EDIT:
Macie słuchać tego!
Rozdział
9
Nienawidzę
pierwszego dnia w nowej budzie. Po prostu nienawidzę.
Wiele razy
musiałam się przeprowadzać, czasami było to nawet trzy razy do roku. Dopiero,
kiedy pojawiliśmy się w Chicago rodzice postanowili zostać tu na dłużej. Miałam
wtedy czternaście lat.
Elektroniczny
brzęczyk zadzwonił budząc mnie ze snu. Panel kontrolny na ścianie obok łóżka
poinformował kobiecym głosem, że mamy siódmą godzinę. Światło pojawiło się w
pokoju zastępując podświetlaną podłogę wokół mojego nowego łóżka. Hologram
kobiety w białej, eleganckiej sukience pojawił się na środku pokoju. Powitała
mnie i zaczęła mówić jak prawdziwy serwis informacyjny.
Mój nowy dom
był niewielki jednak podobał mi się. Wyglądał jak większość pokoi w normalnych
internatach, lecz różnił się oczywistym – był cały biały. Przy drzwiach stała
niewielka komoda, a obok niej manekin na mój mundur. Biurko zostało ustawione
po prawej od manekina. Było zaopatrzone w najcudowniejszy komputer, jaki w
życiu widziałam, niewielką kulę, która służyła za lampkę oraz niezwykle wygodny
fotel wypchany prawdopodobnie pluszem. Naprzeciw niego stało moje dwuosobowe
łóżko. Mimo, że pokoje były przygotowana dla jednej osoby zadbali o naszą
wygodę. Lub chcieli mieć więcej młodych Adeptów. Zapomniałabym wspomnieć, że
nie było tu w ogóle ostrych krawędzi.
Wbiłam
odpowiedni kod w panel kontrolny i ze ściany wysunął się blat z ekspresem
mielącym już kawę. W czasie, kiedy się parzyła postanowiłam się umyć w
niewielkiej łazience przylegającej do mojego pokoju.
Łazienka
była prosta i wydajna – kabina prysznicowa, umywalka, toaleta i lustro. Myślałam
o prysznicu, ale zdecydowałam się na zwykłą poranną toaletę. Wczoraj wieczorem
przetestowałam wszystko, co znajdowało się w moim pokoju, między innymi
prysznic. Oczywiście nie wpadłam na pomysł, że jeżeli pomyślę o ciepłej wodzie,
ta popłynie ze słuchawki i zmoczy mnie do suchej nitki.
Ekspres
cicho piknął, co skutecznie wywabiło mnie z łazienki. Tego napoju właśnie
potrzebowałam, tylko dzięki kawie umiałam funkcjonować przed południem. Inaczej
leżałabym niczym zwłoki we własnym łóżku.
W czasie,
kiedy kobieta-hologram podawała wiadomości ze świata usłyszałam coś
niepokojącego.
„Stany
Zjednoczone i Wielka Brytania przy wsparciu Francji zaatakowali Iran. W czasie
próby wsparcia rebeliantów władze użyły broni biologicznej. W ciągu ostatniego
tygodnia na tajemniczą chorobę zmarło około dziesięciu tysięcy żołnierzy
Zjednoczonych Armii oraz trzydzieści tysięcy cywili. Iran grozi, że użyje
głowic nuklearnych przeciw Europie i Azji jeżeli Wojska nie wycofają się do
końca tygodnia.”
Wzdrygnęłam
się, kiedy hologram zaczął mówić o spadających kursach walut. Nagle poczułam
się niezwykle rozbudzona, nawet bez kawy.
Ziemi
groziła wojna atomowa. Przez głupotę kilku wysoko postawionych bałwanów Ziemia
zostanie kompletnie zniszczona.
Nie mogłam uwierzyć,
że w ciągu tych kilku dni kiedy byłam odcięta od jakichkolwiek źródeł
informacji stała się tak okropna rzecz. Do tego ta tajemnicza choroba…
Moje
rozmyślania przerwał dźwięk przypominający o Wykładzie. Zostało mi jakieś
dziesięć minut. Strach, przed trzecią wojną światową odłożyłam na później.
Szybko ubrałam mój mundur, który oczywiście nie był taki, jakby władze chciały.
Prosty
żakiet, który wydawał się kompletnie stracony i przerażająco nudny wzbogaciłam
pięciocentymetrowymi kolcami oraz złotymi łańcuchami, które znalazłam u
Christiny. Na wysokości talii zszyłam go, żeby był lepiej dopasowany do mojej
sylwetki. Rękawy podwinęłam na wysokość łokci, a jasnozłota podszewka świetnie
się sprawdziła. Koszulę przerobiłam na krótki top bez ramiączek, który
zasłaniał mi jedynie piersi. Męskie spodnie zszyłam w odpowiednich miejscach,
przez co teraz miałam na sobie bardzo eleganckie białe cygaretki.
Na szczęście
z butami nie było tak źle. Dostałam ich aż cztery pary: eleganckie szpilki,
loafasery z białej skóry, krótkie trampki oraz baleriny. Postawiłam na szpilki,
które ozdobiłam złotymi łańcuszkami zdobytymi u Christiny.
Wbiłam kod
na panelu i zamiast ścian pojawiły się lustra. Widziałam tysiące Nat, co mi nie
przeszkadzało. Wyglądałam zabójczo. Poprawiłam jeszcze tylko włosy, aby falami
opadały na ramiona. Brakowało mi jedynie okularów przeciwsłonecznych, a
mogłabym uchodzić za jakąś gwiazdę.
Sięgnęłam po
tablet, który okazał się podstawowym elementem komunikacji w Ośrodku. Miał on
również posłużyć za mapę do Uczelni oraz za podręczniki do tych wszystkich
bezsensownych przedmiotów na jakie mnie posłano.
Wychodząc z
pokoju jeszcze raz przejrzałam Plan Dnia.
1. Historia i Kultura Rubeze (poziom podstawowy)
2. Dialekt Międzyplanetarny (poziom podstawowy)
3. Kontrola sharinem
(zajęcia rozszerzone)
Lunch
4. Kontrola sharinem
(zajęcia rozszerzone)
5. Zajęcia walki wręcz (poziom bardzo
zaawansowany)
6. Astronomia (poziom średnio zaawansowany)
7. Techniki Przywódcze (poziom podstawowy)
Za każdym
razem kiedy go czytałam, ziewałam. Ten raz nie był wyjątkiem. Zmierzając na
najbliższy kawałek pustej ściany potężnie ziewnęłam. Jedyne z czego się
cieszyłam to zajęcia z walki wręcz. Długa przerwa w treningach zrobiła swoje,
do tego tygodniowa rekonwalescencja i problemy z uchem wewnętrznym sprawiły, że
czułam się niemalże chora. Brakowało mi tego wysiłku, walki, pozbycia się
mrocznych emocji…
Pomyślałam o
Uczelni zanim przeszłam przez ścianę zgodnie z poleceniami, które pojawiły się
na moim nowym tablecie. Miałam nadzieję, że nie będzie większych problemów.
Rozkwaszenie się na ścianie w pierwszy dzień w nowej szkole nie pomoże mojemu
PR’ owi.
Na szczęście
nie było żadnych komplikacji i wylądowałam w wielkiej sali, którą wcześniej
widziałam w katalogu na tablecie. Miejsce było niesamowite. Sklepienie było w
kształcie kopuły, a w najwyższym miejscu było widać świetlik. Oczywiście był
nim ekran, taki sam jak obrazy na ścianach i suficie w Dowództwie. Z
pomieszczenia rozchodziło się osiem tuneli w różne strony. Dziesiątki uczniów
przemieszczało się po całej hali, znikając i pojawiając się za pomocą Portali.
Oczywiście
wiele osób zwróciło na mnie wzrok, co sprawiło, że na moich ustach pojawił się uśmiech.
Takiego efektu oczekiwałam.
Ruszyłam w
kierunku trzeciego tunelu po prawej od miejsca, w którym się znajdowałam.
Napis, który znajdował się nad nim informował, że jest on przeznaczony dla
uczniów ostatniej klasy. Tablet również pokierował mnie w tamtym kierunku.
Tunel był
półokrągły, a w ścianach zobaczyłam ponumerowane drzwi. Mimo bieli, braku
ostrych krawędzi i wszechogarniającej cybernetyki poczułam się jak w starej,
normalnej szkole. Nawet szmer na korytarzach był podobny.
Doszłam do
sali numer 202, w której miałam mieć pierwszą lekcję. Pchnęłam drzwi i weszłam
do środka.
Sala
wyglądała zupełnie inaczej niż klasy, do których byłam przyzwyczajona. Nie było
tutaj ani tablicy, ani biurek1. Stałam bardziej w sali wykładowczej
niż klasie. Gigantyczny biały ekran rozpościerał się na całą ścianę. Fotele i
niewielkie rozkładane stoliki były ustawione w rzędach obok siebie. Aby dostać
się do najwyżej położonego rzędu musiałam pokonać schody i ominąć pięć
wysokości. Wiele osób zwróciło na mnie wzrok kiedy stukałam obcasami po
schodach, pośród nich poznałam Jasmin i Toby’ego.
- Nat, już
jesteś! – zawołała machając do mnie ręką, żebym poszła w ich kierunku.
Niesamowite. Wczoraj ta dziewczyna bała się mnie niczym diabeł święconej wody,
a dzisiaj wita mnie niczym najlepszą przyjaciółkę. Kiedy podeszłam bliżej i
usiadłam obok, jej spojrzenie przeniosło się na mój strój i natychmiast z
szczęśliwej, stała się niesamowicie podekscytowana, może nawet trochę
przerażona. – Wow, Nat… Jak ty to zrobiłaś?! Przecież wiesz, że przez coś
takiego możesz mieć poważne problemy!
- Mam to
gdzieś, Jasmin – powiedziałam z szerokim uśmiechem. – Jeżeli mnie wywalą to
będzie to większa strata dla nich niż dla mnie. W dodatku kiedy pierwszy raz
cię zobaczyłam byłaś ubrana bardzo podobnie.
- Ale…
Jej protesty
przerwał Toby kładąc rękę na ramieniu Jasmin w uspokajającym geście.
- Nie martw
się, sama sobie z pewnością poradzi – miał głęboki, spokojny i delikatny głos.
Zwrócił na mnie wzrok, a na jego twarzy pojawił się słaby uśmiech. – Nie
mieliśmy jeszcze okazji się naprawdę poznać. Jestem Tobiash, jednak zwracają
się do mnie Toby.
- Miło mi
cię poznać – odwzajemniłam uśmiech i ścisnęłam jego wyciągniętą dłoń. –
Myślałam, że jesteś starszy i już skończyłeś szkołę. W dodatku Theo wspominał,
że spędzasz dużo czasu w Zbrojowni.
- Nie,
większość ludzi tak uważa przez mój wzrost. A w zbrojowni spędzam sporo czasu
gdyż jest to moja przyszła praca. Staram się do niej jak najlepiej przygotować.
- Ach,
rozumiem… - zamyśliłam się na chwilę przypominając sobie plan dnia. – Czekaj,
czy wy przypadkiem nie powinniście być na wyższym poziomie? Przecież chyba się
tutaj wychowaliście, a to klasa dla nowicjuszy.
- Wiele
nowych osób tak uważa – Jasmin uśmiechnęła się, a jej ekscytacja zniknęła.
Stała się nagle opanowana i zachowywała się podobnie jak Toby. – jednak w
ośrodku pojawiliśmy się na początku tego roku. Michael pomógł Dowodzącym nas znaleźć
i sprowadzić do ośrodka. Dzięki temu nie oszaleliśmy kompletnie przez sharinem.
- Jakim
cudem znalazł was razem? – spytałam. – Jesteście rodziną, czy jak?
- Wszyscy
pochodzimy z sierocińca – powiedział smutno chłopak. – Nasi rodzice albo nie
żyją, albo siedzą w kiciu. Najgorzej miała Meredith. Widziała śmierć swoich
biologicznych rodziców, a potem dwóch rodzin zastępczych, które ją przygarnęły.
- Naprawdę?
– Biedna mała. Dziwiłam jej się, że zachowywała się ciągle jak normalne
dziecko. - Nie wiedziałam, że macie takie okropne przeżycia.
- Było,
minęło. Teraz mamy tutaj nowe życie, nowych przyjaciół i jesteśmy szczęśliwi – Toby
rzucił spojrzenie Jasmin. – Szczególnie Jas.
- Och, cicho
bądź – dziewczyna dała mu kuksańca w bok, a ten zaniósł się śmiechem. – Nie ma
o czym gadać.
- Co,
wstydzisz się?
- Po prostu
nie czuję potrzeby, żeby rozgłaszać tego całemu światu – rumieniec pojawił się
na jej policzkach co sprawiło, że śmiech Tobiasha stał się głośniejszy.
Miałam
ochotę zapytać ich o co chodzi, jednak uderzyło mnie pewne podobieństwo. Toby i
Jasmin zachowywali się identycznie jak ja i Jimmy. Myśl o jego zdradzie ciągle
mnie dobijała. Poznałam go kiedy tylko z rodzicami przyjechałam do Chicago.
Chodziłam z nim razem do szkoły, a podobne spojrzenie na świat sprawiło, że
zostaliśmy przyjaciółmi. Oczywiście to on zaciągnął mnie na pierwszy trening
MMA i tak to się wszystko zaczęło. A teraz dowiaduję się, że był szpiegiem.
Dzwonek na
lekcję przerwał moje rozmyślania oraz sprzeczkę moich nowych znajomych. Do sali
wszedł sędziwy staruszek z laską. Miał na sobie najbardziej ozdobny mundur jaki
do tej pory widziałam w ośrodku. Rękawy były obszyte grubymi pnączami
przypominającymi róże pnące. Na tułowiu był on ozdobiony podobnym wzorem,
jednak zamiast róż zobaczyłam lotosy lub coś bardzo podobnego. Z tymi
kinetykami nigdy nie można było się połapać. Spodnie również były wyszyte w
podobny wzór, a jego laska był a złota.
Zasiadł na
fotelu przed niewielkim podwyższeniem i niesamowicie nurzącym głosem rozpoczął
swoją przemowę.
Na początku
mnie to interesowało i starałam się go słuchać, jednak po piętnastu minutach
zobaczyłam, że cała klasa śpi. Może oprócz jakiejś dziewczyny siedzącej z
przodu, która z uwielbieniem słuchała wykładu staruszka. Postanowiłam, że
wysłucham wykładu później i włączyłam na tablecie opcję „Nagrywaj”. Ustawiłam
go na rozkładanym stoliku, a sama starałam się odnaleźć jak najwygodniejszą
pozycję do krótkiej drzemki. Zobaczyłam, że Jasmin i Toby również zasnęli. Ta
pierwsza była tak pochłonięta wykładem, że z jej ust wylatywała mała stróżka
śliny.
Głos
wykładowcy stał się nagle odległy, a ja odpłynęłam w krainę snu.
***
Obudziłam
się na leżaku, który był zalewany przez promienie słoneczne. Otworzyłam oczy i
spojrzałam prosto w Słońce przez brązowe szkła okularów. Nie sądziłam, że
mogłam się tak za nim stęsknić po kilku dniach w podziemiach.
Wstałam z
leżaka i zobaczyłam, że znajduję się w luksusowej willi. Przede mną znajdował
się wielki basen z mozaikami z białych i czerwonych kafelków. W tych samych
barwach była zrobiona kolumnada pod którą stałam. Wokół siebie widziałam
górzysty teren porośnięty gęstym lasem. Niebo było błękitne i bezchmurne
Po chwili
rozpoznałam to miejsce. Znajdowałam się w wakacyjnym domku moich rodziców w Brazylii.
To tam się udawali, kiedy chcieli spędzić upojne chwile beze mnie. Widziałam
jedynie zdjęcia, więc długo zajęło mi rozpoznanie tego miejsca.
- Michael,
wiem, że tu jesteś! – krzyknęłam. Sama nigdy nie potrafiłbym wytworzyć takiego
snu, więc za tym musiał stać on. – Wychodź!
Usłyszałam
plusk i z basenu wyłonił się Michael kierując się w moją stronę. Był ubrany
jedynie w kąpielówki co pozwoliło mi na podziwianie jego mięśni. Boże, jak on
był zbudowany. Wszystkie mięśnie były w idealnych proporcjach, zupełnie jakby
został wyrzeźbiony przez jednego z renesansowych mistrzów. Opalona skóra
iskrzyła się złociście w promieniach słońca sprawiając, że wyglądał jak złota
rzeźba. Promienie słoneczne oświetlały jego włosy sprawiając, że również były
jaśniejsze i pojawiły się w nich szlachetne refleksy.
Jedyne co
szpeciło jego ciało były białe blizny biegnące przez jego bicepsy i tricepsy.
Na klatce piersiowej widziałam podobne obręcze, jednak były delikatniejsze i
trudniejsze do zauważenia. Do tego na lewym obojczyku miał tatuaż. Nie
widziałam z tej odległości co to dokładnie było.
- Rozumiem,
że pierwsza lekcja nie jest zbyt ciekawa – stwierdził z rozbawionym błyskiem w
fioletowych oczach. – W sumie na wykładach Profesora Trentona zawsze
przysypiałem.
Patrzyłam na
niego kilka chwil zanim dotarło do mnie, że mam język w buzi i mogę się nim
posługiwać.
- No cóż,
historia nie należy do moich ulubionych przedmiotów – powiedziałam znów
układając się na leżaku. Chciałam w końcu odwrócić wzrok od niego. Jak na złość
Michael przyciągnął drugi leżak i usiadł obok mnie. – Jedyne w czym byłam dobra
w szkole to wylatywanie z niej.
- Z twoim
charakterem to nic dziwnego – odwróciłam się do niego zdejmując okulary i
wkładając je we włosy. Michael również się na mnie patrzył, a jego wzrok
przesuwał się powoli po moim ciele niczym laser. – Pięknie wyglądasz w
czerwieni, Nathalie.
- Mówisz to
każdej dziewczynie, którą zaciągniesz do swojego snu i wsadzisz ją w bikini? –
spytałam podnosząc brew. Ciągle nie mogłam rozszyfrować co miał wytatuowanego
na lewym ramieniu. – W ogóle, co to za tatuaż? Nie sądziłam, że ktoś tak
ułożony jak ty mógłby sobie jakiś kiedykolwiek zrobić.
- Ja?
Ułożony? – jego szczery śmiech rozniósł się po pomieszczeniu. Mimowolnie na
moje wargi wpłynął uśmiech. – Jeszcze nigdy nie spotkałaś kogoś tak
nieogarniętego jak ja, mówię prawdę.
- Ach, w
takim razie nie znasz mnie. Ale nadal nie odpowiedziałeś na pytanie, co to za
tatuaż?
- To heorpostyme – przyjrzałam się tatuażowi
i zobaczyłam że jest to wytatuowany napis ciągnący się od obojczyka, przez bark
aż na plecy. – Moje motto życiowe, które wytatuowałem sobie na dwudzieste
pierwsze urodziny. Jest częścią tradycji Rubeze. Mimo całej tej technologii i
pozornego minimalizmu jesteśmy przywiązani do historii i kultury naszego kraju.
- W takim
razie może powinnam się obudzić i wysłuchać niezwykle fascynującego wykładu
tego twojego profesorka…
- Niezła
próba Nat – odwrócił ode mnie wzrok i spojrzał w stronę słońca. – Na jego
wykładach każdy śpi, a wzrok ma już tak słaby, że widzi jedynie pierwszy rząd.
Tutaj przynajmniej masz jakąś rozrywkę z mojego towarzystwa.
- Zawsze
jesteś taki zadufany w sobie? Trochę to męczące na dłuższą metę.
- Ale nigdy
nie będę dorównywał w tym tobie.
- Ej! – Krzyknęłam
znów na niego spoglądając. – Nie jestem zadufana w sobie, po prostu znam swoją
wartość.
- Wmawiaj
sobie – uśmiechnął się nie patrząc na mnie - Jeżeli chcesz przetrwać w Ośrodku
powinnaś się zmienić.
- Właśnie.
Czy ty przypadkiem nie powinieneś być na Wykładach czy cos w tym stylu? Nie
masz pracy?
- Jestem
studentem, Nat. Nie muszę być na wszystkich wykładach jak wy – Jego ton głosu
się zmienił z lekkiego na bardziej poważny. – Tylko dzięki mojej pracy dla
Ośrodka mogę je finansować. Czasami muszę opuszczać wykłady, ale to i tak
lepsze niż siedzenie pod ziemią z młodzikami.
- Dzięki –
mruknęłam. – Jasmin dzisiaj mi powiedziała, że to ty przyprowadziłeś ich do
Ośrodka. Tym się zajmujesz? Tropisz Obdarzonych żyjących poza Ośrodkiem i
przyprowadzasz ich tu?
- Dokładnie.
Ale jest wielu takich jak ja – spojrzał na mnie. – Jednak ty byłaś do tej pory
moim największym wyzwaniem. Twoi Opiekuni świetnie cię ukryli przed Dowodzącymi
z całego kontynentu.
- Nie wiem
czy to komplement, ale uznam, że tak – posłałam mu szelmowski uśmiech. - Przynajmniej
dowiodłeś, że zasługujesz żeby ze mną rozmawiać.
- Dzięki za
pozwolenie – zabłysnął swoim szerokim uśmiechem gwiazdora filmowego. – To
zmieniło moje życie.
Odwzajemniłam
jego uśmiech i nagle przypomniało mi się co mówiła J kiedy po raz pierwszy się
spotkałyśmy. Według niej w snach można było spotykać się z jedną osobą przez
całe życie.
- Michael,
czemu wybrałeś mnie, żebyśmy spotykali się w snach?
- O co ci
chodzi? – mimo, że jego ciało okazywało zaskoczenie, oczy znów go zdradziły.
Nigdy nie zostanie dobrym aktorem.
- Dobrze
wiesz, o co mi chodzi – wyciągnęłam palec w jego stronę z surowym wyrazem
twarzy. – Kiedy pierwszy raz spotkałam J wszystko mi wyjaśniła. Możesz
odwiedzać tylko jedną osobę w snach przez całe życie. Czemu wybrałeś mnie?
Przez kilka
chwil wyglądał na rozbawionego. Czułam, że zaraz usłyszę jedną z jego ciętych
ripost. Już nawet zaczęłam szykować listę odpowiedzi. Jednak on mnie znów
zaskoczył. Spiął się, a uśmiech zniknął. Zastąpił go poważny wyraz twarzy
często spotykany u biznesmanów. Westchnął i odpowiedział na moje pytanie. A
bardziej rozpoczął opowiadać swoją historię.
- Nie miałem
wyboru. Tak naprawdę nikt mnie do tego nie zmuszał, jednak to ja byłem odpowiedzialny za odnalezienie
ciebie. Dostałem polecenie z Dowództwa, że mam zrobić wszystko, żebyś się tutaj
znalazła. Po roku poszukiwań nie miałem żadnego tropu – przez jego maskę
przemknął delikatny uśmiech. – Spędziłem cały rok życia na szukaniu ciebie,
Nat. Rozumiesz to? W końcu stwierdziłem, że muszę podjąć radykalne środki.
Odnalazłem w starych serwerach informacje o połączeniu się za pomocą snu.
Próbowałem parę miesięcy, jednak dopiero dwa tygodnie temu się z tobą naprawdę
połączyłem. Gdyby nie ten drobny trop, który podsunęłaś mi podczas naszego
trzeciego spotkania… Uratował ci życie i pozwolił, abym cię odnalazł. Gdyby nie
to ty byś gniła trumnie 2 metry pod ziemią, a ja musiałbym stawić czoło
głównemu Trybunałowi. Prawdopodobnie odesłaliby mnie na front na Rubeze i nigdy
nie mógłbym tu wrócić.
Patrzyłam
się kilka sekund na zbolałą twarz chłopaka. Serce zaczęło mi się łamać więc
odwróciłam od niego wzrok. Zaczęłam się przyglądać mozaice na ścianach, a moje
myśli zaczęły mknąć jak szalone.
Czyli
Ośrodek nie był spełnieniem marzeń tak jak mówiła Jasmin. Aby tutaj trafić
ludzie byli tropieni, prawie, że ścigani. A jeżeli ich tropiciele zawodzili,
ginęli. Mimo, że Michael nie wypowiedział tego głośno, umiałam czytać między
wierszami. Nie mogłam uwierzyć, że ktoś tak życzliwy i miły jak J mógłby
zabijać i tropić ludzi, a do tego zmuszać ich do niezwykłych poświęceń. Jak tak
można traktować ludzi?
Ale te myśli
szybko zniknęły z mojego umysłu, jakby ktoś je wytarł gumką. Nie, to nie
możliwe, żeby Joanna mogłaby kogoś skrzywdzić. Jest zbyt dobra, wszystko mi
opowiedziała. A gdyby nie to, że wysłała za mną Michaela, byłabym martwa.
Powinnam się z tego powodu cieszyć.
- Nie wiem
co powiedzieć… - cicho powiedziałam, głosem zbyt cichym, zbyt obcym, żeby
należał do mnie. Odchrząknęłam. – Chyba najlepsze będzie to, że nie będę się
już nudzić na makabrycznie nudnych lekcjach tego Złotego Gościa.
- Och, to
dopiero początek – posłał mi szeroki uśmiech. Jednak tym razem już nie chciałam
mu go zetrzeć z twarzy. – Poczekaj na dialekt. Smith nieźle usypia. Szczególnie
jeżeli nie dostanie swojej białej latte.
Nagle
przypomniałam sobie o lekcji.
- Boże –
starałam się znaleźć w jakimś miejscu tego snu zegarek. Nigdzie go nie było. –
Michael, która godzina? Musisz mnie odesłać.
- A co?
Ślinisz się, kiedy śpisz? – zapytał z przekąsem. Twarz miał zwrócona ku słońcu,
które zniżało się co raz bardziej. To mnie niepokoiło.
- Nie twój
interes – cholera, znów mi grzebał w głowie. Kopnęłam go, żeby zwrócił na mnie
swoją uwagę. Niechętnie zdjął okulary i zwrócił się ku mnie. – Odeślesz mnie z
powrotem?
Przewrócił
oczami i pstryknął palcami. Wszystko wokół mnie zaczęło znikać, jakby było
wysysane przez wielką pompę. Zanim osunęłam się w czerń usłyszałam jeszcze
śmiejącego się Michaela.
- Miłych
lekcji, psychopatko.
***
Czułam, jak
ktoś delikatnie mnie potrząsa. Poderwałam się zaspana nie wiedząc czy to wróg
czy przyjaciel. Byłam gotowa na atak.
- Kurde,
Nat, ale ty mocno śpisz – powiedziała Jasmin. – A jeszcze mocniejszy masz prawy
sierpowy.
Po chwili
uświadomiłam sobie co się właśnie wydarzyło. Siedziałam w białym fotelu w
białej Sali wykładowczej. Obok mnie stali Jasmin i Toby. Ta pierwsza pocierała
swój policzek. Zrozumiałam, że przez jeden z moich tików musiałam jej przywalić
w twarz.
- Cholera
jasna, przepraszam Jas – zobaczyłam, że policzek jest tylko trochę
zaczerwieniony. – Mam nadzieję, że się szybko zagoi. Przecież nie możesz tak
chodzić.
- Spokojnie,
kiedy większość wraca z pierwszej lekcji walki wręcz wygląda dużo gorzej –
Jasmine posyła mi delikatny uśmiech. – Turcher nigdy się nie patyczkuje.
- Pewnie
tak, ale teraz musimy iść na te pieprzone dialekty – ruszyłam powoli schodami.
Aula była już opuszczona. Głupi Michael i jego wnikanie w sny. – W ogóle co to
jest?
- To po
prostu lekcja języków obcych – powiedział Tobiash. W jego oczach igrały
roześmiane iskierki. – Oczywiście chodzi mi o językach obcych w obu tego słowa
znaczeniu.
Jasmin
wykonała zniecierpliwiony ruch ręką i wyprzedziła mnie. Ruszyliśmy razem przez
biały korytarz w kierunku kolejnej sali wykładowczej. Ludzie znów rzucali mi
zaciekawione i zdegustowane spojrzenia. Zarzuciłam swoimi białymi włosami na co
kilku chłopaków zaczęło się ślinić. Podniosłam wyżej głowę i uśmiechnęłam się
niczym zwycięski Cezar wjeżdżający do Rzymu przez Łuk Triumfalny.
- Niesamowite
– mamrocze pod nosem Jasmin. – To twój pierwszy dzień, a wszyscy już wiedzą kim
jesteś. Nigdy nie było tutaj kogoś, kto zdobyłby tak szybko rozgłos.
- To dopiero
początek – posłałam jej uśmiech. – Przygotuj się na niezłą jazdę, kiedy rzucę
się na kogoś.
- Planujesz
takie rzeczy? – pyta rozbawiony Toby. – W sumie po tobie niczego nie można się
spodziewać, dowiodłaś tego w sali wejściowej.
- Dzięki i
nie, nie planuje takich akcji – wzruszyłam ramionami a łańcuszki zabrzęczały. –
To się po prostu dzieje.
- Chodzi ci
o to jak pobiłaś Jamesa i zaatakowałaś Theodora? – Jasmin patrzy na mnie
wielkimi zielonymi oczami. Przypomina mi małą dziewczynkę, którą widziałam w
przeszłości. Patrzyła się na mnie tym samym zafascynowanym wzrokiem. Tymi
samymi oczami.
Nie, to nie
ona – odrzucam od siebie tę myśl. – Ona już dawno nie żyje. I to tylko moja
wina. Gdybym wtedy nie zachowała się jak pieprzona suka… Wszystko byłoby
inaczej.
Potrząsnęłam
głową i starałam się wrócić do rzeczywistości. Nie odpowiedziałam Jasmin. Wróciło
zbyt wiele wspomnień. Krzyk, krew, zapach palonej skóry, ciemność, ból, który
nie daje się zignorować i najgorsze… śmierć. Wszystkie te momenty mojego życia,
które chciałam zapomnieć. Jednak o dziwo nie bolało mnie serce ani nic w
pobliżu.
Najbardziej
bolała mnie zraniona duma.
Uświadomiłam
to sobie zanim w mojej głowie pojawiła się kolejna myśl, jeszcze bardziej
przerażająca niż poprzednia.
Nie jestem
już człowiekiem.
Jestem obca.
Kocham kocham kocham :* !
OdpowiedzUsuńświetnie ci idzie :*
OdpowiedzUsuńChcę kolejny :D Chcę, chcę, chcę, chcę, chcę, chcę!
OdpowiedzUsuń-kavava
Przeczytałam wszystko, jestem zakochana *-* Czekam na kolejny!
OdpowiedzUsuńAlice
dopiero teraz znalazłam czas na przeczytanie. To jest świetne <3
OdpowiedzUsuń