poniedziałek, 11 listopada 2013

Rozdział 10

Długo na niego czekaliście, prawda? Uważam, że jest to jeden z najnudniejszych rozdziałów - dzień w szkole, trudno sprawić, żeby lekcje były porywające. Udało mi się tutaj wcisnąć pewnego nowego bohatera, jako prezent za odwagę, aby odezwać się. Ado T - specjalnie dla Ciebie pojawia się ktoś silny jak Nat. :D
Ogólnie sporo historii Rubeze, podstaw na temat sharinem i tym podobnych. W sumie nie ma nic ciekawego co by mnie powaliło. Ale czuję, że W am się spodoba. 

Teraz piece of music, czyli kilka nut, które wpadły Haneczce w uszko i pomogły przy pisaniu rozdzialiku. 


(sorry, nie było na yt)




Tak więc miłego czytania, amen.

Rozdział 10


 - Panno Glimer, czy zechce pani w końcu odpowiedzieć na moje pytanie?
Podniosłam zirytowana wzrok znad tabletu. Ta baba od dialektów nie chciała mi dać świętego spokoju. Już po raz 4 chciała mnie przyłapać na nieuwadze.
Po moim trupie, starucho.
- Mówiłam już pani, nie mam jeszcze skończonych osiemnastu lat, więc niech pani nie mówi do mnie po nazwisku – pociągnęłam kilka linii na moim tablecie udając, że skończyłam. Jednak ciągnęłam dalej. – A co do pani pytania… Nie zgadzam się z pani tezą, że język gerolecki jest podobny do niektórych odmian języka Ziemian. Mamy zupełnie inną wymowę wielu głosek. To, że używają 29-literowego alfabetu, który jest podobny do ziemskiego, nie znaczy, że to oni nas nauczyli pisać i czytać. Pani teoria jest bezpodstawna i po prostu głupia. – podniosłam wzrok i spojrzałam na czerwoną twarz wykładowczyni. - Ciekawe dlaczego?
Na sali zapadała kompletna cisza. Nikt nawet nie oddychał. Wszyscy uczniowie znajdujący się w klasie patrzyli się na mnie z niedowierzaniem. Uśmiechnęłam się kpiąco na ten widok. Nie jestem aż tek impertynencka na jaką wyglądam. I jeżeli muszę komuś dokopać zrobię wszystko, nawet wysłucham najnudniejszego wykładu na świecie i nie zasnę.
- Dziękuję, że się z nami podzieliłaś swoją opinią, Nathalie – powiedziała nienawistnym głosem pani Smith, wykładowczyni dialektów. Wyglądała na jakieś 45 lat, miała krótkie brązowe włosy, a na długim, ptasim nosie miała założone okulary w białych oprawkach. Ubrana była w zwykłą białą sukienkę do kolan prawie bez żadnych ornamentów.
Sala lekko zaszumiała i wszystkie głowy znów były odwrócone ku tablicy, na której pokazany był układ planetarny Gerolium. Mało mnie to interesowało, mimo, że od zawsze kochałam astronomię i tworzyłam teorie spiskowe o kosmitach.
A teraz jestem jedną z nich.
Spojrzałam na swój rysunek na tablecie. Nie wiem czemu, ale narysowałam Michaela. I to cholernie dobrze go narysowałam. W sumie był to jedynie szkic jego pół profilu, ale wyglądało to świetnie. Gdybym go nie znała może nawet by mi się trochę podobał.
Zirytowana wyłączyłam tablet i schowałam go do kieszeni spodni. Oparłam się w fotelu i rozejrzałam po Sali. Było nas tutaj jakieś dwadzieścia osób. Wszyscy oprócz mnie słuchali wykładowczyni z wielką uwagą. Pomieszczenie wyglądało identycznie jak poprzednia klasa, jedyne czym się różniła, to niewielki krzyżyk nad drzwiami wejściowymi.
Nie był to ani krzyż chrześcijański, ani satanistyczny. Ramiona miał równe, przez co przypominał bardziej plus. Czyżby oni też mieli jakąś swoją religię? Ech, a miałam nadzieję, że pochodzę z jakiejś ateistycznej planety, która nie jest opanowana przez wymyślone bzdury kilku kapłanów naćpanych opium.
Nagle w mojej głowie pojawił się kompletny chaos. Przed moimi oczami zaczęły się przewijać setki obrazów, które, jak sobie potem uświadomiłam, były moimi wspomnieniami. Poczułam znów ciepło tarasu ze snu, poczułam zapach świeżej kawy, obudziłam się z wielodniowego snu, wróciłam z treningu… Wspomnienia zaczęły się pojawiać co raz szybciej, myślałam, że zaraz spowoduje to u mnie jakąś chorobę lokomocyjną. Żołądek podchodził mi do gardła i myślałam, że zwymiotuję. Na szczęście lekcja się już skończyła.
Wybiegłam na korytarz jako pierwsza i ruszyłam ku łazienkom. Moje myśli zaczęły znów krążyć po głowie, bez chwili wytchnienia. Wróciły do mnie te wszystkie momenty, kiedy mogłam coś zrobić, a stałam tylko z boku. Znów czułam narastającą frustrację. Musiałam się ochłodzić, jeżeli miałam się skupić na kontroli mojego sharinem.
Weszłam do idealnie białych łazienek i przeszłam do kabin z toaletami. Zamknęłam się w tej najbardziej oddalonej od wejścia i usiadłam na zamkniętej muszli sedesowej. Potrzebowałam teraz ciszy i spokoju, żeby przytłumić swoje myśli.
Niby to pierwsze dwie lekcje, a ja już miałam kompletny mętlik w głowie. Wszystkie wspomnienia pojawiały się i znikały w tym samym momencie. Pojawiły się nawet te, których jeszcze nigdy wcześniej nie widziałam.
Największym szokiem dla mnie było wspomnienie sali szpitalnej, gdzie zostałam urodzona. Widziałam twarze lekarzy, pielęgniarek, ich stroje, każdy szczegół w pomieszczeniu. Nawet mdlejącego ojca.
Nagle poczułam niemożliwy, pulsujący ból w mojej czaszce. Wydawało mi się, że ktoś wywierca mi dziurę młotem pneumatycznym. Myślałam, że zaraz zemdleję z bólu. Ale nie mogłam. Musiałam odbębnić ten pierwszy pieprzony dzień w szkole. Musiałam…
I nagle nie czułam już nic. Ból ustąpił, wspomnienia zostały ułożone w odpowiedniej kolejności, nic nie mąciło moich myśli. Poczułam w końcu spokój, którego potrzebowałam.
Odetchnęłam z ulgą. Miałam tylko nadzieję, że nie krzyczałam za bardzo. Już i tak mam opinię furiatki i obłąkanej, nie było potrzeby tego pogarszać.
Wstałam z muszli i zbierałam się już do wyjścia, kiedy usłyszałam roześmiane głosy jakiś dziewczyn wchodzących do łazienki.
-… widziałaś tę nową?
- Jasne, na początku myślałam, że to jakiś zabłąkany człowiek. Nie wierzą, że jest jedną z nas.
- Ja tak samo. W ogóle podobno jest tą dziewczyną, której poszukiwali.
- Mam nadzieję, że nie. Chociaż ta jej pirokineza…
- Wiem. To jakaś kompletna masakra. Pierwszy dzień w ośrodku, a już rozwaliła ścianę w sali wypoczynku i teleporter.
- A do tego James. Podobno J się nim zajęła, żeby szybciej mógł wrócić do zdrowia.
- Hanna musi odchodzić od zmysłów. Na jej miejscu zadźgałabym sukę.
- Słyszałam, że Michael zmanipulował Hanną i usunął jej negatywne emocje. Jeżeli ta dziewczyna ma go po swojej stronie będzie ciężko coś wskórać.
- Na jej miejscu bardziej bym się martwiła reakcją Jasmin. Niby z niej taka cicha woda, a na ostatnim treningu rozwaliła mi rękę.
- Podobno nowa zabiła 4 ludzi samodzielnie, kiedy znalazł ją Michael.
- Bzdury, to niemożliwe, żeby takie łachudro umiałoby coś takiego.
Wyszłam powoli z łazienki i wolnym krokiem podeszłam do przejścia między pomieszczeniem z kabinami, a umywalkami. Stanęłam w miejscu gdzie się kończyła framuga i słuchałam dalej.
- Miała trafić na walki w poziomie bardzo zaawansowanym, nie musi nawet chodzić na strzelectwo i szermierkę.
- Jaja se robisz, nie można z marszu wejść na poziom zaawansowany.
- Najwyraźniej można – powiedziałam stając za dziewczynami.
Obie natychmiast podskoczyły ze strachu. Były tak zajęte poprawianiem sobie makijażu, że nawet nie zauważyły mnie w lustrze. Przyjrzałam się im. Jedna była wyższa ode mnie o jakieś pięć centymetrów, miała krótkie brązowe włosy asymetrycznie obcięte i zielone oczy. Druga była niższa o jakieś dwadzieścia centymetrów, miała długie, złote, falowane włosy, a jej oczy były barwy morza. Obie były ubrane w proste białe garnitury bez żadnych oznaczeń.
- Widzę, że jesteście tylko mocne w gębie – rzuciłam, przerywając ciszę w pomieszczeniu. – Kiedy nadchodzi zagrożenie szczacie w gacie.
Dziewczyny ciągle milczały i patrzyły się na mnie jak na zjawę. Przewróciłam oczami i wyszłam z łazienki z powrotem na korytarz. Miło. Pierwszy dzień i już mi obrabiają dupę.
Jednak, o dziwo, nie miałam ochoty ich pozabijać ani rozwalić im czaszek. Czułam jedynie wszechogarniający spokój i lekkość, co było dla mnie naturalne tylko po wypaleniu jointa. Bardziej przejęłam się ich słowami.
Po raz pierwszy w życiu poczułam się zraniona słowami drugiej osoby. Zwykle to było moje zadanie. Mówiłam co leci, bez ogródek, namysłu. Najczęściej przez to ludzie ode mnie uciekali. Szczerość jest dla normalnego człowieka najgorszą chorobą – odsłania jego wnętrze i pokazuje wszystkie jego oszczerstwa jakimi karmił innych. Ludzie są obrzydliwi.
Odetchnęłam po raz kolejny i ruszyłam w stronę sali do zajęć z sharinem. Miałam nadzieję, że znajdę tam Jas i Toby’ego. Musiałam ich przeprosić za moje zniknięcie bez słowa usprawiedliwienia. W dodatku teraz zrozumiałam kilka rzeczy i chciałam o nie zapytać wprost.
Dotarłam do sali w momencie kiedy na korytarzy rozległ się dźwięk dzwonka. Szybko znalazłam się w przestronnej białej hali wypełnionej różnego rodzaju przedmiotami – od wielkich głazów i granitowych płyt po działające cewki Tesli. Zrozumiałam, że mają one służyć do ćwiczenia sharinem, w końcu nie można stworzyć kamienia z niczego. Pomieszczenie było wysokie przynajmniej na 30 metrów i długie na 100. Ściany były gładkie, a w miejscach, gdzie powinny być ostre krawędzie były zaokrąglone kąty. Wydawało mi się, że jestem w gigantycznej białej mydelniczce.
Na środku stała zbita grupka składająca się z jakiś dziesięciu osób. Nie znałam nikogo z nich, więc stanęłam trochę dalej. Nie miałam ochoty się do nikogo odzywać, bałam się, że mój niesłychany spokój szybko zniknie.
Do sali w końcu wszedł nauczyciel. Mężczyzna mógł mieć najwyżej 25 lat. Był wysoki, o wiele wyższy ode mnie. Miał blond włosy związane w kok z tyłu głowy. Jasne, szare oczy obserwowały salę z czujnością i spokojem. Rozejrzał się z chłodnym błyskiem w oczach po wszystkich zgromadzonych. Wszyscy rozpierzchli się po sali, jakby czytali mu w myślach i zaczęli ćwiczyć.
W przeciwieństwie do reszty belfrów nie miał na sobie mundury, ani nawet czegokolwiek biało-złotego. Ubrany był normalnie – jasne, sprane dżinsy, szary obcisły t-shirt uwydatniający jego mięśnie i byle jakie tenisówki. Jedyne, co go wyróżniało to srebrny łańcuszek, który miał schowany pod bluzką.
Mogłabym się na niego gapić godzinami, jednak coś sprawiało, że czułam się zaniepokojona. Dopiero po chwili uświadomiłam sobie, że to uczucie rozchodzi się z mózgu na całe moje ciało. Poczułam, że mięśnie zaczęły się napinać, a kończyny ustawiły się w pozycji do ataku.
- Jesteś ta nowa, prawda? – zapytał bez ogródek. W jego wymowie wyczułam francuski akcent. – Pirokinetyczka?
- Tak mi przynajmniej mówią – powiedziałam pewnie. Ciało ciągle miałam zesztywniałe, ale udało mi się powrócić do neutralnej pozycji.
- Chodź, pokażę ci co masz robić – gestem pokazał, że mam za nim ruszyć. Przyjemniaczek, nie ma co.
Zaprowadził mnie do niewielkiego koksownika z białego półprzezroczystego tworzywa. W jego wnętrzu palił się ogień we wszystkich odcieniach, na dnie zobaczyłam nawet białe płomyki.
- Nigdy jeszcze nie ćwiczyłem z pirokinetykiem – powiedział z lekkim zakłopotaniem w głosie. Jego twarz trochę zmiękła i zamiast kamiennej maski zobaczyłam kawałek jego człowieczeństwa. – Jednak w Ośrodku w Paryżu otrzymałem odpowiednie wyszkolenie, aby trenować wszelakiego rodzaju kinetyków. Ale usiądź, na początek muszę z tobą porozmawiać o twoim sharinem.
- Okej – usiadłam obok koksownika, żeby trochę się ogrzać. Strasznie chciałam zobaczyć jak wygląda ten biały płomień, a z tego miejsca miałam całkiem niezły widok.
- Po pierwsze – czy wiesz czemu posiadasz swoją kinezę i czym ona jest?
- Nie, nie wiem – powiedziałam starając się oderwać wzrok od małego płomyczka na dnie naczynia. Wydawało mi się, że patrzę na miniaturową gwiazdę znajdującą się tuż na wyciągnięcie dłoni.
- Czy możesz w końcu przestać patrzeć się na ten przeklęty ogień i wysłuchać czegoś od czego będzie w dużym stopniu zależała twoja przyszłość? – zapytał poirytowany.
- To przejdź do konkretów i wszystko opowiedz. Nie, nie mam pojęcia o niczym. J powiedziała mi kilka słów na ten temat jednak gówno z tego rozumiem. Jedyne co do tej pory rozumiem to to, że już nigdy nie będę mogła wyjść na zewnątrz i zgniję pośród was jak kawał spróchniałego drzewa!
Gwałtownie wstałam z podłogi, a słup ognia nagle wystrzelił i dotknął prawie sufitu. Wszyscy na sali rzucili mi zdziwione spojrzenia. Uśmiechnęłam się do nich przepraszająco i usiadłam znów na podłodze.
- Wybacz, dzisiaj nie umiem nad sobą zapanować – powiedziałam zmęczonym głosem. Przejechałam dłonią po twarzy i podparłam się o nią. – Najpierw napady koszmarnych bólów głowy, nawrót wspomnień i nienaturalny spokój, a teraz znów sprawiam, że płomienie szaleją.
Nauczyciel przyglądał mi się przez jakiś czas. Nie potrafiłam niczego wyczytać z jego twarzy.
- Dobra, zacznijmy od początku. Ale nici z lunchu, jeżeli będziesz chciała przećwiczyć sharinem po naszej rozmowie.
Pokiwałam głową i wsłuchałam się w jego melodyjny głos z delikatnym francuskim akcentem.
- Na podstawie dowiedziałaś się skąd pochodzimy i że sharinem jest tworem naszych naukowców do obrony planety. Jednak tak naprawdę jest to niebezpieczna mutacja naszego mózgu. Przez wiele lat potrafiliśmy korzystać z wielu sharinem naraz, jednak z biegiem lat ta zdolność osłabła, szczególnie zdolność kontrolowania żywiołów. Osłabła, ponieważ nasze ciało zrozumiało, że grozi nam wiele niebezpieczeństw. Dlatego przez proces ewolucji nasze zdolności zostały ograniczone. Pierwsza z kinez, pirokineza, zanikła. Mieli ją tylko nieliczni i najbardziej potężni z nas. Dzięki ich mocy i rozwiniętym umysłom zostali oni wywyższeni do pozycji rodziny królewskiej.
- Czekaj, czekaj – przerwałam mu nagle. Poczułam, że ciepło koksownika znów wzrasta. – Mówisz, że należę do jakiejś zasranej rodziny królewskiej?
- Cierpliwości, nowa – powiedział z delikatnym uśmiechem. – Zaraz do tego dojdę. Rodzina królewska jako pierwsza przeniosła się na Ziemię. Wojna na Rubeze była zbyt niebezpieczna i musieli się chronić, jeżeli ich linia kinetyków miała przetrwać. Pojawili się tutaj o wiele wcześniej niż mówi Joanna – blisko 4 tysiące lat wcześniej. To dzięki ich mocom Egipcjanie rozpoczęli kult słońca. Ich zdolność tworzenia ognia przerażała zwykłych wieśniaków, więc wynieśli ich do rangi bogów.
- Ludzie są słabi, więc potrzebują kogoś nad sobą, żeby móc narzekać na zły los i niesprawiedliwość świata oraz aby błagać i dziękować za dobro, które ich spotyka – kontynuował. – Ale wróćmy do naszych przodków. Pojawili się na ziemi ponad dwa razy wcześniej niż mówią normalnie na podstawie. Chcą ukryć ich poczynania, które w dużej mierze doprowadziły do wielu wojen i tym podobnych. Moc pirokinetyków jest niebezpieczna i pochodzi z najbardziej pierwotnych instynktów. Na pewno czujesz, że twoje sharinem zaczyna wzrastać, kiedy wpadasz w złość lub stajesz się agresywna i odczuwasz rządzę mordu. W twoim przypadku emocje odnoszę się do wszystkich sharinem, nawet do siły. Od dzisiaj będziesz musiała nauczyć się kontrolować swoje emocje. Jeżeli nie przestaniesz używać swojej mocy tylko w przypadkach kiedy jesteś w niebezpieczeństwie, oszalejesz ale najprawdopodobniej zginiesz.
Odchrząknął, a zimny pot popłynął wzdłuż mojego kręgosłupa przyprawiając mnie o dreszcze.
- A co do twojego pytania – nie, nie należysz do rodu królewskiego. Wszyscy jego członkowie zginęli przed dwudziestu laty, kiedy pewna osoba zastawiła pułapkę na parkingu pod WTC. Ostatnia szóstka naturalnych pirokinetyków zginęła, a ponad 1000 osób zostało rannych. To, że masz takie sharinem jest cudem. Jesteś ostatnią naturalną przedstawicielką tej kinezy. Więc nie spieprz tego i naucz się jej używać jak najlepiej.
Cisza, która zapadła między nami była przerywana jedynie przez ciche upadki z przeciwległego krańca sali, gdzie kilkoro uczniów podnosiło siłą umysłu kamienne bloki. Starałam się nie patrzyć na mojego nowego nauczyciela. Czułam się nie swojo po tych wszystkich informacjach, wydawało mi się, że na języku pojawił mi się jakiś kwaśny osad. Do tego moja głowa nie pomagała. Znów poczułam ten ból, co wcześniej, lecz tym razem nie był ona aż tak oszałamiający.
- Więc jestem ostatnia, tak? – spytałam ze spokojem, który znów do mnie powrócił.
- Tak – powiedział z trochę szerszym, szelmowskim uśmiechem. – Postaraj się nie zginąć, bo trudno byłoby zrekonstruować twój umysł po śmierci.
- Chyba poziom waszej nauki jest tak wysoki, że sobie poradzicie z odtworzeniem w klonie mózgu walniętej pirokinetyczki z manią wielkości.
Uśmiechnął się znów jednak nic nie odpowiedział. Wstał i odszedł w kierunku innych uczniów.    
- Ej, a co ja mam robić?! – krzyknęłam za nim, kiedy był już przy najbliższej osobie i pokazywał jej co robi źle.
- Cierpliwość, nowa – krzyknął w odpowiedzi. – to początek wszystkiego.
Miałam ochotę usiąść naburmuszona niczym pięcioletnie dziecko, jednak jakaś część mnie zaprotestowała. Determinacja, którą zyskałam dzięki przemowie tego mężczyźnie (ciągle nie znałam jego imienia!) przebiła się przez wszystkie zgorzkniałe warstwy mojej duszy i sprawiła, że miałam ochotę zmienić kilka rzeczy. Między innymi to, jak ludzie mnie postrzegają.
Usiadłam po turecko przed paleniskiem i zamknęłam oczy. Wyprostowałam plecy i zaczęłam głęboko oddychać. Oczyściłam umysł z wszelakich myśli, jedyne co mnie interesowało to podnoszenie się i opadanie mojej klatki piersiowej.
Siedziałam tak kilka minut, straciłam rachubę po 129 oddechach. Poczułam ciężar na moim ramieniu i instynkt automatycznie podpowiedział mi co mam robić. Złapałam jedną ręką za przegub, a drugą za kość ramienną. Wykręciłam nadgarstek i przycisnęłam na kość, żeby sprawić ból łokcia. Ułożyłam kolano na barku agresora i dopiero wtedy sobie uświadomiłam, że to mój nauczyciel. Od razu go puściłam i pomogłam mu wstać.
- Boże, przepraszam – tłumaczyłam się szybko, włączył mi się ślinotok, więc słowa leciały z mich ust niczym rzeka. – Nie miałam pojęcia że to ty. Przepraszam! To był przypadek, nie chciałam ci nic zrobić. Jesteś cały? Nic cię nie boli? To wszystko przez ten głupi instynkt. Przepraszam, naprawdę!
Jednak zamiast srogiego wyrazu twarzy mój nauczyciel śmiał się cicho.
-Marde­, dziewczyno, powaliłabyś cały pluton – zaczynał się śmiać głośniej naciągając mięśnie. – Dawno z nikim nie walczyłem, chyba od wyjazdu z Francji. Nie dziwię się, że masz taka opinię w szkole już pierwszego dnia.
- A ja myślałam, że nauczyciele nie dają się tak łatwo powalić przez swoich uczniów – powiedziałam zgryźliwie mimo swojej woli.
- Nie na co dzień spotyka się tak silnych wrogów, którzy potrafią używać 4 kinez bez treningu – powiedział spokojnie, jednak zobaczyłam cień przesuwający się po jego twarzy. – Właśnie, trening. Za chwilę będzie dzwonek na lunch, jeżeli chcesz skorzystać choć trochę z dzisiejszej lekcji lepiej zostań, dam ci kilka ćwiczeń, które wykonasz teraz i na kolejnych zajęciach.
- Coś ciekawszego niż siedzenie przez godzinę w miejscu? – spytałam sceptycznie.
- Nie do końca, ale lepsze niż podpalenie całej sali ćwiczeń.
Na korytarzu usłyszałam dźwięk dzwonka, uczniowie szybko zebrali swoje rzeczy i ruszyli ku wyjściu. W ciągu nie całej minuty sala opustoszała. Coś mi się wydawało, że nikt nie przepadał za tym nauczycielem.
- Dobra – nabrał powietrza i podał mi rękę na przywitanie. – Aby trening się udał musisz mi najpierw zaufać.
- Niby jak? – spytałam sceptycznie. – Będę rzucała się na podłogę, a ty mnie będziesz łapał?
- Nie, po prostu mi się przedstaw – powiedział gładko. – Jeżeli będziesz chciała mi przekazać jakiekolwiek informacje o sobie, pokażesz, że mi ufasz.
- Po co? I tak już wszyscy o mnie wszystko wiedzą.
- Ale wbrew twojej woli. Chcę, żebyś się przedstawiła, tylko tyle.
- Ych, niech ci będzie – wycelowałam w niego palec. – Ale robię to tylko dlatego, że chcę coś spalić.
Podniósł w poddańczym geście ręce ku górze.
Westchnęłam.
- Na imię mi Nat, mam prawie 18 lat, pochodzę z Chicago i jestem uznana za niestabilną emocjonalnie pirokinetyczkę. – Lekko dygnęłam, udając dworską damę. Jednak nie uśmiechnął się, tylko patrzył.
- Miło mi – wyciągnął w rękę w geście powitania. – Ja nazywam się Dominique, mam 22 lata i pochodzę z Paryża. Kontroluję dwa sharinem – jestem kriokinetykiem i umiem stawać się niewidoczny. Dziękuję, że mi się przedstawiłaś.
Wskazał gestem, żebym stanęła w obok paleniska. Stanęliśmy naprzeciw siebie, a Dominique oparł się o białe ścianki przedmiotu.
- Teraz – powiedział poważnie. – Możemy zacząć trening.
***
Zbliżał się czas treningu. Mimo, że moje ciało nie było zmęczone wydawało mi się, że mózg mi zaraz wypłynie. Przywoływanie ognia za pomocą myśli było bardziej męczące niż dwunastogodzinny trening non stop.
Poszłam do szatni, która znajdowała się tuż obok sali treningu sharinem. Weszłam do szatni damskiej, która, o dziwo, była pełna dziewczyn. Było nas około piętnastu, jednak tak małe pomieszczenie było łatwo zapełnić. Podeszłam do szafki z numerem 27 i przebrałam się z moich ciuchów w strój treningowy. Składał się z obcisłej bluzki treningowej, przylegających do ciała leginsów i butów treningowych. Znalazłam w szafce jeszcze gumowy ochraniacz na zęby i rękawice. Wzięłam tylko te ostatnie.
W końcu się wyżyję.
Wyszłam z szatni razem z resztą dziewczyn. Sala była podobnej wielkości jak poprzednia, jednak tutaj zamiast elementów różnych kinez stały bielusieńkie manekiny, materace i tarcze strzelnicze. W rogu zobaczyłam również schowek na broń palną oraz miecze treningowe i prawdziwe. Na środku w idealnej linii stało kilku chłopaków, było ich dwa razy mniej niż dziewczyn.
- Do szeregu! – wrzasnął trener. – Jeszcze raz się spóźnicie a machniecie mi tutaj 200 pompek!
Przyjrzałam się trenerowi. Starszy facet, mógł mieć około 60 lat. Siwe włosy ostrzyżone na rekruta, umięśniona sylwetka i perfidny uśmieszek na twarzy. Coś czułam, że go nie polubię. Ubrany był w biały dres, na którym miał wyhaftowane złotą nicią zaciśnięte pięści. Bardziej tandetnego wzoru jeszcze nie widziałam.
- Jak zapewne zauważyliście – powiedział głośnym, prawie wojskowym tonem. – Od dzisiaj na treningach będziecie mieli nową towarzyszkę. Nie mam pojęcia co tutaj robi, najwyraźniej dowództwo znów się pomyliło. Ktoś chętny, żeby pokazać jej, żeby wracała skąd przyszła?
Boże, co za idiota. Miałam ochotę go zdzielić w twarz, ale powstrzymałam się. Masakra na treningu to jedyne czego dzisiaj mi brakowało. Nie miałam zamiaru odsyłać nikogo do Lecznicy bez wyraźnego powodu.
Rękę podniósł jakiś osiłek na końcu rzędu.
- Morgan, jak miło – powiedział ten idiota trener zacierając ręce. – Reszta, odmaszerować i rozgrzewać się. Nowa, zostajesz.
Morgan, był gigantyczną kupą mięcha. Miał głupi wyraz twarzy i wydawał się po prostu nie mieć krztyny rozumu. Brązowe włosy miał również ścięte na rekruta. Czułam, że ta walka będzie czystą przyjemnością.
- Nowa ma jakieś imię, trenerze – warknęłam, patrząc kątem oka na pana Żołnierza.
- Dla mnie nie masz imienia, dopóki nie udowodnisz swojej wartości! – krzyknął z wściekłością. – A taka suka jak ty nie ma jej za grosz!
Miałam już się na niego rzucić kiedy Morgan skoczył na mnie używając jednego z chwytów judo. Wyswobodziłam się szybko z jego uścisku i z łatwością znalazłam na jego karku punkt znieczulający. Pociągnęłam za kawałek skóry i osiłek wywalił się jak długi na ziemię. Doskoczyłam w dwóch skokach do trenera.
Złapałam go za fraki i rzuciłam o podłogę. Próbował ze mną walczyć, ale użyłam jednej z technik, których nauczył mnie na ostatniej lekcji Dominique. Wciągnęłam głęboko powietrze zamieniając je w gniew i starałam się sięgnąć po moją siłę. Wykręciłam mu dwoma płynnymi ruchami oba barki przy czym nawet nie krzyknął. Unieruchomiłam jego nogi i usiadłam mu na plecach.
- Czy teraz widzisz, sukinsynu, że nie warto mnie wkurwiać? – warknęłam mu cicho do ucha. – Jestem silniejsza od was wszystkich. Jeszcze raz nazwiesz mnie suką, a nie będę już taka miła.
Puściłam go i wstałam z ziemi. Wszyscy gapili się na mnie rozdziawionymi ustami. Wydawało mi się, że jestem na ostatnim treningu z moimi kumplami. Smutek i tęsknota, które pojawiły się w moim wnętrzu sprawił, że cała siła i nienawiść zniknęły. Czułam się pusta, a dziwny spokój znów pojawił się w moim wnętrzu.
Jedyne co zrobiłam do westchnęłam i poszłam do szatni. Nie miałam ochoty spędzić tam ani chwili więcej. Czułam, że ktoś zaraz się na mnie rzuci, a nie miałam pewności czy wystarczy dla wszystkich łóżek.
Szybko przebrałam się w mundurek i wyszłam na korytarz. Zegar na tablecie pokazywał, że zostało mi jeszcze 30 minut lekcji. Stwierdziłam, że nie mam już ochoty spędzić ani chwili więcej w tej zasranej Uczelni. Pomyślałam jedynie o moim pokoju i rzuciłam się na najbliższą ścianę.

Jak już mówiłam, nienawidzę pierwszego dnia w szkole.

6 komentarzy:

  1. Chyba nikt nie lubi pierwszego dnia w szkole. Rozdział mimo "nudnych" ( choć wcale takie nie były) lekcji był na prawdę fajny :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Ekstra :) Mam nadzieję, że nadrobisz tę dość długą przerwę od ostatniego rozdziału i do końca tygodnia wstawisz jedenasty :D

    -Korniszon

    OdpowiedzUsuń
  3. Dziękuję, dziękuję, dziękuję :*
    Rozdział świetny, bardzo dobrze opisany. I wcale nie nudzi!

    OdpowiedzUsuń