Zapraszam na ZUPEŁNIE nowy 1 rozdział. :)
Wszyscy mówią „nienawidzę
poniedziałków”. Zazwyczaj należę do grupy tych ludzi. Jednak od dzisiaj jestem
pierwszą osobą, która bardziej nienawidzi piątków. Przynajmniej tym razem nie
trafiłam za kraty.
Podniosłam
wzrok na szatnię, w której musiałam się przebierać przed i po każdym treningu.
Była prosta, jasna i czysta, nawet trochę za czysta jak na moje standardy.
Podwójne metalicznie srebrne szafki były ustawione pod ścianami, a na środku
pomieszczenia stała długa jesionowa ławka. Przy wyjściu znajdowały się drzwi do
łazienki. Jedyne, co było złe w tym
pomieszczeniu to zapach, smród męskiego potu. Ale po 3 latach treningów można
się przyzwyczaić.
Odrzuciłam
głowę patrząc na śnieżnobiały sufit. Światło ze świetlówek natychmiast mnie
oślepiło. Zamknęłam oczy i zaczęłam rozmyślać o wszystkich rzeczach, które
dzisiaj się wydarzyły na treningu.
Wszystko stało
się zbyt szybko, zbyt gwałtownie, zbyt… dziko. Mimo, że zawsze uważałam, że
jestem nieobliczalna, dzisiaj zaskoczyłam nawet samą siebie. Dobrze wiedziałam,
że to była obrona przed atakiem i to takim, który byłby dla mnie niesamowicie
niebezpieczny.
Pokręciłam
głową i schowałam ją w rękach. Przesadzam. Po prostu trochę mnie poniosło. Tak
naprawdę to wszystko była ich wina.
Wiedzieli, do czego jestem zdolna, kiedy mnie przyprą do muru. Za dużo o tym
myślę, powinnam postarać się o tym zapomnieć.
Wstałam i
podeszłam do mojej szafki, aby wyjąć ręcznik i płyn do mycia. Zwykle musiałam czekać
aż wszyscy chłopcy wyjdą z szatni zanim zacznę się przebierać i myć. Kiedy tylko
zaczęłam chodzić na treningi MMA popełniłam ten błąd jeden jedyny raz. Nie
miałam ochoty później paradować goła po szatni i uganiać się za ręcznikiem.
Kilka dziur w ścianach było wynikiem tamtej pamiętnej bójki i później śledziło
moje zmagania z seksizmem facetów.
Poszłam do małej
łazienki wyłożonej białymi kafelkami. Miała 2 prysznice z zasłonami w różne
geometryczne wzory, a naprzeciw lustro na całą długość ściany. Jakby mężczyźni
musieli się w nim ciągle przeglądać. Chociaż kto tam ich wie.
Weszłam do
środka i włączyłam prysznic z gorącą wodą. Moje białe włosy spadły mi na twarz
tworząc welon oddzielający mnie od świata rzeczywistego. Cicho jęknęłam, kiedy wrząca
woda zaczęła spływać po moich plecach. Wszystkie moje myśli skupiły się na
wszechogarniającym cieple pozbawiając mnie możliwości rozmyślania o rzeczach,
które dzisiaj się stały.
Ciepło było wszędzie.
Wydawało mi się, że dostaje się do każdej komórki mojego ciała, pali wszystko
na swojej drodze niczym ogień. Chyba właśnie, dlatego lubiłam się wygrzewać w
gorących kąpielach. Zawsze przywodziły mi na myśl ogień, mimo, że woda nie
posiada jego niszczycielskiej natury.
Moje
rozmyślania na temat upodobań w kwestii temperatury przerwało nagłe zerwanie
zasłony od mojego prysznica.
Wyjątkowo
zachowałam się jak każda kobieta na moim miejscu i zasłoniłam rękami tyle ile
dałam radę. Niestety moje nadzwyczaj rozbudowane piersi uciekały spod kontroli
moich dłoni. Jednak zdrowy rozsądek szybko wrócił i już miałam się rzucić na
podglądacza, kiedy zobaczyłam rozzłoszczoną minę trenera.
Sparaliżowało
mnie na chwilę. Zobaczyłam, że jego też. Staliśmy tak w milczeniu przez kilka
dobrych sekund zanim się odezwał.
- Glimmer, nie
powinno cię tu już być – burknął swoim potężnym głosem.
- Może by mnie
nie było, gdybym dostała ręcznik – odpowiedziałam, kiedy tylko odzyskałam język
w gębie.
Trener jakby dopiero,
co zdał sobie sprawę z mojej nagości. Nie wiem czy to przez to, że jestem goła
czy przez ciepło panujące w łazience, ale jego opalona skóra zrobiła się
jeszcze bardziej czerwona. Szybko rozejrzał się po pomieszczeniu i podał mi mój
kremowy ręcznik. Odwrócił wzrok i pozwolił mi się nim owinąć oraz wyjść z
kabiny.
Trener Johansson
był wysokim i umięśnionym dwudziestodziewięciolatkiem. Jego skóra była z reguły
jasna, jednak załapał trochę opalenizny, przez codzienne treningi na zewnątrz. Miał
brązowe oczy i czarne włosy obcięte na rekruta. Najczęściej był bardzo oschły i
wymagający. Prawdopodobnie przez tą zgodność charakterów mieliśmy tak dobry
kontakt na treningach.
Odkaszlnął i
jego pewność siebie znów powróciła. Musiałam przygotować się na nadciągającą
tyradę na temat moralności, dobra i zła oraz bezpodstawnie użytej przemocy.
- Co ty tutaj
jeszcze robisz, Glimmer? – zapytał marszcząc krzaczaste brwi i opierając się o
ścianę z lustrami – Wydawało mi się, że wydałem ci odpowiednie polecenie po
twoim występie.
- Chciałam się
umyć – powiedziałam usprawiedliwiająco. Założyłam ręce, aby podtrzymać delikatne
wiązanie ręcznika i oparłam się o ścianę obok kabiny prysznicowej, stając
naprzeciw trenera. – Krew trzeba zmyć jak najszybciej, zanim zakrzepnie. Wtedy
robią się okropne plamy.
- Czy zawsze
musisz się tak zachowywać? – zapytał. – Dobrze wiesz, co ci grozi. Policja już
przyjechała spisać zeznania.
Przewróciłam
oczami. Zawsze mi o tym przypominał.
- Tak, jestem
tego świadoma – opowiedziałam jakbym była uczennicą recytującą formułkę. –
Żałuję za moje grzechy, pragnę odkupić swe winy i tak dalej.
Zmierzył mnie
wzrokiem. W końcu westchnął i przetarł twarz rękami.
- Glimmer, co
ja mam z tobą zrobić? – powiedział zmęczony. – Wdajesz się w bójki, od kiedy
zaczęłaś tu chodzić, ciągle przyciągasz problemy.
- To nie ja –
warknęłam. – To wszystko oni. Ja tylko się broniłam.
- Zawsze to
mówisz. Ta śpiewka już mi się przejadła.
- Nie kłamię!
– Mój głos zaczął się podnosić. – Wszystko ci już powiedziałam. Teraz chcę się
przebrać i zniknąć z tego miejsca.
- Glimmer –
Wyraz jego twarzy trochę złagodniał. – Wiem, że masz z nimi problemy. Wszyscy
faceci się tak zachowują. Ale swoją postawą sama ich prowokujesz.
- Przepraszam,
czy coś sugerujesz? – zapytałam spokojnym głosem. Myślałam, że zaraz mnie coś
trzepnie.
- Spójrz na
siebie, a zrozumiesz.
- Och, cudownie
– powiedziałam, śmiejąc się ironicznie. – Kolejna osoba mające problemy z moim
ubieraniem.
- Nie chodzi
tylko o twoje ubrania, ale też o to jak się wobec nich zachowujesz. Cały czas
ich podpuszczasz. Nie dziw się, że w końcu doszło do konfrontacji.
- Czyli,
według ciebie, to wszystko moja wina? – zapytałam unosząc brwi ze zdziwienia.
Jego słowa mnie dogłębnie zszokowały.
- Nie o to mi…
- zaczął się wycofywać, kiedy dotarło do niego, co powiedział.
- Super,
prawie stałam się ofiarą zbiorowego gwałtu, a według ciebie, to moja wina?! –
wrzasnęłam zdenerwowana. Podeszłam do niego, przy okazji zauważyłam, że się
spina. – Wiedziałam, że tak będzie. Jestem kobietą, więc jestem uważana za
gorszą, nawet przez mojego nauczyciela!
Pospiesznie
wyszłam z łazienki i zaczęłam się przebierać.
- Dobrze
wiesz, że nie o to mi chodziło! – zawołał za mną. – Przepraszam, jeżeli cię
uraziłem.
- Uraziłem?! –
pisnęłam wściekła. – Nie uraziłeś mnie, skądże! – Spojrzałam na trenera,
wyszedł już z łazienki i patrzył na mnie przepraszająco. – Dziękuję, ale chyba
już nie pojawię się na następnym treningu, jeżeli mam być tak traktowana.
- Nathalie,
uspokój się – zaczął łagodnie. Wiedziałam, że nie chciał tego powiedzieć,
jednak to zrobił. – Naprawdę nie chciałem, żeby to tak zabrzmiało.
- Wyjdź –
rozkazałam, kiedy byłam odwrócona do niego tyłem grzebiąc w torbie treningowej.
– Wyjdź, chcę się przebrać. Dzisiaj i tak już widziałeś za dużo mojego ciała.
Nie widziałam
trenera, ale zrozumiałam, że się poddał. Zrezygnowany wyszedł z szatni.
Trzepnęłam
drzwiczkami od szafki i osunęłam się znów na ziemię. Wtedy już nie wytrzymałam.
Złość zamieniła się w nieudolność, a wypieki gorąca we łzy wstydu. Wszystkie
wydarzenia dnia dzisiejszego się na siebie nawarstwiły, a moja samokontrola
legła w gruzach. Wszystko wypłynęło jak ze źródełka, przywołując wszystkie te
okropne zdarzenia dzisiejszego dnia.
Rzadko płaczę.
Praktycznie nigdy. Teraz nie miałam już siły na to wszystko. A co gdyby wszyscy
się na mnie rzucili? Co gdyby trener nie wrócił odpowiednio szybko i nie przerwał
tej jatki? Co gdybym kogoś zabiła, albo została zgwałcona, jak jakaś dziwka?
Nie chciałam poznać odpowiedzi na te pytania.
Zebrałam swoje
rzeczy, spakowałam się i ubrałam. Łzy ciągle spływały mi po twarzy. Co jakiś
czas wyrywał mi się szloch. Nałożyłam okulary słoneczne, oraz kapelusz, żeby
zakryć zakrwawione oczy i mój przegrany wyraz twarzy.
Chciałam zniknąć
z tego miejsca. Nie miałam też ochoty przechodzić przez zniszczoną salę
gimnastyczną oraz patrzeć na zakrwawione materace. Postanowiłam uciec tylnym
wyjściem na podwórko za klubem.
Było to
zacienione i opuszczone miejsce. Pod przeciwległą ceglaną ścianą stał blaszany
kontener na śmieci. Z prawej strony uliczka była zagrodzona siatką. Ruszyłam w
kierunku jeszcze rozświetlonego kwietniowym słońcem West Grand Ave w stronę
najbliższego przystanku niebieskiej linii.
Zawsze wolałam
niską, ceglaną zabudowę na wschód od północnej gałęzi rzeki Chicago niż wysokie
i błyszczące drapacze chmur tuż nad jeziorem Michigain. Tutaj czułam się jak w
prawdziwym świecie, brudnym i niedoskonałym. Dlatego często szlajam się po
okolicy, kiedy nie chciałam zbyt wcześnie wracać do domu i moich „kochających”
rodziców. Zapamiętałam już prawie każdy kawałek tej zakurzonej dzielnicy pełnej
lombardów i sklepów z odzieżą używaną.
Lubiłam tą
dzielnicę również, dlatego, że wszędzie było blisko. Dzisiaj było to dla mnie
błogosławieństwem. Dotarłam w wyjątkowo dobrym czasie na przystanek. Był
jedynie betonową ławką, jak większość przystanków w tej dzielnicy. Aktualnie na
oparciu wisiała reklama jednej z pobliskich kwiaciarni.
Zerknęłam na
zegarek i zobaczyłam, że zostało mi jeszcze 7 minut do przyjazdu autobusu. Nie wiedziałam,
co z tym czasem zrobić. Przez mózg przebiegł mi pomysł zadzwonienia do mojej
przyjaciółki Cheryl, jednak najprawdopodobniej bym się do niej nie dodzwoniła.
Poznałam ją,
kiedy trafiłam do prestiżowej szkoły Northside. Rodzice zaczęli się denerwować
moimi wynikami w nauce, więc wysłali mnie do „najlepszego liceum w całym
Illinois”. Cher była jedyną osobą, z którą znalazłam wspólne tematy jak drwiny
z cheerleaderek i ich udawanego entuzjazmu czy obstawianie, którzy nauczyciele
się ze sobą spotykają.
Usadowiłam się
wygodnie na ławce i starałam się jakoś pozbierać. Emocje wzbierały u mnie
szybko, gorzej było z uspokojeniem rozkołatanych myśli. Trwało to najczęściej
około kilku godzin i było wspomagane przez Russian Vodkę albo skręta.
Miałam
nadzieję, że dzisiaj wystarczy mi tylko Cheryl. Chciałam jej opowiedzieć tą
historię, chciałam zrozumieć, czemu akurat ja stałam się ich ofiarą. Czemu to
ja musiałam się znaleźć wtedy w tym miejscu i o tej porze? Wspomnienia
nadleciały jak chmara szarańczy, przypominając o tych wszystkich strasznych
rzeczach, które chciał mi zrobić Jim.
Jimmy Maurice
Williams był moim najlepszym przyjacielem. Miał wygląd typowego surfera -
wysoki, muskularny, opalony blondyn o długich włosach. Z natury był
lekkoduchem, przez co zastanawiałam się, czemu nie grzeje się w Kalifornii.
Nigdy mi nie dokuczał z tego powodu, że jestem dziewczyną. Ćwiczyłam z nim
prawie na każdym treningu, za każdym razem traktował mnie jak równą sobie.
Nigdy mnie nie zawiódł. Aż do dziś.
Zaczęliśmy od
zwykłego chwytu zapaśniczego na rozgrzewkę. Jednak Jim nie mógł przeboleć, że
go trzy razy rzuciłam na łopatki. Zaproponował mi walkę w klatce. Zgodziłam się
i walka zaczęła się na poważnie. Dzięki ochraniaczom mogliśmy dać z siebie
wszystko i po 20 sekundach już siedziałam nad nim okrakiem.
- Znów
przegrałeś – powiedziałam, śmiejąc się.
- Bo dałem ci
wygrać – powiedział, oddając uśmiech z perfekcyjnie ułożonych, śnieżnobiałych
zębów.
- Już ci
wierzę – mruknęłam i pomogłam mu się podnieść. Przypadkowo użyłam za dużo siły
i wpadł na mnie, przez co znów wylądowaliśmy na matach, tym razem ja byłam pod
spodem. Zaczęliśmy się śmiać. Jednak tak szybko jak Jim wybuchnął śmiechem,
uspokoił się. Ciągle nade mną górował, a gestem dłoni przywołał jeszcze kilku
chłopaków, którzy stanęli po bokach Jima, ustawiając się przy moich kończynach.
- Jim, o co
chodzi? – zapytałam zmieszana.
Nie
odpowiedział, tylko rzucił się na mnie żeby mnie całować.
Jego wargi
były niezwykle agresywne, szybko oderwałam się od niego i uderzyłam go pięścią
w brzuch. Wyswobodziłam się z uścisku i splunęłam mu w twarz.
- Ty chuju –
wytarłam usta z jego śliny. Wiedziałam, że już puchną. – Tylko na tym ci
zależy?!
- Nat, dobrze
wiemy, że chcesz tego samego, co my wszyscy – powiedział Jim dziwnym tonem i
znów się do mnie przybliżył razem ze swoimi gorylami. Przyparli mnie do siatki,
gdzie złapali mnie pozostałe chłopaki. Starałam się wyrwać, ale ich chwyt był
zbyt mocny.
W tym momencie
na salę wszedł trener.
Wykorzystałam
chwilę ich braku skupienia, a świat stał się czerwony.
Potem pamiętam
tylko tępy ból w głowie i pobudkę przy jednym z ratowników medycznych.
Wzdrygnęłam
się mimowolnie. Wspomnienia oderwały mnie od rzeczywistości i ledwie
zauważyłam, że już nadjechał mój autobus. Podniosłam moją torbę i wsiadłam do
autobusu kierującego się do centrum.
Sama droga nie
była zbyt długa, jednak dzisiaj nie miałam ochoty maszerować kilka mil do
mojego domu. Mimo, że uwielbiałam ciepło i słońce, miałam jedynie ochotę
schować się i pozostać cieniu. Usiadłam na jednym z niewielu wolnych miejsc,
pod oknem i obserwowałam zmieniający się krajobraz. Powoli zabudowania rosły, a
cegły zamieniły się w szkło i stal. Ludzie przyspieszali i co raz częściej na
siebie wpadali. Mimo, że było już po godzinach szczytu, na ulicach ciągle roiło
się od ludzi.
Przystanek, na
którym miałam wysiąść pojawił się szybciej, niż się spodziewałam. Centrum
miasta przywitało mnie smrodem rzeki i blaskiem tysięcy szyb. Słońce powoli
zachodziło nad linią horyzontu, dlatego miasto zaczęło przypominać wnętrze
kasetki z biżuterią pełną złota, rubinów i innych pięknych kamieni
szlachetnych.
Nagle poczułam
wibracje w mojej kieszeni, a „Up in the Air” 30 Seconds to Mars rozbrzmiało,
sygnalizując, że ktoś dzwoni. Mogłam się założyć, że to mama dowiedziała się o dzisiejszym
treningu i planowała zakazać mi korzystania z powietrza na tydzień. Cała ona.
- Halo? –
zapytałam odbierając telefon, z myślą, że to moje ostatnie hausty powietrza.
- Nat? Co to
za grobowy ton? – Po drugiej stronie usłyszałam głos Cheryl. Odetchnęłam z ulgą
i ruszyłam dalej ulicą w stronę mojego domu. – Co się stało?
- Dużo rzeczy,
Cher – westchnęłam. – Zniszczyłam męską dominację na treningu, szykuję się na
tyradę od matki i prawi mnie zgwałcono. A, i jeszcze uciekam przed policją.
- Co?! – pisk
mojej przyjaciółki był tak głośny, że musiałam odsunąć telefon od ucha. – Boże,
Nat, musisz mi wszystko opowiedzieć!
- Nie mam na
to siły – powiedziałam zmęczona. – Wszystko jest teraz takie zagmatwane, nie
wiem jak mam sobie z tym poradzić.
Odpowiedziała
mi długa cisza.
- Cheryl? –
spytałam nie mogąc znieść ciszy.
- Czekaj,
kończę ćwierk.
- Cheryl! –
jęknęłam.
- No, co,
niech świat się dowie, jak Nat Hether Glimmer radzi sobie z fałszywymi
przyjaciółmi– powiedziała w złości. – Czekaj, muszę obsmarować jeszcze innych
chłopaków, za to, że nie byli lepsi.
- Oni też leżą
w szpitalu – powiedziałam cicho. – W sumie to był ich wspólny plan.
- To tym
bardziej – słyszałam, że Cheryl jest wściekła. A wściekła Cheryl, to
nieobliczalna Cheryl. I za to ją kochałam.
- Ma Cheri*,
nie musisz – powiedziałam. – Każdy z nich ma średnio 3 złamane kości i po 6
krwiaków w całym ciele. Nie wyjdą ze szpitala przez najbliższe 3 miesiące.
- Czyli trzeba
to uczcić! – zawołała nagle rozradowana Cher. – Przygotuj dom, ja za jakieś pół
godziny będę u ciebie. Musisz się odstresować i w ogóle. Dobrze, że masz w domu
bar, a barman nie robi problemów…
Po jej
ostatnich słowach usłyszałam tylko sygnały oznaczające koniec rozmowy. Cheryl
znów wpadła na jakiś głupi pomysł, a mój dom będzie miejscem, gdzie zostanie on
zrealizowany.
Westchnęłam i
schowałam telefon do kieszeni. Kiedy już wchodziłam do wieżowca, w którym moi
rodzice wynajmowali mieszkanie usłyszałam głos odźwiernego.
- Witam, panno
Glimmer – przywitał się.
- Cześć,
Augustus – odpowiedziałam. – Jak tam mija dzień?
- Bardzo
dobrze – odpowiedział z wypracowanym uśmiechem. – Dziękuję za pamięć, panienko.
Weszłam do
gigantycznego foyer. Było w stonowanych kolorach, odcieniach brązu i beżu.
Sufit znajdował się kilka metrów nade mną, zwisał z niego nowoczesny i
elegancki złoty żyrandol. Przypominał trochę wodospad, a stróżki wody spadały
eleganckimi łukami w dół. Na środku była umieszczona recepcja, a po prawej i
lewej były ustawione po dwie windy. Znajdowały się tutaj również schody, ale mało,
kto z nich korzystał.
Zobaczyłam, że
jedna z recepcjonistek, Alice, pomachała mi na przywitanie. Odmachałam jej
delikatnie z wymuszonym uśmiechem. Przeszłam do wind i przycisnęłam nacisk z
numerkiem 94.
Winda, mimo
swoich niewielkich rozmiarów, była bardzo przestronna. Wewnątrz ściany były
pomalowane na złoto, jedna ze ścian była z beżowego marmuru. Wykładzina została
zastąpiona elegancką posadzką mającą imitować drewno. Z głośniczków leciała
przestarzała muzyka disco, co jak zwykle mnie zirytowało.
Położyłam
torbę treningową na ziemi, a sama usiadłam obok niej. Byłam szczęśliwa, że
chociaż w windzie mogłam pocieszyć się trochę samotnością. Na szczęście nie
wsiadła ani pani Peck, ani pani Jonson, dzięki czemu nie musiałam wysłuchiwać
opowiastek o tym jak to źle czuje się czyiś kuzyn bratanka ciotki wujecznej
brata matki prababci od strony czwartego brata z nieprawego łoża.
Wjechałam na
ostatnie piętro szybciej, niż byłam na to gotowa. Przed windą już stał cały
sztab lokajów gotowych spełnić każde moje życzenie. Wszyscy się przede mną
ukłonili z gracją i z nieludzką synchronizacją wypowiedzieli formułkę „W czym
możemy, panience służyć?”. Po pięciu latach w końcu się do nich przyzwyczaiłam.
Mieszkanie
moje i moich rodziców było, delikatnie mówiąc, gigantyczne. Zajmowało najwyższe
piętro w 2 co do wysokości drapaczu chmur w Chicago, a do tego mieliśmy jeszcze
dostęp na dach (czego nie zrobią łapóweczki?). Mieszkanie było mniej więcej na
planie owalu, z 5 sypialniami, 8 łazienkami, gigantycznym salonem, studiem,
pokojem ćwiczeń i pokojem rodzinnym. Do tego w pokoju rodzinnym znajdował się
barek obsługiwany przez jednego z lokai prawie 24 godziny na dobę, 6 dni w
tygodniu.
Całe
mieszkanie było w jasnych i delikatnych barwach. Miękkość tego wystroju
przełamywały drewniane, solidne meble z hebanowego drewna. Do tego moja mama
zagraciła całe mieszkanie malowidłami i rzeźbami znanych artystów, żeby, jak to
ona mówi, „ulokować kapitał”.
Jako, że nie
do końca widziałam czego ode mnie chciała Cheryl, poszłam do swojego pokoju i
czekałam na rozwój wypadków. Oczywiście, jak zwykle, później tego żałowałam.
Jak w każdym
pokoju w naszym mieszkaniu jedna ze ścian była półokrągła i oszklona. Z mojego
pokoju miałam niezwykły widok na północna część Chicago i jezioro Michigan.
Gdyby nie
sztab świetnie wyszkolonych pokojówek mój pokój byłby najprawdopodobniej jednym
wielkim śmietnikiem. Nawet teraz, jak tylko wróciłam do domu, wydawało mi się
że jest zbyt czysto. Nienawidziłam pedanterii, unikałam tego jak mrozu, a
sterylne pomieszczenia przyprawiały mnie o mdłości. Dlatego często wylewałam
farbę na ściany, albo starałam się coś namazać na meblach sprayem. Moja matka
ani ojciec nie przejmowali się co się dzieje u mnie w pokoju. Często kiedy się
denerwowałam rozwalałam jakąś półkę albo zrywałam złoty żyrandol. Jednak
następnego dnia po powrocie ze szkoły wszystko było w idealnym porządku. A ja
zaczynałam niszczyć od nowa.
Moja sypialnia
była zaopatrzona jedynie w niezbędne rzeczy: łóżko, biurko, krzesło oraz
biblioteczka i wieża stereo. Ilość mebli była ograniczona do minimum, ponieważ
rodzice mieli już dosyć wymieniania wszystkich mebli przynajmniej dwa razy w
tygodniu. Wszystkie meble były utrzymane w takiej samej kolorystyce jak reszta
domu, czyli złoto-biało-brązowa. Spędzałam tu czas od godziny 22:00 do 6:00,
chyba że, tak jak dziś, zdarzył się jakiś dziwny wypadek, który zmusił mnie do
powrotu do domu przed czasem.
Aby dowiedzieć
się, co zaplanowała Cheryl, musiałam wejść na tweetera. Jako, że wyświetlacz
mojego telefonu był w drobiazgach (wina wczorajszej kłótni z rodzicami (innym
efektem jest dziura w ścianie w kuchni)) musiałam skorzystać z laptopa. Mimo,
że był już trochę przestarzały, nie planowałam go zmieniać, chyba, że
sfajczyłby się na moich kolanach. Włączyłam go i weszłam na jej ulubiony portal
społecznościowy.
Po zobaczeniu ostatniego
posta, twarz zastygła mi w wyrazie niedowierzania. Telefon, który dziwnym
trafem znajdował się w moich rękach, pękł na drobne kawałeczki przez siłę
mojego uścisku.
„Dziś, 20,
Trump International Hotel, ostatnie piętro. Darmowy alkohol!!!!! :D”
- Cheryl, jak
tylko tu przyjdziesz, to cię zabiję – wysyczałam przez zaciśnięte zęby.
Do tej pory
zachowanie Cheryl i jej zamiłowanie do imprez tolerowałam. Sama czasami lubiłam
spić się w trupa i potańczyć na stole. Ale organizowanie imprezy za... niecałe
półtorej godziny i to w moim domu…
Już miałam
wybuchnąć i rozwalić jakiś kolejny mebel, kiedy usłyszałam pukanie do drzwi.
Bez oczekiwania na prośbę pojawił się w nich Phillip, jeden z naszych
kamerdynerów. Był wysokim i szczupłym staruszkiem. Jego twarz była poorana zmarszczkami
i zawsze miał poważną i doniosłą minę jakby miała zaraz przyjechać królowa
angielska.
- Panienko,
czy nic panience się nie stało? – w jego głosie można było jeszcze wyczuć
angielski akcent. – Słyszałem okropny huk…
- Nic się nie
stało, Phil – machnęłam ręką i wskazałam na resztki telefonu leżącego na
dywanie. – Znów mi nerwy puściły.
- Rozumiem,
panienko – ukłonił się i już wychodził z mojego pokoju. – Przepraszam, że
panience przeszkodziłem.
Drzwi się
zamknęły, a ja zaczęłam na nowo przemyślać pomysł Cheryl. Wiem, że to było
infantylne, niedojrzałe, a do tego mogło się naprawdę źle skończyć… ale z
drugiej strony chciałam zapomnieć o tym, jak wszyscy moi „kumple” patrzyli na
mnie jak na kawał mięsa. Wiedziałam, że Cher i jej koneksje towarzyskie na
pewno mi w tym pomogą.
- Phil! –
krzyknęłam. – Chodź tu jeszcze na chwilę!
- Tak, panienko?
– drzwi otworzyły się jeszcze zanim zaczęłam wykrzykiwać drugi wyraz. – W czym
mogę służyć?
- Przygotuj
dom na imprezę – powiedziałam, podnosząc się z krzesła przy biurku. – Zamów
catering, przygotuj konsoletę dla DJ i tak dalej. Wiesz co masz robić.
- Ale,
panienko – powiedział tonem nieznoszącym sprzeciwu. – Panienki rodzice
zakazali-
- Moich
rodziców tu nie ma, Phil – powiedziałam, uśmiechając się chytrze. – Wspomniałam
ci już, że kiedy skończysz to robisz, masz wolne przez cały weekend?
Z każdym słowem coraz bardziej intryguje mnie główna bohaterka. II rozdział poproszę!
OdpowiedzUsuńBardzo podoba mi się to, że głęboko opisujesz określone miejsca i wygląd np. swojego pokoju :) Czekam na dalsze rozdziały <3
OdpowiedzUsuńMarne. Mnóstwo błędów interpunkcyjnych, składniowych i myślowych, które niezmiernie utrudniają czytanie i dodatkowo mnie co najmniej rozbawiły.
OdpowiedzUsuńPomysł dobry, aczkolwiek realizacja bardzo słaba.
Kiyoshii
Dzięki za kubeł zimnej wody. Mam nadzieję, że podasz mi przykłady, abym mogła to poprawić. :)
UsuńJasne.
OdpowiedzUsuńPrzeczytałam mniej więcej do połowy, bo reszty nie dałam rady. Btw. biała czcionka na czarnym tle bardzo drażni i wszystko biega mi przed oczami.
"Podwójne metalicznie srebrne szafki były ustawione pod ścianami, a na środku pomieszczenia stała długa jesionowa ławka." - brakuje przecinków.
"Jedyne, co było złe w tym pomieszczeniu to zapach, smród męskiego potu." - zakładam, że tam powinna być kropka, a poza tym "zapach" ma wydźwięk pozytywny, więc nijak ma się do określania smrodu, który taki już nie jest.
"Odrzuciłam głowę patrząc na śnieżnobiały sufit." - brzmi, jakby głowa darzyła bohaterkę jednym z uczuć wyższych. Poprawne sformułowanie to "Odrzuciłam głowę w tył, patrząc na śnieżnobiały sufit."
"Miała 2 prysznice z zasłonami w różne geometryczne wzory." A przez "geometryczne wzory" mam rozumieć wzór na pole prostokąta czy figury? Zdanie niekoniecznie zrozumiałe.
Jeżeli chodzi o dialogi to jak na mój gust są nieco zbyt banalne. Po przeczytaniu "Nie kłamię!" pokuszę się o stwierdzenie, że nawet infantylne.
Poza tym, jest naprawdę sporo powtórzeń, których spokojnie możnaby uniknąć zastępując synonimami. Dzięki temu tekst stałby się równocześnie o wiele ciekawszy. I jeszcze na koniec, w opowiadaniach liczby i cyfry zazwyczaj pisze się słownie, bo po prostu brzmi to lepiej i ułatwia czytanie.
Kiyoshii
Dzięki, postaram się to poprawić.
Usuń