Otworzyłam oczy i automatycznie
zesztywniałam. Leżałam na czymś mokrym. Jęknęłam. No nie! Jakby na dzisiaj nie
starczyło mi złych doświadczeń! Musiałam się jeszcze zsikać do łóżka jak jakaś
pięciolatka, której przyśnił się koszmar.
Odrzuciłam jednak ta myśl, kiedy
zauważyłam nad sobą koronę zielonych liści przepuszczających delikatne
promienie słońca. Do tego moje palce wyczuły wilgotne źdźbła trawy, będące
powodem mojej paniki.
Zaczęłam się podnosić, gdyż moja
natura badacza nakazywała mi rozejrzeć się po okolicy.
Wtedy poczułam na sobie, no cóż…
TO.
Moje ciało okalało czarne
jedwabne kimono, które idealnie dopasowywało się do mojego ciała. Do tego
długie, powłóczyste rękawy i dekolt pokazujące moje nagie blade ramiona. Jakby
nie dość ekstrawagancji, na jego powierzchni połyskiwały drobne karmazynowe
kamienie, które przywodziły mi na myśl krople krwi.
Byłam zdziwiona swoim ubiorem.
Lubiłam oryginalność, nowość, no ale nie do tego stopnia, że dekolt pokazywał
więcej niż zakrywała reszta stroju. Czułam się jak, krótko mówiąc, dziwka.
Jednak wiedziałam, że kimono bardziej pasuje do gejszy, które nie były
takowymi. Mimo dosyć powszechnej opinii, były po prostu zwykłymi prostytutkami,
które udawały świętoszki na początku. Jednak dla mnie były one zupełnie kim
innym. Ich życie polega na oddaniu się sztuce i nauce, dzięki czemu nawet te
najbiedniejsze są mądrzejsze od ponad połowy Amerykanin spędzających swoje
życie na kanapie z gigantycznym workiem chipsów i tłustym dipem.
Znów za dużo myślę o nieważnych
sprawach. Powinnam się zastanawiać bardziej nad tym dziwnym miejscem.
Wstałam chwiejnie na wysokich
koturnach, których wcześniej nie zauważyłam, i rozejrzałam się po okolicy.
Stałam w zacienionym bambusowym zagajniku, który otwierał się na mały stawek.
Przez niego przebiegał nieduży drewniany mosteczek prowadzący do
czarno-czerwonych altanek. Dalej kwitły na bladoróżowo wiśnie, z których
Japonia była taka sławna.
Nagle dostałam olśnienia. Byłam w
ogrodzie Kenrouk-en – jeden z najsłynniejszych japońskich parków. Przyjechałam
tutaj kiedyś z rodzicami, lecz wtedy byłam za mała, żebym mogła zauważyć jego
prawdziwe piękno. Jedyne co mi zajmowało myśli to późniejszy wypad do wielkiego
sklepu z zabawkami.
Wyszłam na jedną z alejek, aby
zbadać ten niezwykły ogród. Minęło dziesięć lat od kiedy tu byłam i nareszcie
zaczęłam rozumieć czym zachwycali się moi rodzice.
Nagle coś odwróciło moją uwagę od
piękna ogrodu.
- Nathalie, nareszcie jesteś –
powiedział z ulgą głos.
Na jego dźwięk z moich ust wydobył się jęk tęsknoty i
rozkoszy. Do tej pory nie wiedziałam, że jeden jęk tyle potrafi wyrazić.
Znowu poczułam tą zżerającą od
środka tęsknotę. MUSIAŁAM znaleźć jego właściciela. Wiedziałam, że jeżeli tego
nie zrobię, umrę. Umrę z braku jego uśmiechu, z braku jego ciepła, z braku…
jego. To było takie nierealne, a zarazem takie … naturalne. Nie umiałam tego
wyrazić słowami.
- Nathalie, chodź do mnie –
powiedział przyjaźnie. –Chodź do mnie. Jestem niedaleko.
Wzięłam w ręce kimono nie myśląc,
że mogę je porwać. Dopiero wtedy
zobaczyłam jakie jest ciężkie. Jednak nie miałam czasu rozmyślać o kunsztownych
zdobieniach i haftach, które sprawiały, że tyle ważyło. Ale nie miało to większego
znaczenia. Chciałam tylko go znaleźć. Szybko zrzuciłam niewygodne buty i
pobiegłam boso.
- Nathalie, czekam na ciebie –
powtarzał.
Biegłam w stronę tego nieziemsko
niebiańskiego głosu. Chciałam, żeby mnie otulił, stał się moją druga skórą.
Żeby nigdy mnie nie zostawiał. Wszystkie te myśli wpływały do mojego umysłu jak
rzeka do morza. Wpływały powoli i sprawiały, że mój umysł stawał się
pełniejszy. Jakby zaginione części układanki, którą jest mój umysł, wskakiwały
na swoje miejsce.
- Nathalie, jesteś już tak blisko
– powiedział zachęcająco. – Już niedaleko.
Poczułam, że biegnę szybciej niż
kiedykolwiek. Kimono w ogóle mi nie ciążyło. Tak, był już blisko. Czułam to
każdą komórką mojego ciała. Już tak niewiele, już tylko…
Stanęłam jak wryta. Zobaczyłam
wielką wiśnię w pełnym rozkwicie, a pod nią stał … ON.
Nonszalancko opierał się o pień z
rękami w kieszeniach. Był ubrany całkowicie na czarno, przez co wyróżniał się
na tle jasnej kory drzewa. Oczy przysłaniała mu kurtyna czarnych włosów. Ale
wiedziałam, że patrzy na mnie. Wiedziałam, że patrzy na mnie pięknymi,
fioletowymi oczami. Zarzucił włosami, żeby mógł więcej widzieć.
- Nathalie, nie miałaś pojęcia
ile czasu na ciebie czekałem – powiedział. Usłyszałam w jego głosie szczęście i
ukojenie. – Już myślałem, że nigdy się nie pojawisz.
Chciałam mu się jakoś odgryźć,
ale coś mnie powstrzymywało. Jakbym straciła język i struny głosowe. Nie mogłam
wydusić z siebie ani jednego słowa. Jedynie stałam tam, na mokrej trawie, w
kimonie i … patrzyłam się na niego. Nic więcej. Syciłam swoje oczy jego widokiem.
Patrzyłam na niego jak wierzący na objawienie.
Ale nie mogłam nic zrobić.
Z uśmiecham na ustach zaczął iść
w moją stronę. Szedł powoli, pewnie, z niesamowitą gracją. Swoimi ruchami
przypominał skradająca się panterę.
Stanął przede mną, a ja miałam
ochotę rzucić się w jego ramiona. Przestrzeń dzieląca nas była nieznaczna,
najwyżej kilkadziesiąt centymetrów.
Patrzyłam na jego niezwykłą
twarz. Zmierzwione kruczoczarne włosy. Duże, fioletowo niebieskie oczy. Wysoko
osadzone kości policzkowe. Idealnie skrojone usta, które były uśmiechnięte w
tak zwyczajny i idealny sposób. Dołeczki w policzkach. Męska, kwadratowa
szczęka. Był tak nieziemsko przystojny, a zarazem tak osobliwy. Ideał. Ten
jedyny. Jedyny, na którego czekałam. Wiedziałam, że to on. Inaczej nie czułabym
tego bólu w piersi kiedy na niego patrzyłam. Tego słodko – gorzkiego ukłucia w
sercu, które mi mówiło, że nie jestem w jego ramionach…
- Japońska kultura ci służy, Nat
– powiedział nadal się uśmiechając. Teraz to on lustrował mnie wzrokiem. W jego
oczach pojawiły się iskierki rozbawienia. Kiedy po raz kolejny się odezwał jego
głos nie był już taki sam. Był inny. Zwyczajny.
– Wstydzisz się czegoś?
- Tak, twojego ego –
odpowiedziałam. Nareszcie mogłam się odezwać. Teraz patrząc na niego, nie był
już taki niezwykły. Chłopak jak każdy. Wyższy ode mnie, czarne włosy, duże
fioletowe oczy (na 100% soczewki) były obrysowane czarną kredką. To dlatego
wydawały się takie hipnotyczne. Do tego głupi uśmieszek na twarzy, który miałam
ochotę mu zetrzeć.
- Och, zadziorna jak zwykle –
stwierdził. Uśmiechnął się jeszcze szerzej. – Tak, najwidoczniej wszystko co o
tobie słyszałem jest prawdą…
- Czyli również wiesz, że mogę
skopać dupę takiemu pedałowi jak ty, który spędza więcej czasu przed lustrem
niż w towarzystwie ludzi – sarknęłam. Nareszcie mogłam mu wygarnąć.
- No, no, no… Jesteś niezła,
muszę przyznać – powiedział lekkim głosem jak gdyby nigdy nic. – Ale założę
się, że rozłożył bym cię po pięciu sekundach.
- Chcesz się sprawdzić? –
zapytałam zakładając ręce na piersiach. – Nawet w tym całym ustrojstwie pokonam
cię szybciej niż mrugnięcie oka.
- Wątpię – jego głos wydawał się
luźny, ale usłyszałam w nim krztynę groźby.
Podeszłam do niego najbliżej jak
mogłam. Wtedy dzieliło nas pół metra. Teraz prawie się dotykaliśmy. Stuknęłam
go palcem w pierś (tak, uwielbiałam to robić wrednym typom jak plastiki i nieco
zbyt pewnym siebie idiotom).
- Posłuchaj gogusiu –
powiedziałam najbardziej nasyconym nienawiścią głosem jakim tylko mogłam. –
Nikt mi nie podskakuje, rozumiesz? Szczególnie ktoś taki jak ty. Pobiłam
niejednego faceta. I to nawet większego ode mnie. Taka pindziryndzia nie będzie
mi wyskakiwać z takimi tekstami. Dam ci dobrą radę. Na przyszłość mnie nie
wkurzaj, chyba, że masz skłonności samobójcze.
- Nat, czemu jesteś wobec mnie
taka wroga? – Spytał potrząsając głową. Widziałam, że jest w świetnym humorze.
Moje groźby nic nie zrobiły. Ekstra. Plastiki wyssały mi moja wiarygodność i
nie mogę nawet nastraszyć gościa we śnie. – Przyszedłem tu, aby ci pomóc.
- Tak, już widzę jak mi pomagasz.
– powiedziałam z sarkazmem. – Pewnie wmówiłeś to już niejednej dziewczynie, a
potem zaciągnąłeś w krzaki, żeby spełnić swoje mroczne wizje.
- Jak na kogoś twojego pokroju
jesteś bardzo podejrzliwa – powiedział z dziwną nutą w głosie. Zrozumiałam, że
w tym zdaniu był jakiś podtekst, ale nie mogłam go załapać.
- Masz jakiś problem? – zapytałam
groźnie. – Mogę ci pomóc go rozwiązać.
- Daj spokój i skończmy tę durną
dyskusję – powiedział poirytowanym głosem. – Zacznijmy wszystko od nowa.
Zapomnijmy o wcześniejszej rozmowie. – Ostatnie zdanie powiedział z naciskiem.
Nagle z mojej głowy zaczęły
uciekać strzępki naszej wcześniejszej rozmowy. Zaczęły się zamazywać w
niewyraźne plamy…
-Zaraz, zaraz… - powiedziałam
odsuwając się do tyłu. – Ty wpływasz na mój mózg, prawda?
- C… co? – zapytał zaskoczony.
Jego ciało pokazywało zdziwienie. Wszystko oprócz oczu. Widziałam w nich dziką
satysfakcję. Gdyby nie one, prawie bym mu uwierzyła. Grunt to dobra gra
aktorska. – Skąd ci to przyszło do głowy?
- Jakbyś nie wiedział –
powiedziałam zadziornie. – Przeczytałam w swoim życiu wystarczająco dużo
książek, i fantasy, i sci-fi, i naukowych, że umiem się domyślić, kiedy ktoś ci grzebie w
świadomości. Ten sen również jest twoim dziełem, co?
- Jednak cię nie doceniłem –
stwierdził szczerząc się. Pokazał przy tym idealne zęby jak u aktora filmowego.
– Mówili, że jesteś sprytna, ale nie wiedziałem, że odkryjesz prawdę tak
szybko.
- Dobra, przestań łechtać moje
ego i gadaj kim jesteś – warknęłam. Miałam już dosyć pochwał takiego kogoś jak
on. Nigdy nie przepadałam za szpanerami. Wszystko na pokaz. Zero własnych
przekonań. Puste marionetki w rękach systemu. Brzydziłam się kimś takim.
- Niestety, teraz nie mogę ci
powiedzieć – znów włożył ręce do kieszeni. Widocznie uwielbiał się popisywać.
Pajac.
- A co? Jesteś supertajnym
szpiegiem FBI, który potrafi naginać ludzkie mózgi w sposób jaki chcesz? –
zapytałam z kpiną i udawanym zaciekawieniem. – A może jeszcze lepiej.
Przedstawicielem pozaziemskiej cywilizacji, która potrafi panować nad
podświadomością?
- Ech, dociekliwa i uparta –
potrząsnął głową z rezygnacją. – Będziesz trudnym orzechem do zgryzienia, ale
potem … twoje zdolności przewyższą cięty język, którego nadużywasz.
- Ojoj – zaćwierkałam udając
zmartwienie. – Trafiłam na delikatnego chłopczyka, któremu mój język się nie
podoba. A nawet się nie rozkręciłam. – Przyłożyłam dłoń do czoła w dramatycznym
geście. – Cóż ja pocznę, nieszczęśliwa?!
- Przestań z tym teatrem. Tylko
się ośmieszasz.
- W tym nikt nie pobije chłopaka,
który zakłada soczewki i maluje oczy czarną kredką – sarknęłam.
- Przestaniesz się czepiać mojego
wyglądu? – zapytał się ze złością. Uśmiechnęłam się mimowolnie. Udało mi się
wyprowadziłam go z równowagi. I o to mi chodziło.
Nagle uderzyła mnie okropna ilość
irytacji. Miałam ochotę zacząć walić głową w mur albo przynajmniej w pobliską
wiśnię. Zauważyłam wesoły uśmieszek na twarzy. Wkurzyłam się i teraz miałam
ochotę kogoś uderzyć.
- Tak więc to jest twoje sharinem – powiedział zadowolony.
- O czym ty gadasz?! – zapytałam wnerwiona.
Nie miałam pojęcia skąd ten nagły napad złości. Jednak moja gwałtowna natura
przyzwyczaiła mnie do nagłych wybuchów uczuć.
- Och, uspokój się moja droga –
uśmiechnął się drapieżnie. – Nadchodzi nagroda za nadużywanie daru.
-Jakiego daru? –zapytałam zdenerwowana.
Ciągle mój napad gniewu nie minął. Nieznajomy jedynie patrzył na mnie z tym
uśmieszkiem. Zirytowało mnie to jeszcze bardziej. - Panie Tapeta, gadaj co się ze mną dzieje.
- Och, to nic takiego – ciągle
uśmiechał się w ten idiotyczny sposób - To po prostu sharinem. Twoja dominująca zdolność władzy nad czyjąś
podświadomością. Właśnie dlatego tu przyszedłem. – Nachylił się do mnie i
konspiracyjnym szeptem powiedział – Przybyłem, żeby ocalić cię przed tobą samą.
- Ach, już to widzę – odskoczyłam
od niego. Nie przepadałam za dotykiem innych ludzi. Jedynym wyjątkiem była
walka, kiedy musiałam to robić.- Wielu tego próbowało. Teraz leżą na ostrym
dyżurze.
- Właśnie o tym mówię –
przewrócił oczami. – Sama nie umiesz panować nad emocjami, które pochłaniasz od
innych.
- Jezu, czego ty się najarałeś?!
– zapytałam zszokowana. Najczęściej ja tak bredziłam, kiedy wypaliłam o jednego
skręta za dużo.
- Nie jestem Jezusem, ale mówiono
mi, że jestem podobny - zażartował.
- To – powiedziałam dobitnie. –
Jest najstarszy i najnudniejszy kawał na świecie. Pojawia się praktycznie w
każdej książce, gdzie ktoś wspomina o jego ojczulku.
- Oj, zapomniałem – powiedział
szczerząc się jeszcze bardziej. – Jesteś ateistką. Nie wierzysz, że Bóg
istnieje, bo faceci są zbyt durni?
- To jedno z moich podstaw… Ej,
skąd ty to wiesz?! Nikomu o tym nie mówiłam!
- A ja myślałem, że jesteś
sprytna – powiedział. Jego uśmiech zamienił się z rozbawionego w przerażający.
– Najwyraźniej cię przeceniłem.
Ostatnie słowa podziałały na mnie
jak czerwona płachta na byka. Nikt, ale to nikt, nigdy tak do mnie nie mówił.
Nawet rodzice.
Rzuciłam się na niego w
dwudziestokilogramowym kaftanie bezpieczeństwa dla gejsz. Na szczęście moje
ręce mogły swobodnie walczyć. Najpierw przywaliłam mu od dołu, w szczękę. Był
to mój najsilniejszy ciosa, ale on… go sparował! Spojrzałam ze zdziwieniem. Nie
mogłam wydusić z siebie ani jednego słowa. Sparował mój cios. Byłam tym tak
zszokowana, że nawet nie zauważyłam jak jego druga ręka zwinięta w pięść leci w
moją stronę. Moje ciało zareagowało zanim sobie to uświadomiłam. Na szczęście
zrobiłam unik i do poranionej twarzy nie doszła wielka, fioletowa śliwka na lewym
oku. Najwyraźniej się tego nie spodziewał i wypuścił moją dłoń ze swojego
uścisku. Zrozumiałam, że nie mogę myśleć o tym co robię i zdałam się na
instynkt. Moje ciało poruszało się samo. Jakby moja podświadomość odseparowała
świadomość. Mimo, że myślałam, żeby wyprowadzić cios z jednej strony, ręka
uderzała z drugiej. I tak dalej. Aż w końcu pomalowany laluś leżał poharatany
na trawie.
- I co? – zapytałam. O dziwo
dostałam lekkiej zadyszki. Ale byłam szczęśliwa, że w końcu udało mi się mu
przylać. – Nadal jesteś taki pewny, że
jesteś nie do pokonania?
- Jak to zrobiłaś? – zapytał się
z niedowierzaniem patrząc na mnie świdrującym wzrokiem.
- Ale co? Pobiłam cię? –
zapytałam prześmiewczo. – To było łatwiejsze niż zabranie dziecku lizaka.
- Nie o tym mówię- powiedział
rozdrażniony. – Jak pozbyłaś się swoich myśli? Jak przestałaś myśleć o swoich
ruchach? Jak ci się to udało? Do tej pory nie spotkałem nikogo takiego.
- Przestań, okej? – powiedziałam.
Wkurzało mnie to gadanie, a tym bardziej jego obecność. – Gadasz jak jakiś
popapraniec z wariatkowa.
- Odpowiedz – powiedział znów z
ta samą siłą co wcześniej. Ale teraz się jej przeciwstawiłam.
- Nie- powiedziałam wkurzona. –
Nic ci nie powiem. Chcę wrócić do swojego domu, do swojego pokoju i zapomnieć o
tym wszystkim.
- To nie jest taki… - zaczął
mówić, ale jego głos zaczął się rozpływać, zanikać. Tak samo z ogrodem.
Kwitnące wiśnie, drzewa, trawa, wszystko zamieniło się w jedną plamę kolorów,
która w końcu zniknęła, a ja zapadłam się po raz kolejny w wszechogarniająca
ciemność.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz