niedziela, 4 maja 2014

REREmake: Rozdział 1

Zapraszam na ZUPEŁNIE nowy 1 rozdział. :)
Wszyscy mówią „nienawidzę poniedziałków”. Zazwyczaj należę do grupy tych ludzi. Jednak od dzisiaj jestem pierwszą osobą, która bardziej nienawidzi piątków. Przynajmniej tym razem nie trafiłam za kraty.
Podniosłam wzrok na szatnię, w której musiałam się przebierać przed i po każdym treningu. Była prosta, jasna i czysta, nawet trochę za czysta jak na moje standardy. Podwójne metalicznie srebrne szafki były ustawione pod ścianami, a na środku pomieszczenia stała długa jesionowa ławka. Przy wyjściu znajdowały się drzwi do łazienki.  Jedyne, co było złe w tym pomieszczeniu to zapach, smród męskiego potu. Ale po 3 latach treningów można się przyzwyczaić.
Odrzuciłam głowę patrząc na śnieżnobiały sufit. Światło ze świetlówek natychmiast mnie oślepiło. Zamknęłam oczy i zaczęłam rozmyślać o wszystkich rzeczach, które dzisiaj się wydarzyły na treningu.
Wszystko stało się zbyt szybko, zbyt gwałtownie, zbyt… dziko. Mimo, że zawsze uważałam, że jestem nieobliczalna, dzisiaj zaskoczyłam nawet samą siebie. Dobrze wiedziałam, że to była obrona przed atakiem i to takim, który byłby dla mnie niesamowicie niebezpieczny.
Pokręciłam głową i schowałam ją w rękach. Przesadzam. Po prostu trochę mnie poniosło. Tak naprawdę to wszystko była ich wina. Wiedzieli, do czego jestem zdolna, kiedy mnie przyprą do muru. Za dużo o tym myślę, powinnam postarać się o tym zapomnieć.
Wstałam i podeszłam do mojej szafki, aby wyjąć ręcznik i płyn do mycia. Zwykle musiałam czekać aż wszyscy chłopcy wyjdą z szatni zanim zacznę się przebierać i myć. Kiedy tylko zaczęłam chodzić na treningi MMA popełniłam ten błąd jeden jedyny raz. Nie miałam ochoty później paradować goła po szatni i uganiać się za ręcznikiem. Kilka dziur w ścianach było wynikiem tamtej pamiętnej bójki i później śledziło moje zmagania z seksizmem facetów.
Poszłam do małej łazienki wyłożonej białymi kafelkami. Miała 2 prysznice z zasłonami w różne geometryczne wzory, a naprzeciw lustro na całą długość ściany. Jakby mężczyźni musieli się w nim ciągle przeglądać. Chociaż kto tam ich wie.
Weszłam do środka i włączyłam prysznic z gorącą wodą. Moje białe włosy spadły mi na twarz tworząc welon oddzielający mnie od świata rzeczywistego. Cicho jęknęłam, kiedy wrząca woda zaczęła spływać po moich plecach. Wszystkie moje myśli skupiły się na wszechogarniającym cieple pozbawiając mnie możliwości rozmyślania o rzeczach, które dzisiaj się stały.
Ciepło było wszędzie. Wydawało mi się, że dostaje się do każdej komórki mojego ciała, pali wszystko na swojej drodze niczym ogień. Chyba właśnie, dlatego lubiłam się wygrzewać w gorących kąpielach. Zawsze przywodziły mi na myśl ogień, mimo, że woda nie posiada jego niszczycielskiej natury.
Moje rozmyślania na temat upodobań w kwestii temperatury przerwało nagłe zerwanie zasłony od mojego prysznica.
Wyjątkowo zachowałam się jak każda kobieta na moim miejscu i zasłoniłam rękami tyle ile dałam radę. Niestety moje nadzwyczaj rozbudowane piersi uciekały spod kontroli moich dłoni. Jednak zdrowy rozsądek szybko wrócił i już miałam się rzucić na podglądacza, kiedy zobaczyłam rozzłoszczoną minę trenera.
Sparaliżowało mnie na chwilę. Zobaczyłam, że jego też. Staliśmy tak w milczeniu przez kilka dobrych sekund zanim się odezwał.
- Glimmer, nie powinno cię tu już być – burknął swoim potężnym głosem.
- Może by mnie nie było, gdybym dostała ręcznik – odpowiedziałam, kiedy tylko odzyskałam język w gębie.
Trener jakby dopiero, co zdał sobie sprawę z mojej nagości. Nie wiem czy to przez to, że jestem goła czy przez ciepło panujące w łazience, ale jego opalona skóra zrobiła się jeszcze bardziej czerwona. Szybko rozejrzał się po pomieszczeniu i podał mi mój kremowy ręcznik. Odwrócił wzrok i pozwolił mi się nim owinąć oraz wyjść z kabiny.
Trener Johansson był wysokim i umięśnionym dwudziestodziewięciolatkiem. Jego skóra była z reguły jasna, jednak załapał trochę opalenizny, przez codzienne treningi na zewnątrz. Miał brązowe oczy i czarne włosy obcięte na rekruta. Najczęściej był bardzo oschły i wymagający. Prawdopodobnie przez tą zgodność charakterów mieliśmy tak dobry kontakt na treningach.
Odkaszlnął i jego pewność siebie znów powróciła. Musiałam przygotować się na nadciągającą tyradę na temat moralności, dobra i zła oraz bezpodstawnie użytej przemocy.
- Co ty tutaj jeszcze robisz, Glimmer? – zapytał marszcząc krzaczaste brwi i opierając się o ścianę z lustrami – Wydawało mi się, że wydałem ci odpowiednie polecenie po twoim występie.
- Chciałam się umyć – powiedziałam usprawiedliwiająco. Założyłam ręce, aby podtrzymać delikatne wiązanie ręcznika i oparłam się o ścianę obok kabiny prysznicowej, stając naprzeciw trenera. – Krew trzeba zmyć jak najszybciej, zanim zakrzepnie. Wtedy robią się okropne plamy.
- Czy zawsze musisz się tak zachowywać? – zapytał. – Dobrze wiesz, co ci grozi. Policja już przyjechała spisać zeznania.
Przewróciłam oczami. Zawsze mi o tym przypominał.
- Tak, jestem tego świadoma – opowiedziałam jakbym była uczennicą recytującą formułkę. – Żałuję za moje grzechy, pragnę odkupić swe winy i tak dalej.
Zmierzył mnie wzrokiem. W końcu westchnął i przetarł twarz rękami.
- Glimmer, co ja mam z tobą zrobić? – powiedział zmęczony. – Wdajesz się w bójki, od kiedy zaczęłaś tu chodzić, ciągle przyciągasz problemy.
- To nie ja – warknęłam. – To wszystko oni. Ja tylko się broniłam.
- Zawsze to mówisz. Ta śpiewka już mi się przejadła.
- Nie kłamię! – Mój głos zaczął się podnosić. – Wszystko ci już powiedziałam. Teraz chcę się przebrać i zniknąć z tego miejsca.
- Glimmer – Wyraz jego twarzy trochę złagodniał. – Wiem, że masz z nimi problemy. Wszyscy faceci się tak zachowują. Ale swoją postawą sama ich prowokujesz.
- Przepraszam, czy coś sugerujesz? – zapytałam spokojnym głosem. Myślałam, że zaraz mnie coś trzepnie.
- Spójrz na siebie, a zrozumiesz.
- Och, cudownie – powiedziałam, śmiejąc się ironicznie. – Kolejna osoba mające problemy z moim ubieraniem.
- Nie chodzi tylko o twoje ubrania, ale też o to jak się wobec nich zachowujesz. Cały czas ich podpuszczasz. Nie dziw się, że w końcu doszło do konfrontacji.
- Czyli, według ciebie, to wszystko moja wina? – zapytałam unosząc brwi ze zdziwienia. Jego słowa mnie dogłębnie zszokowały.
- Nie o to mi… - zaczął się wycofywać, kiedy dotarło do niego, co powiedział.
- Super, prawie stałam się ofiarą zbiorowego gwałtu, a według ciebie, to moja wina?! – wrzasnęłam zdenerwowana. Podeszłam do niego, przy okazji zauważyłam, że się spina. – Wiedziałam, że tak będzie. Jestem kobietą, więc jestem uważana za gorszą, nawet przez mojego nauczyciela!
Pospiesznie wyszłam z łazienki i zaczęłam się przebierać.
- Dobrze wiesz, że nie o to mi chodziło! – zawołał za mną. – Przepraszam, jeżeli cię uraziłem.
- Uraziłem?! – pisnęłam wściekła. – Nie uraziłeś mnie, skądże! – Spojrzałam na trenera, wyszedł już z łazienki i patrzył na mnie przepraszająco. – Dziękuję, ale chyba już nie pojawię się na następnym treningu, jeżeli mam być tak traktowana.
- Nathalie, uspokój się – zaczął łagodnie. Wiedziałam, że nie chciał tego powiedzieć, jednak to zrobił. – Naprawdę nie chciałem, żeby to tak zabrzmiało.
- Wyjdź – rozkazałam, kiedy byłam odwrócona do niego tyłem grzebiąc w torbie treningowej. – Wyjdź, chcę się przebrać. Dzisiaj i tak już widziałeś za dużo mojego ciała.
Nie widziałam trenera, ale zrozumiałam, że się poddał. Zrezygnowany wyszedł z szatni.
Trzepnęłam drzwiczkami od szafki i osunęłam się znów na ziemię. Wtedy już nie wytrzymałam. Złość zamieniła się w nieudolność, a wypieki gorąca we łzy wstydu. Wszystkie wydarzenia dnia dzisiejszego się na siebie nawarstwiły, a moja samokontrola legła w gruzach. Wszystko wypłynęło jak ze źródełka, przywołując wszystkie te okropne zdarzenia dzisiejszego dnia.
Rzadko płaczę. Praktycznie nigdy. Teraz nie miałam już siły na to wszystko. A co gdyby wszyscy się na mnie rzucili? Co gdyby trener nie wrócił odpowiednio szybko i nie przerwał tej jatki? Co gdybym kogoś zabiła, albo została zgwałcona, jak jakaś dziwka? Nie chciałam poznać odpowiedzi na te pytania.
Zebrałam swoje rzeczy, spakowałam się i ubrałam. Łzy ciągle spływały mi po twarzy. Co jakiś czas wyrywał mi się szloch. Nałożyłam okulary słoneczne, oraz kapelusz, żeby zakryć zakrwawione oczy i mój przegrany wyraz twarzy.
Chciałam zniknąć z tego miejsca. Nie miałam też ochoty przechodzić przez zniszczoną salę gimnastyczną oraz patrzeć na zakrwawione materace. Postanowiłam uciec tylnym wyjściem na podwórko za klubem.
Było to zacienione i opuszczone miejsce. Pod przeciwległą ceglaną ścianą stał blaszany kontener na śmieci. Z prawej strony uliczka była zagrodzona siatką. Ruszyłam w kierunku jeszcze rozświetlonego kwietniowym słońcem West Grand Ave w stronę najbliższego przystanku niebieskiej linii.
Zawsze wolałam niską, ceglaną zabudowę na wschód od północnej gałęzi rzeki Chicago niż wysokie i błyszczące drapacze chmur tuż nad jeziorem Michigain. Tutaj czułam się jak w prawdziwym świecie, brudnym i niedoskonałym. Dlatego często szlajam się po okolicy, kiedy nie chciałam zbyt wcześnie wracać do domu i moich „kochających” rodziców. Zapamiętałam już prawie każdy kawałek tej zakurzonej dzielnicy pełnej lombardów i sklepów z odzieżą używaną.
Lubiłam tą dzielnicę również, dlatego, że wszędzie było blisko. Dzisiaj było to dla mnie błogosławieństwem. Dotarłam w wyjątkowo dobrym czasie na przystanek. Był jedynie betonową ławką, jak większość przystanków w tej dzielnicy. Aktualnie na oparciu wisiała reklama jednej z pobliskich kwiaciarni.
Zerknęłam na zegarek i zobaczyłam, że zostało mi jeszcze 7 minut do przyjazdu autobusu. Nie wiedziałam, co z tym czasem zrobić. Przez mózg przebiegł mi pomysł zadzwonienia do mojej przyjaciółki Cheryl, jednak najprawdopodobniej bym się do niej nie dodzwoniła.
Poznałam ją, kiedy trafiłam do prestiżowej szkoły Northside. Rodzice zaczęli się denerwować moimi wynikami w nauce, więc wysłali mnie do „najlepszego liceum w całym Illinois”. Cher była jedyną osobą, z którą znalazłam wspólne tematy jak drwiny z cheerleaderek i ich udawanego entuzjazmu czy obstawianie, którzy nauczyciele się ze sobą spotykają.
Usadowiłam się wygodnie na ławce i starałam się jakoś pozbierać. Emocje wzbierały u mnie szybko, gorzej było z uspokojeniem rozkołatanych myśli. Trwało to najczęściej około kilku godzin i było wspomagane przez Russian Vodkę albo skręta.
Miałam nadzieję, że dzisiaj wystarczy mi tylko Cheryl. Chciałam jej opowiedzieć tą historię, chciałam zrozumieć, czemu akurat ja stałam się ich ofiarą. Czemu to ja musiałam się znaleźć wtedy w tym miejscu i o tej porze? Wspomnienia nadleciały jak chmara szarańczy, przypominając o tych wszystkich strasznych rzeczach, które chciał mi zrobić Jim.
Jimmy Maurice Williams był moim najlepszym przyjacielem. Miał wygląd typowego surfera - wysoki, muskularny, opalony blondyn o długich włosach. Z natury był lekkoduchem, przez co zastanawiałam się, czemu nie grzeje się w Kalifornii. Nigdy mi nie dokuczał z tego powodu, że jestem dziewczyną. Ćwiczyłam z nim prawie na każdym treningu, za każdym razem traktował mnie jak równą sobie. Nigdy mnie nie zawiódł. Aż do dziś.
Zaczęliśmy od zwykłego chwytu zapaśniczego na rozgrzewkę. Jednak Jim nie mógł przeboleć, że go trzy razy rzuciłam na łopatki. Zaproponował mi walkę w klatce. Zgodziłam się i walka zaczęła się na poważnie. Dzięki ochraniaczom mogliśmy dać z siebie wszystko i po 20 sekundach już siedziałam nad nim okrakiem.
- Znów przegrałeś – powiedziałam, śmiejąc się.
- Bo dałem ci wygrać – powiedział, oddając uśmiech z perfekcyjnie ułożonych, śnieżnobiałych zębów.
- Już ci wierzę – mruknęłam i pomogłam mu się podnieść. Przypadkowo użyłam za dużo siły i wpadł na mnie, przez co znów wylądowaliśmy na matach, tym razem ja byłam pod spodem. Zaczęliśmy się śmiać. Jednak tak szybko jak Jim wybuchnął śmiechem, uspokoił się. Ciągle nade mną górował, a gestem dłoni przywołał jeszcze kilku chłopaków, którzy stanęli po bokach Jima, ustawiając się przy moich kończynach.
- Jim, o co chodzi? – zapytałam zmieszana.
Nie odpowiedział, tylko rzucił się na mnie żeby mnie całować.
Jego wargi były niezwykle agresywne, szybko oderwałam się od niego i uderzyłam go pięścią w brzuch. Wyswobodziłam się z uścisku i splunęłam mu w twarz.
- Ty chuju – wytarłam usta z jego śliny. Wiedziałam, że już puchną. – Tylko na tym ci zależy?!
- Nat, dobrze wiemy, że chcesz tego samego, co my wszyscy – powiedział Jim dziwnym tonem i znów się do mnie przybliżył razem ze swoimi gorylami. Przyparli mnie do siatki, gdzie złapali mnie pozostałe chłopaki. Starałam się wyrwać, ale ich chwyt był zbyt mocny.
W tym momencie na salę wszedł trener.
Wykorzystałam chwilę ich braku skupienia, a świat stał się czerwony.
Potem pamiętam tylko tępy ból w głowie i pobudkę przy jednym z ratowników medycznych.
Wzdrygnęłam się mimowolnie. Wspomnienia oderwały mnie od rzeczywistości i ledwie zauważyłam, że już nadjechał mój autobus. Podniosłam moją torbę i wsiadłam do autobusu kierującego się do centrum.
Sama droga nie była zbyt długa, jednak dzisiaj nie miałam ochoty maszerować kilka mil do mojego domu. Mimo, że uwielbiałam ciepło i słońce, miałam jedynie ochotę schować się i pozostać cieniu. Usiadłam na jednym z niewielu wolnych miejsc, pod oknem i obserwowałam zmieniający się krajobraz. Powoli zabudowania rosły, a cegły zamieniły się w szkło i stal. Ludzie przyspieszali i co raz częściej na siebie wpadali. Mimo, że było już po godzinach szczytu, na ulicach ciągle roiło się od ludzi.
Przystanek, na którym miałam wysiąść pojawił się szybciej, niż się spodziewałam. Centrum miasta przywitało mnie smrodem rzeki i blaskiem tysięcy szyb. Słońce powoli zachodziło nad linią horyzontu, dlatego miasto zaczęło przypominać wnętrze kasetki z biżuterią pełną złota, rubinów i innych pięknych kamieni szlachetnych.
Nagle poczułam wibracje w mojej kieszeni, a „Up in the Air” 30 Seconds to Mars rozbrzmiało, sygnalizując, że ktoś dzwoni. Mogłam się założyć, że to mama dowiedziała się o dzisiejszym treningu i planowała zakazać mi korzystania z powietrza na tydzień. Cała ona.
- Halo? – zapytałam odbierając telefon, z myślą, że to moje ostatnie hausty powietrza.
- Nat? Co to za grobowy ton? – Po drugiej stronie usłyszałam głos Cheryl. Odetchnęłam z ulgą i ruszyłam dalej ulicą w stronę mojego domu. – Co się stało?
- Dużo rzeczy, Cher – westchnęłam. – Zniszczyłam męską dominację na treningu, szykuję się na tyradę od matki i prawi mnie zgwałcono. A, i jeszcze uciekam przed policją.
- Co?! – pisk mojej przyjaciółki był tak głośny, że musiałam odsunąć telefon od ucha. – Boże, Nat, musisz mi wszystko opowiedzieć!
- Nie mam na to siły – powiedziałam zmęczona. – Wszystko jest teraz takie zagmatwane, nie wiem jak mam sobie z tym poradzić.  
Odpowiedziała mi długa cisza.
- Cheryl? – spytałam nie mogąc znieść ciszy.
- Czekaj, kończę ćwierk.
- Cheryl! – jęknęłam.
- No, co, niech świat się dowie, jak Nat Hether Glimmer radzi sobie z fałszywymi przyjaciółmi– powiedziała w złości. – Czekaj, muszę obsmarować jeszcze innych chłopaków, za to, że nie byli lepsi.
- Oni też leżą w szpitalu – powiedziałam cicho. – W sumie to był ich wspólny plan.
- To tym bardziej – słyszałam, że Cheryl jest wściekła. A wściekła Cheryl, to nieobliczalna Cheryl. I za to ją kochałam.
- Ma Cheri*, nie musisz – powiedziałam. – Każdy z nich ma średnio 3 złamane kości i po 6 krwiaków w całym ciele. Nie wyjdą ze szpitala przez najbliższe 3 miesiące.
- Czyli trzeba to uczcić! – zawołała nagle rozradowana Cher. – Przygotuj dom, ja za jakieś pół godziny będę u ciebie. Musisz się odstresować i w ogóle. Dobrze, że masz w domu bar, a barman nie robi problemów…
Po jej ostatnich słowach usłyszałam tylko sygnały oznaczające koniec rozmowy. Cheryl znów wpadła na jakiś głupi pomysł, a mój dom będzie miejscem, gdzie zostanie on zrealizowany.
Westchnęłam i schowałam telefon do kieszeni. Kiedy już wchodziłam do wieżowca, w którym moi rodzice wynajmowali mieszkanie usłyszałam głos odźwiernego.
- Witam, panno Glimmer – przywitał się.
- Cześć, Augustus – odpowiedziałam. – Jak tam mija dzień?
- Bardzo dobrze – odpowiedział z wypracowanym uśmiechem. – Dziękuję za pamięć, panienko.
Weszłam do gigantycznego foyer. Było w stonowanych kolorach, odcieniach brązu i beżu. Sufit znajdował się kilka metrów nade mną, zwisał z niego nowoczesny i elegancki złoty żyrandol. Przypominał trochę wodospad, a stróżki wody spadały eleganckimi łukami w dół. Na środku była umieszczona recepcja, a po prawej i lewej były ustawione po dwie windy. Znajdowały się tutaj również schody, ale mało, kto z nich korzystał.
Zobaczyłam, że jedna z recepcjonistek, Alice, pomachała mi na przywitanie. Odmachałam jej delikatnie z wymuszonym uśmiechem. Przeszłam do wind i przycisnęłam nacisk z numerkiem 94.
Winda, mimo swoich niewielkich rozmiarów, była bardzo przestronna. Wewnątrz ściany były pomalowane na złoto, jedna ze ścian była z beżowego marmuru. Wykładzina została zastąpiona elegancką posadzką mającą imitować drewno. Z głośniczków leciała przestarzała muzyka disco, co jak zwykle mnie zirytowało.
Położyłam torbę treningową na ziemi, a sama usiadłam obok niej. Byłam szczęśliwa, że chociaż w windzie mogłam pocieszyć się trochę samotnością. Na szczęście nie wsiadła ani pani Peck, ani pani Jonson, dzięki czemu nie musiałam wysłuchiwać opowiastek o tym jak to źle czuje się czyiś kuzyn bratanka ciotki wujecznej brata matki prababci od strony czwartego brata z nieprawego łoża.
Wjechałam na ostatnie piętro szybciej, niż byłam na to gotowa. Przed windą już stał cały sztab lokajów gotowych spełnić każde moje życzenie. Wszyscy się przede mną ukłonili z gracją i z nieludzką synchronizacją wypowiedzieli formułkę „W czym możemy, panience służyć?”. Po pięciu latach w końcu się do nich przyzwyczaiłam.
Mieszkanie moje i moich rodziców było, delikatnie mówiąc, gigantyczne. Zajmowało najwyższe piętro w 2 co do wysokości drapaczu chmur w Chicago, a do tego mieliśmy jeszcze dostęp na dach (czego nie zrobią łapóweczki?). Mieszkanie było mniej więcej na planie owalu, z 5 sypialniami, 8 łazienkami, gigantycznym salonem, studiem, pokojem ćwiczeń i pokojem rodzinnym. Do tego w pokoju rodzinnym znajdował się barek obsługiwany przez jednego z lokai prawie 24 godziny na dobę, 6 dni w tygodniu.
Całe mieszkanie było w jasnych i delikatnych barwach. Miękkość tego wystroju przełamywały drewniane, solidne meble z hebanowego drewna. Do tego moja mama zagraciła całe mieszkanie malowidłami i rzeźbami znanych artystów, żeby, jak to ona mówi, „ulokować kapitał”.
Jako, że nie do końca widziałam czego ode mnie chciała Cheryl, poszłam do swojego pokoju i czekałam na rozwój wypadków. Oczywiście, jak zwykle, później tego żałowałam.
Jak w każdym pokoju w naszym mieszkaniu jedna ze ścian była półokrągła i oszklona. Z mojego pokoju miałam niezwykły widok na północna część Chicago i jezioro Michigan.
Gdyby nie sztab świetnie wyszkolonych pokojówek mój pokój byłby najprawdopodobniej jednym wielkim śmietnikiem. Nawet teraz, jak tylko wróciłam do domu, wydawało mi się że jest zbyt czysto. Nienawidziłam pedanterii, unikałam tego jak mrozu, a sterylne pomieszczenia przyprawiały mnie o mdłości. Dlatego często wylewałam farbę na ściany, albo starałam się coś namazać na meblach sprayem. Moja matka ani ojciec nie przejmowali się co się dzieje u mnie w pokoju. Często kiedy się denerwowałam rozwalałam jakąś półkę albo zrywałam złoty żyrandol. Jednak następnego dnia po powrocie ze szkoły wszystko było w idealnym porządku. A ja zaczynałam niszczyć od nowa.
Moja sypialnia była zaopatrzona jedynie w niezbędne rzeczy: łóżko, biurko, krzesło oraz biblioteczka i wieża stereo. Ilość mebli była ograniczona do minimum, ponieważ rodzice mieli już dosyć wymieniania wszystkich mebli przynajmniej dwa razy w tygodniu. Wszystkie meble były utrzymane w takiej samej kolorystyce jak reszta domu, czyli złoto-biało-brązowa. Spędzałam tu czas od godziny 22:00 do 6:00, chyba że, tak jak dziś, zdarzył się jakiś dziwny wypadek, który zmusił mnie do powrotu do domu przed czasem.
Aby dowiedzieć się, co zaplanowała Cheryl, musiałam wejść na tweetera. Jako, że wyświetlacz mojego telefonu był w drobiazgach (wina wczorajszej kłótni z rodzicami (innym efektem jest dziura w ścianie w kuchni)) musiałam skorzystać z laptopa. Mimo, że był już trochę przestarzały, nie planowałam go zmieniać, chyba, że sfajczyłby się na moich kolanach. Włączyłam go i weszłam na jej ulubiony portal społecznościowy.
Po zobaczeniu ostatniego posta, twarz zastygła mi w wyrazie niedowierzania. Telefon, który dziwnym trafem znajdował się w moich rękach, pękł na drobne kawałeczki przez siłę mojego uścisku.
„Dziś, 20, Trump International Hotel, ostatnie piętro. Darmowy alkohol!!!!! :D”
- Cheryl, jak tylko tu przyjdziesz, to cię zabiję – wysyczałam przez zaciśnięte zęby.  
Do tej pory zachowanie Cheryl i jej zamiłowanie do imprez tolerowałam. Sama czasami lubiłam spić się w trupa i potańczyć na stole. Ale organizowanie imprezy za... niecałe półtorej godziny i to w moim domu…
Już miałam wybuchnąć i rozwalić jakiś kolejny mebel, kiedy usłyszałam pukanie do drzwi. Bez oczekiwania na prośbę pojawił się w nich Phillip, jeden z naszych kamerdynerów. Był wysokim i szczupłym staruszkiem. Jego twarz była poorana zmarszczkami i zawsze miał poważną i doniosłą minę jakby miała zaraz przyjechać królowa angielska.
- Panienko, czy nic panience się nie stało? – w jego głosie można było jeszcze wyczuć angielski akcent. – Słyszałem okropny huk…
- Nic się nie stało, Phil – machnęłam ręką i wskazałam na resztki telefonu leżącego na dywanie. – Znów mi nerwy puściły.
- Rozumiem, panienko – ukłonił się i już wychodził z mojego pokoju. – Przepraszam, że panience przeszkodziłem.
Drzwi się zamknęły, a ja zaczęłam na nowo przemyślać pomysł Cheryl. Wiem, że to było infantylne, niedojrzałe, a do tego mogło się naprawdę źle skończyć… ale z drugiej strony chciałam zapomnieć o tym, jak wszyscy moi „kumple” patrzyli na mnie jak na kawał mięsa. Wiedziałam, że Cher i jej koneksje towarzyskie na pewno mi w tym pomogą.
- Phil! – krzyknęłam. – Chodź tu jeszcze na chwilę!
- Tak, panienko? – drzwi otworzyły się jeszcze zanim zaczęłam wykrzykiwać drugi wyraz. – W czym mogę służyć?
- Przygotuj dom na imprezę – powiedziałam, podnosząc się z krzesła przy biurku. – Zamów catering, przygotuj konsoletę dla DJ i tak dalej. Wiesz co masz robić.
- Ale, panienko – powiedział tonem nieznoszącym sprzeciwu. – Panienki rodzice zakazali-
- Moich rodziców tu nie ma, Phil – powiedziałam, uśmiechając się chytrze. – Wspomniałam ci już, że kiedy skończysz to robisz, masz wolne przez cały weekend?

6 komentarzy:

  1. Z każdym słowem coraz bardziej intryguje mnie główna bohaterka. II rozdział poproszę!

    OdpowiedzUsuń
  2. Bardzo podoba mi się to, że głęboko opisujesz określone miejsca i wygląd np. swojego pokoju :) Czekam na dalsze rozdziały <3

    OdpowiedzUsuń
  3. Marne. Mnóstwo błędów interpunkcyjnych, składniowych i myślowych, które niezmiernie utrudniają czytanie i dodatkowo mnie co najmniej rozbawiły.
    Pomysł dobry, aczkolwiek realizacja bardzo słaba.

    Kiyoshii

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki za kubeł zimnej wody. Mam nadzieję, że podasz mi przykłady, abym mogła to poprawić. :)

      Usuń
  4. Jasne.
    Przeczytałam mniej więcej do połowy, bo reszty nie dałam rady. Btw. biała czcionka na czarnym tle bardzo drażni i wszystko biega mi przed oczami.
    "Podwójne metalicznie srebrne szafki były ustawione pod ścianami, a na środku pomieszczenia stała długa jesionowa ławka." - brakuje przecinków.
    "Jedyne, co było złe w tym pomieszczeniu to zapach, smród męskiego potu." - zakładam, że tam powinna być kropka, a poza tym "zapach" ma wydźwięk pozytywny, więc nijak ma się do określania smrodu, który taki już nie jest.
    "Odrzuciłam głowę patrząc na śnieżnobiały sufit." - brzmi, jakby głowa darzyła bohaterkę jednym z uczuć wyższych. Poprawne sformułowanie to "Odrzuciłam głowę w tył, patrząc na śnieżnobiały sufit."
    "Miała 2 prysznice z zasłonami w różne geometryczne wzory." A przez "geometryczne wzory" mam rozumieć wzór na pole prostokąta czy figury? Zdanie niekoniecznie zrozumiałe.
    Jeżeli chodzi o dialogi to jak na mój gust są nieco zbyt banalne. Po przeczytaniu "Nie kłamię!" pokuszę się o stwierdzenie, że nawet infantylne.
    Poza tym, jest naprawdę sporo powtórzeń, których spokojnie możnaby uniknąć zastępując synonimami. Dzięki temu tekst stałby się równocześnie o wiele ciekawszy. I jeszcze na koniec, w opowiadaniach liczby i cyfry zazwyczaj pisze się słownie, bo po prostu brzmi to lepiej i ułatwia czytanie.

    Kiyoshii

    OdpowiedzUsuń