Siedziałam z
czołem opartym o szybę samolotowego okna. Właśnie lecieliśmy nad jeziorem Erie.
Okazało się, że rodzice wymyślili wyjazd na wieś do Europy. Do Anglii. Jednak
nie do Londynu. Jedziemy na jakąś wieś pośród zielonych łanów traw, w której
wszyscy hodują owce i jedzą tylko to co im urośnie. Gdy to usłyszałam zaczęłam
walić głową w ścianę przy stanowisku odpraw. Wszyscy zaczęli się na mnie
dziwnie gapić, ale to norma.
Patrzyłam na
chmury, które przelatywały nade mną z zawrotna prędkością. Przypomniała mi się
wizja z wczorajszego treningu. To takie dziwne, że tyle się wydarzyło, a minęły
zaledwie dwa dni. Czas jest zagadką. Jednak tą myśl wyparła inna. Wiadomość. Ten
dziwny SMS od prywatnego numeru. O co chodzi? Czemu jestem w
niebezpieczeństwie? W ogóle, jak ja mogę
być w niebezpieczeństwie? Ale najgorsze z tego wszystkiego, była wiadomość o
ucieczce Jima. Jakim cudem mój kumpel umiał się podnieść z łóżka po tym, co
wczoraj narobiłam? To wręcz niedorzeczne. I czy to on jest tym
niebezpieczeństwem?
Potrząsnęłam
głową. Za dużo myśli. Może się zdrzemnę. Tak na godzinkę, zanim przesiądziemy
się w Nowym Jorku. Hmm… ten fotel jest taki miękki. A rodzice są tak cicho. W
ogóle nie rozmawiają przez telefony, nie stukają w klawiatury… Jest tak błogo…
Znalazłam
się na dachu Empire State Building w Nowym Jorku. Rozejrzałam się podziwiając
piękną panoramę tego gigantycznego miasta. Zakochałam się w nim od pierwszego
wejrzenia. Jednak rzadko mogę odwiedzać Manhattan i przemierzać 5 Aleję, przez
co moje serce ubolewa.
- Zamyślona
marzycielka… Ten obraz nie pasuje do tak niebezpiecznej osoby jak ty –
powiedział znajomy i bardzo denerwujący głos.
- Znowu ty?
– Zapytałam nie odwracając się. – Będziesz mnie nękał za każdym razem, kiedy
zamknę oczy?
Podszedł i
oparł się o balustradę obok mnie. W mojej głowie pojawiała się wizja, w której
przerzucam go na drugą stronę i jak ślicznie rozwala się na ziemi. Tsa… To by
było piękne.
Usłyszałam
wybuch śmiechu. Spojrzałam na niego zdziwiona. Wyglądał tak samo jak w nocy.
Czarne spodnie, sportowa marynarka, zapięta pod szyję czarna koszula, głupi
uśmiech na twarzy i te dziwne fioletowe oczy. Nadal wyglądały nienaturalnie.
- Nie
ładnie, Nat, oj, nie ładnie – powiedział kręcąc głową. – Chciałaś wyrzucić
swojego sprzymierzeńca? Mało kto pochwaliłby takie postępowanie.
- Nie
obchodzą mnie inni – odburknęłam. – Ważne jest to co robię dla siebie, a reszta
niech się wali. Ty szczególnie. A tak w ogóle to skąd ty wiesz co mam ochotę
zrobić?
- Tak jak
mówiłem wczoraj, myślałem, że jesteś bardziej bystra – stwierdził pocierając
podbródek ręką. Co raz bardziej miałam ochotę go zepchnąć, to i tak tylko sen.
- Że niby
co? – zapytałam z sarkazmem. – Jesteś ucieleśnieniem Edwarda i czytasz w moich
myślach, wpływasz na moją świadomość, a do tego tworzysz te sny? Stek bzdur.
- Voila! –
krzyknął. Podniosłam brew. O co chodzi temu czubkowi?
- Serio?
Chyba sobie ze mnie jaja robisz.
- Z tak
pięknej osóbki jak ty nie można sobie robić jaj – powiedział mrugając do mnie.
Zauważyłam grubą kreskę kredki do oczu na jego powiece. - Szczególnie wtedy, kiedy
wiesz, że może cię zabić jednym ruchem ręki.
Popatrzyłam
na niego wilkiem, jednak nic nie odpowiedziałam. Znowu rozejrzałam się po
wieżowcach na wyspie. Jak tu pięknie. Szczególnie w tak słoneczny dzień jak
dzisiaj. Promienie odbijały się od szklanych powierzchni drapaczy chmur. Dzień
był wprost idealny na wypoczynek. Tylko iść po koc i walnąć się na trawie w
Central Parku.
- Tak więc
mówisz, że możesz panować nad cudzą świadomością i podświadomością? – zapytałam
już łagodniejszym tonem. Muszę się dowiedzieć co tu jest grane, a nie chciało mi
się go znowu zbić na kwaśne jabłko.
- Ogólnie
mówiąc – przytaknął. Popatrzył na mnie podejrzliwie i odwrócił wzrok w stronę
miasta. – Tak naprawdę mam dar do kontrolowania pewnych obszarów mózgu, które
są odpowiedzialne za zmysły czy za przetwarzanie myśli. Dzięki temu mogę
usłyszeć twoje myśli jeżeli zechcę albo wprowadzę cię w scenerię snu takiego
jak ten tu. Jednak nie potrafię nic więcej. Czytanie w myślach jest moim sharinem, twoim natomiast jest
wyczuwanie i pobieranie ludzkich emocji. Miałaś tego przedsmak ostatnim razem
kiedy się spotkaliśmy.
- Hmm… Czyli
jestem kimś z paranormalnymi zdolnościami, tak? – zapytałam. Udawałam
zainteresowanie, żeby dowiedzieć się jeszcze więcej.- A tak w ogóle, jak ci na
imię? Nawet się nie przedstawiłeś.
-Jesteś tak
zajmującą osobą, że łatwo zapomnieć o sobie – powiedział szczerząc się. I tak
nadal miałam ochotę powybijać mu te zęby. – Nazywam się Michael. I tak, jesteś disaon, to jest wybraną. Ale dopiero się
budzisz. Sharinem budzi się w nas
dopiero w okolicach 18 urodzin. Dlatego większość z nas umiera przedwcześnie.
Patrzyłam na
niego tak długo, aż odpowiedział mi spojrzeniem. Wpatrywałam się w te
nieziemskie fioletowe oczy i … zaśmiałam mu się w twarz.
- Hahahaha,
koleś dawno nikt mnie nie rozbawił aż do tego stopnia – powiedziałam, zginając
się wpół ze śmiechu. – O jezuuu! Ahahaha, naprawdę, świetna historyjka.
Powinieneś pisać książki. Z taką wyobraźnią… Ahahahahahhahahahaha, nie no,
świetne, świetne!
Nie mogłam
przestać się śmiać i wywaliłam się na ziemię. To takie komiczne! Jezu, dawno
czegoś takiego nie słyszałam! Chyba zaraz mi pęcherz puści. Zaczęłam się turlać
po dachu trzymając się za boki. To lepsze od wszelakich książek jakie czytałam.
Hahahahahahah. Masakra.
Dobra,
ogarnij się. Zaczęłam wstawać jednak śmiech mnie nadal nie opuszczał. Za każdym
razem kiedy przestawałam śmiech znów powracał. Jak błędne koło. Ale spojrzałam
na Michaela. Cały czas patrzył na mnie pobłażliwym, wyrozumiałym wzrokiem jak
dorosły na dziecko. Wkurzyła mnie taka postawa i automatycznie przestałam się śmiać
przybierając pozę do walki. Nienawidziłam kiedy ludzie tak na mnie patrzyli.
Jakbym była głupim niedorozwojem.
- Nie patrz
tak na mnie, bo dostaniesz zaraz w zęby tak jak wczoraj, kochasiu – warknęłam.
- Oj, twój
dobry humor już minął? – zapytał z dramatycznym smutkiem. Tak, teraz to on
odgrywa szopkę. A to moja działka. – Jaka szkoda.
- To może
teraz mi opowiedz historię o kolejnych niestworzonych rzeczach. Może masz
zamiar wsadzić mnie w pociąg do Hogwartu? Albo wysłać na 600 piętro Empire
State Building? A na koniec posłać na Głodowe Igrzyska? Proszę, popisz się.
- Za dużo
książek, Nat – powiedział z dezaprobatą. – Powoli zatracasz granicę między
prawdą a jawą. Uważasz, że wszystkie paranormalne rzeczy dzieją się tylko w
książkach. – Zbliża do mnie swoją twarz na taką odległość, że widzę cienkie
linie jego tęczówek. Mogę stwierdzić, że to nie są kontakty. Teraz widzę, że to
zmieszane ze sobą pasma błękitu, ultramaryny i lawendy. Niesamowite. – A nie
powinnaś. Artyści muszą mieć otwartą głowę i duszę. Najwyraźniej nie jesteś w
tym najlepsza.
- Skąd
wiesz, że maluję? – zapytałam nieswoim głosem. Jego bliskość, o dziwo, zaczęła
mnie onieśmielać. Jego oczy były hipnotyczne. Czułam jak zapadam się w ich
głębię… Stop. Potrząsnęłam głową. To zwykły chłopak, który jest po prostu
dziwny. To wytwór mojej wyobraźni. – Zresztą co ci do tego jak maluję.
Najważniejsze, że to mi, twórcy, podoba się. Opinia obcych narzucających się
gnojków w ogóle do mnie nie trafia.
- Czemu
każdą krytykę odbierasz jak atak na siebie? – zapytał marszcząc brwi. Wyglądał
komicznie. – Stwierdzam jedynie fakt, że mimo twojej postawy, jesteś kolejną
niewolnicą wysoko postawionych urzędników, którzy kontrolują życie zwykłych
śmiertelników. Powinnaś się nad sobą zastanowić. Wtedy wrócę by zakończyć tą
rozmowę.
Jego słowa
sprawiły, że stanęłam jak słup soli. Nigdy nikt tak do mnie nie mówił. A on
tak. Już po raz kolejny.
Odszedł
kilka kroków do tyłu i zamienił się w chmarę fioletowych kolibrów, które
rozprysły się na tysiące kawałeczków szkła. To była najdziwniejsza rzecz jaka
widziałam w śnie kiedykolwiek.
Obudziłam
się w momencie kołowania na pasie startowym. Przespałam całą podróż. Może to
nawet i lepiej.
Samolot
zatrzymał się, a pilot poinformował nas, że możemy odpiąć pasy i wysiadać.
Rozpięłam
się natychmiast i sięgnęłam po torebkę, która leżała na siedzeniu obok. Wstałam
z miejsca idąc w stronę drzwi przy których stała uśmiechnięta stewardessa.
Odwzajemniłam uśmiech i wyszłam na lotnisko La Guardia.
Pogoda w
Nowym Jorku nie była taka idealna jak w moim śnie. Nad miastem zbierały się
czarne burzowe chmury. Zimny powiew znad rzeki przyprawił mnie o gęsią skórkę.
Poczekałam aż rodzice wyjdą i ruszyłam w stronę pawilonów. Nigdy nie lubiłam
kiedy zaczynało padać. Nie przepadałam również za pływaniem. Przykre
wspomnienia z dzieciństwa nigdy nie znikają.
Miałam
dziesięć lat i z okazji urodzin rodzice zabrali mnie na dwu dniowy rejs
żaglówką wokół Miami. Byłam niesamowicie szczęśliwa, ponieważ po raz pierwszy
od dawna rodzice zainteresowali się mną w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Do
tej pory myślałam, że jestem dla nich zawadą, kimś niepotrzebnym. Dlatego
przyjmowałam wszystkie baty bez słowa. A teraz rodzice wzięli mnie na żaglówkę!
Oczywiście
moje szczęście nie trwało długo. Zaraz po wypłynięciu z portu niebo zasnuło się
burzowymi chmurami zwiastującymi niezły sztorm. Jako mała dziewczynka
przeraziłam się i chciałam wracać. Ale gdy tylko powiedziałam o tym rodzicom od
razu zostałam zbesztana za to, że nie doceniam ich prezentów. Tak więc
zamknęłam się i weszłam pod pokład, gdzie zdjęłam kamizelkę ratunkową. Rodzice
cały czas byli na zewnątrz: ojciec za sterem, matka na dziobie.
Nagle łódką
potężnie za trzęsło. Podłoga pod moimi stopami zaczęła się robić mokra i pękać.
Krzyknęłam do rodziców, ale ich już nie było. Byłam się niemiłosiernie i
zaczęłam przedostawać się po małych schodkach na zewnątrz. Znów za trzęsło, a
mnie zalała fala morskiej wody. Wpadłam do morza.
A najlepsze
było to, że nie umiałam pływać.
Trzepałam
wodę rękami i nogami. Przy okazji starałam się wykrzyczeć imiona rodziców.
Jednak wiatr i morskie fale zagłuszały moje szaleńcze krzyki.
W końcu
energia opuściła mnie na dobre i morze zaczęło mnie pochłaniać jak Titanica. Spadałam
co raz głąbiej i głębiej, a płuca zaczęły płonąć żywym ogniem, kiedy zabrakło
powietrza.
Zaczęłam
myśleć nad swoją śmiercią. Nie mogłam uwierzyć, że spotyka mnie ona w tak
młodym wieku. Byłam zła na świat, na wszystko. Byłam zła na rodziców. Zła, za
to, że nie kochali mnie. Wtedy straciłam przytomność.
Obudziłam
się w porcie, na łodzi. Rodzice byli ze mną i wynosili nasze bagaże. Podniosłam
się i rozejrzałam.
- Ooo –
powiedziała mama. – nasza śpiąc królewna się obudziła.- Uśmiechnęła się do mnie
słodko i zaczęła wynosić resztę rzeczy z pokładu, nie zwracając na mnie już
żadnej uwagi.
Wzdrygnęłam
się na samą myśl o tym okropnym wydarzeniu. Do tego przypomniały mi się słowa
tego chłopaka ze snu - Michaela. Mówił, że nie potrafię odróżnić snu od jawy. W
tamtym przypadku tak było. I jeszcze kilka razy. Na przykład w wieku ośmiu lat
wydawało mi się, że na lekcji wszedł do klasy mroczny kosiarz i zabił
nauczycielkę. Obudziłam się z krzykiem i zobaczyłam plamę śliny na mojej ławce.
Potem przez dwa tygodnie cała klasa śmiała się, że zasnęłam. Nienawidziłam
moich dziwnych przypadłości.
Rodzice nadeszli
i poszliśmy w stronę wyjścia do miasta. Mieliśmy jeszcze jakieś 3 godziny do
odlotu, więc równie dobrze mogliśmy się przejść po Manhattanie. Pierwsza
wiadomość tego dnia, która naprawdę mnie ucieszyła. Ojciec zagwizdał na żółtą
taksówkę (tylko z NY jeździmy taksówkami) i wsiedliśmy do żółtego auta, a ja wepchnęłam
się na przednie siedzenie. Rodzice byli ode mnie odcięci przeźroczystą pleksą,
dzięki czemu nie musiałam słuchać ich kolejnych sprzeczek na temat, która firma
jest więcej warta. Nie rozumiem jak można niszczyć urok tego miasta tak
przyziemnymi sprawami jak pieniądze. No w sumie Nowy Jork to miasto śpiące na
kasie. Może lepiej się zamknę i zakocham się w tym zgiełku po raz kolejny.
Dzisiaj
postanowiliśmy pojechać inną drogą. Wybłagałam rodziców, żebyśmy przejechali w
pobliżu Times Square. Kochałam tamto miejsce. Było tak niesamowicie
energetyczne… Po odejściu stamtąd zawsze czułam się jakbym wypiła dwa litry
włoskiego espresso.
Mimo późnej
godziny ludzie płynęli ulicami niczym wezbrana rzeka nieprzejmująca się
przeszkodami. Wszyscy korzystali ze swoich komórek i tabletów. Niektórzy mieli
je przy uchu, inni na nich pisali wiadomości, a jeszcze inni robili zdjęcia.
Stanęliśmy w korku, a ja zaczęłam przyglądać się przechodniom. Wszyscy
wyglądali tak samo. Ale tak naprawdę każdy był inny. Miał inną historię, inną
rodzinę, inne upodobania. Ale w tym motłochu nie mogłam stwierdzić kto jest
kobietą, a kto mężczyzną. Byli identyczni. Przeraziła mnie ta myśl.
Nienawidziłam być jednolita, nijaka. Nie chciałam być częścią całości,
uwłaczałoby mi to. Ale najwidoczniej jestem…
Michael ma
rację. Inni chcą, abym czuła się odrębnym bytem, abym uważała się za jedyną.
Dążymy do odrębności, alei tak jesteśmy szarą masą ludzi nam podobnych.
Westchnęłam. Czemu wszystkie fundamenty mojego świata powoli się walą? Dlaczego
to wszystko jest takie niesprawiedliwe?
Usłyszałam
delikatne stukanie w szybę za mną. Mama ledwo co dotknęła paznokciem szyby, ale
i tak wyrwała mnie z moich rozmyślań.
-Kochanie,
zjemy dzisiaj sushi Sushi Yasuda, co ty na to? – zapytał uśmiechając się
przymilnie. Byłam ciekawa ile masek miała w zanadrzu. Dziesiątki, setki? A do
tego tak szybko je zmieniała. To było niesamowite.
- Okej, nie
przeszkadza mi to – posłałam jej wymuszony uśmiech. Nie cierpiałam sushi, ale
moje przemyślenia kompletnie mnie zrujnowały. Miałam ochotę zacząć ryczeć,
zapaść w depresję, żeby dostać prochy rozweselające. Albo najlepiej nawdychać
się podtlenku azotu.
Matka
uśmiechnęła się i znów zaczęła gadać z ojcem o okropnych spadkach na giełdzie w
Tokio.
Westchnęłam
i zamknęłam oczy. Ciągle nie mogłam uwierzyć w moje odkrycia. Nie jestem nikim
wyjątkowym. Jedynie przeciętną śmiertelniczką o zbyt wysokim mniemaniu o sobie.
A najgorsze jest to, że uświadomił mi to chłopak ze snu. Ale… Przez całe życie
wydawało mi się, że jestem kimś innym, lepsza. A teraz…
Poczułam jak
łza płynie mi po policzku. Szybko ją otarłam wierzchem dłoni. Super, jeszcze
tylko tego mi brakowało, żeby się rozryczeć w taksówce. Dobrze, że nikt nie
zwracał na mnie uwagi. Po raz pierwszy w życiu cieszyłam się, że nie jestem w
centrum uwagi. Oparłam głowę o oparcie i
starałam się pozbyć myśli. Dzisiaj mój limit okropnych faktów został już
wyczerpany. Nie chciałam już sobie niczego uświadamiać. Miałam dość.
Szybko
dojechaliśmy na 43cią ulicę mimo zmiany trasy. Miałam trochę drobnych w
kieszeni, więc zapłaciłam kierowcy, ponieważ rodzice zaczęli roztrząsać kolejne
ekonomiczne problemy i jakość spalanych surowców. Miałam już tego dosyć. Tak
było za każdym razem, kiedy gdzieś wychodziliśmy. Rozmowa tylko i wyłącznie o
interesach.
Weszliśmy do
lokalu dosyć szybko, może to dzięki znajomości mamy z właścicielem, albo dzięki
przyjaźni moich rodziców z Benjaminem Franklinem. Nie cierpiałam łapówkarstwa,
ale czasami było przydatne.
Szczerze nie
wiedziałam czemu moim rodzicom tak podobała się ta restauracja. Proste,
drewniane, bardzo jasne wnętrze. Meble w były w identycznym kolorze co
boazeria, przez co wszystko się ze sobą zlewało. W dodatku nie za bardzo lubię
jasne miejsca. Ciemne zaułki i trochę mroczne wnętrza to moja bajka. Mimo
mojego artystycznego nastroju.
Szef Sali
zaprowadził nas do podwójnego stolika i rozdała nam karty. Jeszcze zanim
odszedł zamówiłam pierwszą pozycję z karty dań, nie ma co się zastanawiać. I
tak tego nie zjem.
Rodzice
jednak dłużej się głowili. Średnio wiedziałam czemu. Przecież każde sushi jest
praktycznie takie samo. Surowa ryba, ryż i sos sojowy. No czasami jeszcze sake,
ale tylko do popitki. Snobizm moich rodziców był okropny. „Zjedzmy sobie
zdechłą rybę z ryżem w najdroższej restauracji na Manhattanie, przecież nasza
pozycja społeczna tego od nas wymaga”.
- Muszę się
przewietrzyć – oświadczyłam odsuwając krzesło ze zgrzytem. Rodzice
zdezorientowani podnieśli na mnie wzrok. – Idę na dwór. – Powtórzyłam.
- Dobrze,
tylko za chwilę wróć – powiedziałam matka.
- Jasne, nie
idę przecież okraść banku – przewróciłam oczami. - Będę za jakieś 5 minut.
Wyszłam z
lokalu i rozejrzałam się wokół. Spokojna okolica, niema co. Co jakiś czas
przejeżdżał jakiś samochód unosząc za sobą obłok spalin. Nie myśląc dłużej
przeszłam się wzdłuż ulicy. Jadąc taksówką zauważyłam tam pewną uliczkę, która
mnie zaciekawiła.
Przyjrzałam
się zaułkowi, jednak nic ciekawego nie zauważyłam. Zwykła ślepa uliczka z
kontenerami jakich wiele w Nowym Jorku.
Nagle za
plecami usłyszałam hałas. Automatycznie się odwróciłam z pozycją do ataku.
Rozejrzałam się dokładnie. Zza kosza wyślizgnął się czarny kot. Czyli to on mi
narobił tyle strachu. Odetchnęłam z ulgą.
I wtedy się
zaczęło.
Ktoś
wyskoczył na mnie od tyłu i przycisnął jakąś szmatę do ust. Krzyknęłam i
zaczęłam się wyrywać, ale on trzymał mnie mocno. Szybko przypomniałam sobie
wszystko z treningu. Stanęłam mu butem na nogę najmocniej jak tylko mogłam.
Zrozumiałam, że to dobry ruch, kiedy oprawca rozluźnił chwyt. Zorientowałam się
już, że ma co najmniej metr osiemdziesiąt, przez co będziemy trudniej z nim
walczyć. Byłam dosyć niska.
Musiałam
walczyć o własne życie. A w tej walce nie ma żadnych reguł. Zrzuciłam but i
wyjęłam niewielki srebrny sztylet. Miał 20 centymetrów długości, czyli był
idealny do ataku.
Starał sobie
zaplanować jak wygrać z tym kolosem, kiedy na mnie runął. Odpowiedziałam
natychmiast. Zamachnęłam się nożem chcąc trafić w udo, aby sprawić mu ból. Nie
chciałam go zabijać. Jednak chybiłam i trafiłam w plecy. Napastnik krzyknął, a
po ilości krwi stwierdziłam, że trafiłam w nerkę. Kurwa. Nie chciałam tego.
Może się teraz wykrwawić. Uderzyłam go pięścią w czaszkę żeby zemdlał. Trzeba
było działać szybko i zawieść go do szpitala. Wzięłam go za nogi i zaczęłam
ciągnąć w stronę ulicy. Może jak będzie miał trochę szczęścia jakiś
przechodzień go zauważy i mu pomoże.
Byłam w
połowie drogi, kiedy usłyszałam czyjeś szybkie kroki w moją stronę. Odwróciłam
się i zobaczyłam trzy zamaskowane postacie biegnące w moją stronę. Zauważyłam,
że jeden z nich miał w ręce spluwę. Musiałam odebrać mu broń zanim mnie
zastrzelą. Złapałam nóż. Nigdy nie przegrywam, a ten raz nie będzie wyjątkiem.
Rozpędziłam się i wskoczyłam na kontener. Akurat byli obok niego, więc na nich skoczyłam
z góry. Usłyszałam jak napastnik ładuje kulę. Musiałam go uwieźć. Bez większego
zastanowienia zatopiłam ostrze w jego piersi. Musiałam się bronić. Usłyszałam
jęk i stłumiony upadek. Jego kompani zaatakowali na tyle szybko, że nawet nie
zdążyłam spojrzeć na faceta z bronią. Pierwszy próbował mnie uderzyć pięścią,
ale zrobiłam unik. Drugi złapał mnie za talię i próbował obezwładnić. Walnęłam
go łokciem w żołądek i na oślep zaatakowałam nożem. Zgiął się wpół a ja to
wykorzystałam. Przeturlałam się po jego plecach, aby móc dopaść ostatniego
atakującego.
Ten był
wyższy ode mnie jedynie o głowę. Do takich byłam przyzwyczajona dzięki kumplom
z treningu. Nie chciałam już używać noża, więc rzuciłam się na niego z
pięściami. Automatycznie zrobił unik I uderzył mnie w plecy, przez co się
wywaliłam. Nie mogłam mu pozwolić, żeby stanął nade mną, więc szybko się
podniosłam. Nie mogłam mu dać ani chwili czasu, żeby nade mną górował.
Spróbował mnie zaatakować, jednak zdążyłam złapać go za rękę i wykorzystałam
jego masę żeby go przerzucić za siebie. Musiałam obezwładnić napastnika, ale
nie zabić najlepiej, żeby był nieprzytomny. Nie chciałam mu załatwić trepanacji
mózgu, więc zaczęłam go dusić. Ale tylko, żeby stracił przytomność. Nie
chciałam zabijać.
Zaczął się szamotać
niczym ryba wyrzucona na brzeg przez przypływ. Musiałam go trzymać na tyle
długo by pozbawić go tchu i na tyle lekko, żeby nie zmiażdżyć tchawicy. Chłopak
zaczął słabnąć, ruchy były wolniejsze. Puściłam go i poszłam po mój sztylet.
Starałam się nie rozglądać. Tej masakry dokonała tylko jedna dziewczyna. To
nierealne.
Wtedy
poczułam palący ból w boku. Odwróciłam się zszokowana i zobaczyłam…
Jima.
- Ale…
dlaczego? – zapytałam go słabym, niedowierzającym głosem. Mój najlepszy
przyjaciel… To on był tym niebezpieczeństwem. Ale czemu?
- Bo jesteś
niebezpieczna – wysyczał przez zęby. – Kiedy widzę takich jak ty, rzygać mi się
chce. Jesteś nienaturalnym stworem, który nigdy nie powinien przyjść na świat.
Popatrzyłam
na niego zszokowana, ale moje nogi zrobiły się już miękkie i upadłam. Czułam
jak wyszarpuje ostrze z mojego boku. Do tego poczułam coś ciepłego i wilgotnego
na mojej twarzy. Splunął na mnie. Miałam ochotę go za to zabić, ale upływająca
krew sprawiła, że nie miałam już na nic siły. Ledwo co patrzyłam na świat. I
wtedy zobaczyłam…
Ktoś stanął
przede mną i zaatakował Jima. Chłopak upadł z łoskotem na ziemię. Zaczął
odsuwać się jak najszybciej na łokciach, ale mój obrońca złapał go i rzucił o
ścianę.
Potem
odwrócił się w moją stronę i stwierdziłam jedną rzecz.
Wszystkie
sny są prorocze.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz