poniedziałek, 29 lipca 2013

Rozdział 2 - remake

Tak samo jak z pierwszym rozdziałem. Zmieniłam kilka rzeczy. Planuję jeszcze urozmaicić ich walkę, ale na razie nie mam pomysłu jak to zrobić. Przypomnijcie sobie rozdzialiki, ponieważ 6 niedługo się pojawi. ;>

Otworzyłam oczy i automatycznie zesztywniałam. Leżałam na czymś mokrym. Jęknęłam. No nie! Jakby na dzisiaj nie starczyło mi złych doświadczeń! Musiałam się jeszcze zsikać do łóżka jak jakaś pięciolatka, której przyśnił się koszmar.
Odrzuciłam jednak ta myśl, kiedy zauważyłam nad sobą koronę zielonych liści przepuszczających delikatne promienie słońca. Do tego moje palce wyczuły wilgotne źdźbła trawy, będące powodem mojej paniki.
Zaczęłam się podnosić, gdyż moja natura badacza nakazywała mi rozejrzeć się po okolicy.
Wtedy poczułam na sobie, no cóż… TO.
Moje ciało okalało czarne jedwabne kimono, które idealnie dopasowywało się do mojego ciała. Do tego długie, powłóczyste rękawy i dekolt pokazujące moje nagie blade ramiona. Jakby nie dość ekstrawagancji, na jego powierzchni połyskiwały drobne karmazynowe kamienie, które przywodziły mi na myśl krople krwi.
Byłam zdziwiona swoim ubiorem. Lubiłam oryginalność, nowość, no ale nie do tego stopnia, że dekolt pokazywał więcej niż zakrywała reszta stroju. Czułam się jak, krótko mówiąc, dziwka. Jednak wiedziałam, że kimono bardziej pasuje do gejszy, które nie były takowymi. Mimo dosyć powszechnej opinii, były po prostu zwykłymi prostytutkami, które udawały świętoszki na początku. Jednak dla mnie były one zupełnie kim innym. Ich życie polega na oddaniu się sztuce i nauce, dzięki czemu nawet te najbiedniejsze są mądrzejsze od ponad połowy Amerykanin spędzających swoje życie na kanapie z gigantycznym workiem chipsów i tłustym dipem.
Znów za dużo myślę o nieważnych sprawach. Powinnam się zastanawiać bardziej nad tym dziwnym miejscem.
Wstałam chwiejnie na wysokich koturnach, których wcześniej nie zauważyłam, i rozejrzałam się po okolicy. Stałam w zacienionym bambusowym zagajniku, który otwierał się na mały stawek. Przez niego przebiegał nieduży drewniany mosteczek prowadzący do czarno-czerwonych altanek. Dalej kwitły na bladoróżowo wiśnie, z których Japonia była taka sławna.
Nagle dostałam olśnienia. Byłam w ogrodzie Kenrouk-en – jeden z najsłynniejszych japońskich parków. Przyjechałam tutaj kiedyś z rodzicami, lecz wtedy byłam za mała, żebym mogła zauważyć jego prawdziwe piękno. Jedyne co mi zajmowało myśli to późniejszy wypad do wielkiego sklepu z zabawkami.
Wyszłam na jedną z alejek, aby zbadać ten niezwykły ogród. Minęło dziesięć lat od kiedy tu byłam i nareszcie zaczęłam rozumieć czym zachwycali się moi rodzice.
Nagle coś odwróciło moją uwagę od piękna ogrodu.
- Nathalie, nareszcie jesteś – powiedział z ulgą głos.
Na jego dźwięk  z moich ust wydobył się jęk tęsknoty i rozkoszy. Do tej pory nie wiedziałam, że jeden jęk tyle potrafi wyrazić.
Znowu poczułam tą zżerającą od środka tęsknotę. MUSIAŁAM znaleźć jego właściciela. Wiedziałam, że jeżeli tego nie zrobię, umrę. Umrę z braku jego uśmiechu, z braku jego ciepła, z braku… jego. To było takie nierealne, a zarazem takie … naturalne. Nie umiałam tego wyrazić słowami.
- Nathalie, chodź do mnie – powiedział przyjaźnie. –Chodź do mnie. Jestem niedaleko.
Wzięłam w ręce kimono nie myśląc, że mogę je porwać.  Dopiero wtedy zobaczyłam jakie jest ciężkie. Jednak nie miałam czasu rozmyślać o kunsztownych zdobieniach i haftach, które sprawiały, że tyle ważyło. Ale nie miało to większego znaczenia. Chciałam tylko go znaleźć. Szybko zrzuciłam niewygodne buty i pobiegłam boso.
- Nathalie, czekam na ciebie – powtarzał.
Biegłam w stronę tego nieziemsko niebiańskiego głosu. Chciałam, żeby mnie otulił, stał się moją druga skórą. Żeby nigdy mnie nie zostawiał. Wszystkie te myśli wpływały do mojego umysłu jak rzeka do morza. Wpływały powoli i sprawiały, że mój umysł stawał się pełniejszy. Jakby zaginione części układanki, którą jest mój umysł, wskakiwały na swoje miejsce.
- Nathalie, jesteś już tak blisko – powiedział zachęcająco. – Już niedaleko.
Poczułam, że biegnę szybciej niż kiedykolwiek. Kimono w ogóle mi nie ciążyło. Tak, był już blisko. Czułam to każdą komórką mojego ciała. Już tak niewiele, już tylko…
Stanęłam jak wryta. Zobaczyłam wielką wiśnię w pełnym rozkwicie, a pod nią stał … ON.
Nonszalancko opierał się o pień z rękami w kieszeniach. Był ubrany całkowicie na czarno, przez co wyróżniał się na tle jasnej kory drzewa. Oczy przysłaniała mu kurtyna czarnych włosów. Ale wiedziałam, że patrzy na mnie. Wiedziałam, że patrzy na mnie pięknymi, fioletowymi oczami. Zarzucił włosami, żeby mógł więcej widzieć.
- Nathalie, nie miałaś pojęcia ile czasu na ciebie czekałem – powiedział. Usłyszałam w jego głosie szczęście i ukojenie. – Już myślałem, że nigdy się nie pojawisz.
Chciałam mu się jakoś odgryźć, ale coś mnie powstrzymywało. Jakbym straciła język i struny głosowe. Nie mogłam wydusić z siebie ani jednego słowa. Jedynie stałam tam, na mokrej trawie, w kimonie i … patrzyłam się na niego. Nic więcej. Syciłam swoje oczy jego widokiem. Patrzyłam na niego jak wierzący na objawienie.
Ale nie mogłam nic zrobić.
Z uśmiecham na ustach zaczął iść w moją stronę. Szedł powoli, pewnie, z niesamowitą gracją. Swoimi ruchami przypominał skradająca się panterę.
Stanął przede mną, a ja miałam ochotę rzucić się w jego ramiona. Przestrzeń dzieląca nas była nieznaczna, najwyżej kilkadziesiąt centymetrów.
Patrzyłam na jego niezwykłą twarz. Zmierzwione kruczoczarne włosy. Duże, fioletowo niebieskie oczy. Wysoko osadzone kości policzkowe. Idealnie skrojone usta, które były uśmiechnięte w tak zwyczajny i idealny sposób. Dołeczki w policzkach. Męska, kwadratowa szczęka. Był tak nieziemsko przystojny, a zarazem tak osobliwy. Ideał. Ten jedyny. Jedyny, na którego czekałam. Wiedziałam, że to on. Inaczej nie czułabym tego bólu w piersi kiedy na niego patrzyłam. Tego słodko – gorzkiego ukłucia w sercu, które mi mówiło, że nie jestem w jego ramionach…
- Japońska kultura ci służy, Nat – powiedział nadal się uśmiechając. Teraz to on lustrował mnie wzrokiem. W jego oczach pojawiły się iskierki rozbawienia. Kiedy po raz kolejny się odezwał jego głos nie był już taki sam. Był inny. Zwyczajny.  – Wstydzisz się czegoś?
- Tak, twojego ego – odpowiedziałam. Nareszcie mogłam się odezwać. Teraz patrząc na niego, nie był już taki niezwykły. Chłopak jak każdy. Wyższy ode mnie, czarne włosy, duże fioletowe oczy (na 100% soczewki) były obrysowane czarną kredką. To dlatego wydawały się takie hipnotyczne. Do tego głupi uśmieszek na twarzy, który miałam ochotę mu zetrzeć.
- Och, zadziorna jak zwykle – stwierdził. Uśmiechnął się jeszcze szerzej. – Tak, najwidoczniej wszystko co o tobie słyszałem jest prawdą…
- Czyli również wiesz, że mogę skopać dupę takiemu pedałowi jak ty, który spędza więcej czasu przed lustrem niż w towarzystwie ludzi – sarknęłam. Nareszcie mogłam mu wygarnąć.
- No, no, no… Jesteś niezła, muszę przyznać – powiedział lekkim głosem jak gdyby nigdy nic. – Ale założę się, że rozłożył bym cię po pięciu sekundach.
- Chcesz się sprawdzić? – zapytałam zakładając ręce na piersiach. – Nawet w tym całym ustrojstwie pokonam cię szybciej niż mrugnięcie oka.
- Wątpię – jego głos wydawał się luźny, ale usłyszałam w nim krztynę groźby.
Podeszłam do niego najbliżej jak mogłam. Wtedy dzieliło nas pół metra. Teraz prawie się dotykaliśmy. Stuknęłam go palcem w pierś (tak, uwielbiałam to robić wrednym typom jak plastiki i nieco zbyt pewnym siebie idiotom).
- Posłuchaj gogusiu – powiedziałam najbardziej nasyconym nienawiścią głosem jakim tylko mogłam. – Nikt mi nie podskakuje, rozumiesz? Szczególnie ktoś taki jak ty. Pobiłam niejednego faceta. I to nawet większego ode mnie. Taka pindziryndzia nie będzie mi wyskakiwać z takimi tekstami. Dam ci dobrą radę. Na przyszłość mnie nie wkurzaj, chyba, że masz skłonności samobójcze.
- Nat, czemu jesteś wobec mnie taka wroga? – Spytał potrząsając głową. Widziałam, że jest w świetnym humorze. Moje groźby nic nie zrobiły. Ekstra. Plastiki wyssały mi moja wiarygodność i nie mogę nawet nastraszyć gościa we śnie. – Przyszedłem tu, aby ci pomóc.
- Tak, już widzę jak mi pomagasz. – powiedziałam z sarkazmem. – Pewnie wmówiłeś to już niejednej dziewczynie, a potem zaciągnąłeś w krzaki, żeby spełnić swoje mroczne wizje.
- Jak na kogoś twojego pokroju jesteś bardzo podejrzliwa – powiedział z dziwną nutą w głosie. Zrozumiałam, że w tym zdaniu był jakiś podtekst, ale nie mogłam go załapać.
- Masz jakiś problem? – zapytałam groźnie. – Mogę ci pomóc go rozwiązać.
- Daj spokój i skończmy tę durną dyskusję – powiedział poirytowanym głosem. – Zacznijmy wszystko od nowa. Zapomnijmy o wcześniejszej rozmowie. – Ostatnie zdanie powiedział z naciskiem.
Nagle z mojej głowy zaczęły uciekać strzępki naszej wcześniejszej rozmowy. Zaczęły się zamazywać w niewyraźne plamy…
-Zaraz, zaraz… - powiedziałam odsuwając się do tyłu. – Ty wpływasz na mój mózg, prawda?
- C… co? – zapytał zaskoczony. Jego ciało pokazywało zdziwienie. Wszystko oprócz oczu. Widziałam w nich dziką satysfakcję. Gdyby nie one, prawie bym mu uwierzyła. Grunt to dobra gra aktorska. – Skąd ci to przyszło do głowy?
- Jakbyś nie wiedział – powiedziałam zadziornie. – Przeczytałam w swoim życiu wystarczająco dużo książek, i fantasy, i sci-fi, i naukowych, że umiem  się domyślić, kiedy ktoś ci grzebie w świadomości. Ten sen również jest twoim dziełem, co?
- Jednak cię nie doceniłem – stwierdził szczerząc się. Pokazał przy tym idealne zęby jak u aktora filmowego. – Mówili, że jesteś sprytna, ale nie wiedziałem, że odkryjesz prawdę tak szybko.
- Dobra, przestań łechtać moje ego i gadaj kim jesteś – warknęłam. Miałam już dosyć pochwał takiego kogoś jak on. Nigdy nie przepadałam za szpanerami. Wszystko na pokaz. Zero własnych przekonań. Puste marionetki w rękach systemu. Brzydziłam się kimś takim.
- Niestety, teraz nie mogę ci powiedzieć – znów włożył ręce do kieszeni. Widocznie uwielbiał się popisywać. Pajac.
- A co? Jesteś supertajnym szpiegiem FBI, który potrafi naginać ludzkie mózgi w sposób jaki chcesz? – zapytałam z kpiną i udawanym zaciekawieniem. – A może jeszcze lepiej. Przedstawicielem pozaziemskiej cywilizacji, która potrafi panować nad podświadomością?
- Ech, dociekliwa i uparta – potrząsnął głową z rezygnacją. – Będziesz trudnym orzechem do zgryzienia, ale potem … twoje zdolności przewyższą cięty język, którego nadużywasz.
- Ojoj – zaćwierkałam udając zmartwienie. – Trafiłam na delikatnego chłopczyka, któremu mój język się nie podoba. A nawet się nie rozkręciłam. – Przyłożyłam dłoń do czoła w dramatycznym geście. – Cóż ja pocznę, nieszczęśliwa?!
- Przestań z tym teatrem. Tylko się ośmieszasz.
- W tym nikt nie pobije chłopaka, który zakłada soczewki i maluje oczy czarną kredką – sarknęłam.
- Przestaniesz się czepiać mojego wyglądu? – zapytał się ze złością. Uśmiechnęłam się mimowolnie. Udało mi się wyprowadziłam go z równowagi. I o to mi chodziło.
Nagle uderzyła mnie okropna ilość irytacji. Miałam ochotę zacząć walić głową w mur albo przynajmniej w pobliską wiśnię. Zauważyłam wesoły uśmieszek na twarzy. Wkurzyłam się i teraz miałam ochotę kogoś uderzyć.
- Tak więc to jest twoje sharinem – powiedział zadowolony.
- O czym ty gadasz?! – zapytałam wnerwiona. Nie miałam pojęcia skąd ten nagły napad złości. Jednak moja gwałtowna natura przyzwyczaiła mnie do nagłych wybuchów uczuć.
- Och, uspokój się moja droga – uśmiechnął się drapieżnie. – Nadchodzi nagroda za nadużywanie daru.
-Jakiego daru? –zapytałam zdenerwowana. Ciągle mój napad gniewu nie minął. Nieznajomy jedynie patrzył na mnie z tym uśmieszkiem. Zirytowało mnie to jeszcze bardziej. -  Panie Tapeta, gadaj co się ze mną dzieje.
- Och, to nic takiego – ciągle uśmiechał się w ten idiotyczny sposób - To po prostu sharinem. Twoja dominująca zdolność władzy nad czyjąś podświadomością. Właśnie dlatego tu przyszedłem. – Nachylił się do mnie i konspiracyjnym szeptem powiedział – Przybyłem, żeby ocalić cię przed tobą samą.
- Ach, już to widzę – odskoczyłam od niego. Nie przepadałam za dotykiem innych ludzi. Jedynym wyjątkiem była walka, kiedy musiałam to robić.- Wielu tego próbowało. Teraz leżą na ostrym dyżurze.
- Właśnie o tym mówię – przewrócił oczami. – Sama nie umiesz panować nad emocjami, które pochłaniasz od innych.
- Jezu, czego ty się najarałeś?! – zapytałam zszokowana. Najczęściej ja tak bredziłam, kiedy wypaliłam o jednego skręta za dużo.
- Nie jestem Jezusem, ale mówiono mi, że jestem podobny - zażartował.
- To – powiedziałam dobitnie. – Jest najstarszy i najnudniejszy kawał na świecie. Pojawia się praktycznie w każdej książce, gdzie ktoś wspomina o jego ojczulku.
- Oj, zapomniałem – powiedział szczerząc się jeszcze bardziej. – Jesteś ateistką. Nie wierzysz, że Bóg istnieje, bo faceci są zbyt durni?
- To jedno z moich podstaw… Ej, skąd ty to wiesz?! Nikomu o tym nie mówiłam!
- A ja myślałem, że jesteś sprytna – powiedział. Jego uśmiech zamienił się z rozbawionego w przerażający. – Najwyraźniej cię przeceniłem.
Ostatnie słowa podziałały na mnie jak czerwona płachta na byka. Nikt, ale to nikt, nigdy tak do mnie nie mówił. Nawet rodzice.
Rzuciłam się na niego w dwudziestokilogramowym kaftanie bezpieczeństwa dla gejsz. Na szczęście moje ręce mogły swobodnie walczyć. Najpierw przywaliłam mu od dołu, w szczękę. Był to mój najsilniejszy ciosa, ale on… go sparował! Spojrzałam ze zdziwieniem. Nie mogłam wydusić z siebie ani jednego słowa. Sparował mój cios. Byłam tym tak zszokowana, że nawet nie zauważyłam jak jego druga ręka zwinięta w pięść leci w moją stronę. Moje ciało zareagowało zanim sobie to uświadomiłam. Na szczęście zrobiłam unik i do poranionej twarzy nie doszła wielka, fioletowa śliwka na lewym oku. Najwyraźniej się tego nie spodziewał i wypuścił moją dłoń ze swojego uścisku. Zrozumiałam, że nie mogę myśleć o tym co robię i zdałam się na instynkt. Moje ciało poruszało się samo. Jakby moja podświadomość odseparowała świadomość. Mimo, że myślałam, żeby wyprowadzić cios z jednej strony, ręka uderzała z drugiej. I tak dalej. Aż w końcu pomalowany laluś leżał poharatany na trawie.
- I co? – zapytałam. O dziwo dostałam lekkiej zadyszki. Ale byłam szczęśliwa, że w końcu udało mi się mu przylać.  – Nadal jesteś taki pewny, że jesteś nie do pokonania?
- Jak to zrobiłaś? – zapytał się z niedowierzaniem patrząc na mnie świdrującym wzrokiem.
- Ale co? Pobiłam cię? – zapytałam prześmiewczo. – To było łatwiejsze niż zabranie dziecku lizaka.
- Nie o tym mówię- powiedział rozdrażniony. – Jak pozbyłaś się swoich myśli? Jak przestałaś myśleć o swoich ruchach? Jak ci się to udało? Do tej pory nie spotkałem nikogo takiego.
- Przestań, okej? – powiedziałam. Wkurzało mnie to gadanie, a tym bardziej jego obecność. – Gadasz jak jakiś popapraniec z wariatkowa.
- Odpowiedz – powiedział znów z ta samą siłą co wcześniej. Ale teraz się jej przeciwstawiłam.
- Nie- powiedziałam wkurzona. – Nic ci nie powiem. Chcę wrócić do swojego domu, do swojego pokoju i zapomnieć o tym wszystkim.

- To nie jest taki… - zaczął mówić, ale jego głos zaczął się rozpływać, zanikać. Tak samo z ogrodem. Kwitnące wiśnie, drzewa, trawa, wszystko zamieniło się w jedną plamę kolorów, która w końcu zniknęła, a ja zapadłam się po raz kolejny w wszechogarniająca ciemność.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz