimy iść na spotkanie.
- Już lecę –
warknęłam. Zdjęłam ramoneskę i poszłam za nim.
Przez jakieś
10 minut szliśmy prostym korytarzem. Rozglądałam się zdziwiona, że takie niesamowite
miejsce kryje się w czeluściach Manhattanu. W sumie Nowy Jork jest pełen
zagadek.
Nagle
dotarliśmy do przestronnego atrium. Rozchodziły się z niego trzy korytarze
licząc nasz. Nie byłoby nic dziwnego, gdyby nie to, że wokół nas rozpościerał
się las z prawdziwego zdarzenia. A najpiękniejsze było to, że wszystkie drzewa
kwitły.
Stałam tam
oniemiała. To był chyba najpiękniejszy widok w moim życiu. Poczułam się błogo,
wręcz niebiańsko. Wszystko co złe zniknęło. Wszystko co się dzisiaj wydarzyło,
każdy moment, w którym dostawałam ataku szewskiej pasji – odeszło. Czułam jak
rozpiera mnie błogie ciepło i spokój wypierając zło.
- O mój boże
– wyszeptałam.
- Każdy to
mówi, kiedy po raz pierwszy się tu zjawi – powiedział tajemniczy głos.
- Kto tu
jest? – zapytałam.
- Spokój Nat
– powiedziała Michael. – To właśnie z tą osobą mieliśmy się spotkać. Albo może osobami.
Spojrzałam
na niego skonsternowana. O co mu chodzi? I wtedy między drzewami dostrzegłam
sylwetki ludzi. Było ich co najmniej pół tuzina, każdy w innym punkcie tej
dziwnej polany. Powoli, jeden po drugim, zaczęli wychodzić po kolei.
Pierwsza
wyszła wysoka dziewczyna o krótkich blond włosach. Jej szaro-zielone oczy
patrzyły na mnie patrzyły na mnie z wyższością godną królowej i z lekką
zadziornością. Od razu ją za to polubiłam. Miała na sobie zwiewną szarą suknię,
przez co przypominała mi lekko nimfę. Nagle zauważyłam coś, co zupełnie
zniszczyło moje wyobrażenie nimfy. Przez całą długość jej nogi widziałam
okropną ranę szarpaną, jakby ktoś bawił się piłą motorową i przez przypadek
pomylił drzewo z jej nogą. Prawie się wzdrygnęłam na sama myśl o tym co musiała
przeżywać.
Obok niej
stanął czarnoskóry chłopak. Był, oględnie mówiąc, wielki. Musiał mieć co
najmniej dwa metry wysokości. Miał krótko przystrzyżone czarne włosy. Miał
czekoladowe oczy, patrzące z niezwykłą delikatnością, a uczucie to wzmacniał
wachlarz długich rzęs. Miał na sobie zwykły czarny garnitur, przez co musiał
spływać potem.
Zaraz za nim
pojawiła się niska rudowłosa dziewczyna upstrzona piegami. Zielone oczy
iskrzyły się, jakby przed chwilą zrobiła komuś niezły numer. Ona natomiast była
ubrana w jeansowe ogrodniczki i zielony t-shirt. Wyglądała jakby miała najwyżej
13 lat.
Z innego
końca zagajnika wyszedł średniego wzrostu chłopak. Miał długie blond włosy i, w
przeciwieństwie do murzyna, był bardzo chuderlawy. Miał granatowe oczy
spoglądające na świat przez okulary. Przypominał mi typowego kujona, których
jest zatrważająco dużo. Jednak błysk w oku uświadomił mi, że powinnam na niego
uważać.
Ostatnia
wyszła czarnowłosa azjatka. Była bardzo wysoka, około metra osiemdziesiąt na
oko. Jednak jej włosy… Whoa… Były długie do ziemi. Jej oczy były najbardziej
niezwykłe spośród wszystkich. Żółto złote oczy z poziomymi kreskami zamiast źrenic patrzyły na mnie spokojnie i mądrze.
Jej postawa była niesamowicie elegancka, czego dopełniła czarna suknia ze
złotymi zdobieniami.
Patrzyłam na
nich wszystkich w osłupieniu. Kim oni są? Co oni tu robią? A może najważniejsze
pytanie: co ja tutaj robiłam?
Michael
położył rękę na moim ramieniu. Ten drobny gest dodał mi otuchy, mimo, że pół
godziny temu miałam ochotę go zabić.
Przed tą
całą radosną hałastrę wyszła dziewczyna z raną na nodze. Przyjrzała się mi i
Michaelowi, po czym spojrzała na niego pytająco. Pokiwał głową, a Pani Blizna
spojrzała na niego zszokowana.
Miałam już
dosyć tej przytłaczającej ciszy i całej tajemniczości.
-
Przepraszam, ale czy ktokolwiek powie
mi o co tutaj chodzi? – zapytałam prosto z mostu. – Chyba, że przeszkadzam, to
sobie pójdę. Zapamiętałam drogę.
- Miałeś
rację – mruknęła blondi. – Nie owija w bawełnę.
Michael
próbował mnie objąć ramieniem, ale od razu je strzepnęłam. Co on sobie
wyobraża? Magiczna atmosfera tego miejsca zaczęła mi przechodzić i
przypomniałam sobie jego debilizm.
Niespeszony
posłał jej czarujący uśmiech.
- Przecież
dobrze wiesz, Jas, że zawszę mówię prawdę – powiedział przymilnie. – Dobra,
Nat, przedstawię ci naszą wesołą hałastrę. – Mrugnął do mnie porozumiewawczo.
Zrozumiałam, że znowu siedział mi w głowie. Założyłam ręce na piersi i czekałamna
dalszy rozwój wypadków. – Ta piękna istota stojąca przed nami to Jassmin, nasza
cudowna szefowa. – Jassmin zarumieniła się lekko, co uważałam za żenujące. Wskazał
na czarnoskórego chłopaka. – To jest Toby, nasz zbrojmistrz. – Toby pomachał mi
ręką. – Ta mała ruda osóbka to Meredith – wydawało mi się, że w jego głosie
usłyszałam sentyment.
- Mały to
jest twój fiut, koleś – rzuciła Meredith. Każdy kto dogryzał Michaelowi miał
mój szacunek. Czuję, że ją polubię.
- Uważaj –
uśmiechnął się do mnie. – Jest ostra jak twój sztylet. – Teraz wskazywał na
blond nerda – To jest Patrick. Zajmuje się technologią – wyczułam niechęć kiedy
to mówił. Patrick raczej się mną nie interesował i gapił się tępo przed siebie.
Raczej nie przypadnie mi do gustu. Michael zwrócił się do Długowłosej. – A to
nasza chluba – powiedział dumnie. – Diana. Najlepsza łuczniczka jaką znajdziesz
na tym padole łez.- Diana kiwnęła głową z gracją.
- Fajnie –
mruknłęam. – A co to wszystko ma wspólnego ze mną?
- To prawda,
że jesteś tępa – powiedziała Ruda. – Michael, nie mogłeś znaleźć kogoś
mądrzejszego?
Miałam
ochotę przylać tej małej. Skończyło się na najmroczniejszym spojrzeniu na jakie
było mnie stać, co zasłużyło na chichot Pani Blizny.
- Wszyscy
jesteśmy obdarzeni sharinem Nathalie –
powiedziała miękko Jassmine. – Witaj wśród swoich.
Świetne opowiadanie! Z niecierpliwością czekam na następny rozdział. ;)
OdpowiedzUsuń