Miłej beki, tj. lektury. xD
- Ma pani, wrogie wojsko dobija się do bram. Nasza obrona słabnie z każdą sekundą. Musimy coś zrobić zanim będzie za późno - powiedział Domor klękając na jedno kolano składając raport królowej. Władczyni miała w rękach małe zawiniątko. Patrzyła w nie smutnymi oczami. W tym zawiniątku była mała księżniczka Leonsja.
- Ma pani, trzeba ją chronić – powiedział Domor.
- Wiem Domorze, lecz to strasznie trudne. Niedawno się urodziła, a ja już muszę się z nią żegnać…- powiedziała królowa.
- Pani, to nie jest pożegnanie na zawsze –powiedział Domor.- Trzeba to zrobić królowo. To dla nich jedyna szansa na ocalenie.
- Dobrze – odpowiedziała królowa po dłuższym namyśle.- Czy wszystko gotowe?
- Tak, pani. Mogą wyruszyć natychmiast.
- Przyprowadź do mnie Anastazję. Mam jej coś do powiedzenia.
- Dobrze, ma pani - odpowiedział Domor i wyszedł z sali tronowej.
Gdy tylko wyszedł królowa rozwinęła troszkę zawiniątko.
- Mam nadzieję, że dobrze robię… -szepnęła bardzo cicho.
- Na pewno -odpowiedział jej męski głos.
Nefretitis szybko się odwróciła. Gdy tylko zobaczyła, kto za nią stoi wyjęła swój miecz, który zawsze miała przy sobie.
- Czego chcesz Mordarze? –Powiedziała z lodowatym spokojem.
- Och, dociekliwa jak zawsze -odpowiedział z lekkim rozbawieniem.- To chyba logiczne. Pragnę jej - wskazał palcem na zawiniątko.
- Nigdy jej nie dostaniesz – odpowiedziała królowa z nieukrywaną nienawiścią.
- Tego właśnie się obawiałem – opowiedział Mordar z westchnieniem.- Miałem nadzieję, że do tego nie dojdzie. Cóż, to twój wybór – mówiąc to wyjmował swój wielki oburęczny miecz.
- Myślisz, że się ciebie boję barbarzyńco? Mój lud powstrzyma twe wojska tak jak ja powstrzymam ciebie! – Wypowiadając te słowa ruszyła do ataku.
Królowa była świetną wojowniczką, nawet wtedy, kiedy musiała walczyć lewą ręką i chronić małe zawiniątko. Przeciwnik był przez chwilę rozkojarzony, więc wojowniczka to wykorzystała. Swym mieczem zraniła jego prawy policzek. Rana była nieduża, ale głęboka.
- Przeklęta!- Sapnął. Jedną rękę przyłożył do krwawiącego zranienia.
- Przeliczyłeś się. Mam nadzieję, że dostałeś już nauczkę – Powiedziała władczyni. Widząc, że Mordar wstaje z ziemi i szykuje się do ataku powiedziała- Ale chyba przyda ci się jeszcze jedna lekcja.
Ich ostrza znowu się spotkały. Moc tego uderzenia była tak wielka, że miecz wroga odpadł na ponad dziesięć metrów od niego. Jednak był zabezpieczony. Z buta wyjął swój sztylet. Był długi na trzydzieści centymetrów, a głowica była kunsztownie zdobiona. Błyszczały się na niej piękne obsydiany i rubiny, które wyglądały tak jakby krew ofiar tyrana została wlana do tych kamieni. Królowa, która zawsze walczyła czysta również wyrzuciła miecz i wyjęła swój sztylet. Może nie był taki piękny jak jej agresora, ale równie zabójczy.
- Widzę, że zawsze walczysz fair – powiedział najeźdźca. – Nie wiem czy wyjdzie ci to na dobre. – Powiedział z prostackim uśmieszkiem na twarzy.
Kiedy wpadł w wir walki, trudno było mu się przeciwstawić. Królowa z trudem mu się przeciwstawiła. Jego furia była wręcz czymś namacalnym. W pewnym momencie Mordar wytrącił z ręki władczyni broń. Gdy próbowała dobyć broni oprawca stanął jej na ręce. Wojowniczka zawyła z bólu i gniewu.
- Nie tak szybko, moja droga – powiedział z szelmowskim uśmiechem na ustach. –Do mnie!- Wrzasnął za drzwi wybiegli jego żołnierze było ich ponad dwudziestu. Z tyloma wrogami nawet królowa nie dałaby rady poradzić sobie sama.
Z drugiego końca pałacu przybył Domor z piastunką. Chciał wbiedz do sali i pomoc królowej odesłać księżniczkę, lecz zobaczył Mordara ze swymi sługusami.
- Królowo! – Pisnęła opiekunka. – Domorze musisz pomóc Jej Wysokości! – Pisnęła znowu, ale trochę ciszej.
- Myślisz, że nie wiem?! - Odpowiedział wzburzony mężczyzna. Zastanowił się chwilę i powiedział Anastazji już spokojniejszym głosem - Mam plan. Ja odciągnę uwagę żołnierzy, a ty podbiegniesz do królowej i poprosisz o księżniczkę. Wtedy uciekniesz ile sił w nogach n miejsce zbiórki i odlecisz.
- Domorze przecież do samobójstwo! – Przestraszyła się kobieta. – Nie możesz tego zrobić!
-Muszę. Przyrzekłem to pierwszego dnia służby, kiedy składałem przysięgę.
-Zaklinam cię – łkała dama. – Proszę…
-Popatrz na mnie- zakomenderował dowódca.- Przyrzeknij, że to zrobisz.
Odwróciła wzrok i lekko przytaknęła.
- Dziękuję – powiedział Domor. – Jesteś niesamowita.
Przytulił ją delikatnie do siebie.
-Musimy iść. Pamiętaj, co ci powiedziałem.
I ruszył do sali tonowej. Anastazja ruszyła zaraz za nim. Korzystając z zamieszania przemknęła się do królowej Nefretitis. Leżała pośrodku kręgu, który tworzyli jeszcze przed chwilą żołnierze.
-Królowo!- Zawołała opiekunka z trwogą. – Królowo to ja, Anastazja. Dajcie mi księżniczkę. Zaraz odlecimy stąd i będzie bezpieczna.
-Dobrze, moja wierna – powiedziała władczyni strudzonym głosem. – Pamiętaj, by jej powiedzieć.
- Oczywiście, pani – odpowiedziała służka drżącym głosem, schylając głowę w geście szacunku. – Nie zawiodę.
Jatka trwała w najlepsze. Chaos był świetnym ukryciem. Wybiegła z Sali tronowej na dziedziniec, miejsce zbiórki.
- Już są wszyscy – powiedział Ragon, dowódca.- Możemy wyruszać.
Królowa patrzyła jeszcze przez jakiś czas w pałacowe okna.
-Żegnaj malutka – powiedziała głosem pełnym boleści. Za nią Mordar szalał z wściekłości.
-Jak mogliście być tacy głupi! – Wściekał się. – Czy nie zważyliście, że to pułapka?! Że też musiałem akurat wtedy pójść po miecz!
-Szczerze, to się nie dziwię się- powiedziała królowa schodząc z małego wzniesienia. Zdążyła już ukryć swój smutek pod maską. – Jaki przywódca tacy jego żołnierze.
- A ty nie odzywaj się. To, że pozwoliłem ci żyć w każdej chwili może się zmienić-podszedł do królowej i przyłożył jej ostrze miecza do gardła. – A teraz może powiesz nam gdzie wysłałaś księżniczkę?
- Nigdy ci nie powiem, barbarzyńco – powiedziała z nieukrywaną wrogością. - Nawet gdybyś torturował mnie przez wieki, nie powiem ci! – Plunęła mu w twarz.
- To akurat da się zrobić – powiedział ze sztucznym uśmiechem na twarzy. – Straże, zabierzcie ją do więzienia i nie wypuszczajcie, zanim nie zacznie śpiewać. – Rozkazał.- A, jeszcze jedno – zerwał królowej koronę z głowy. Podszedł do tronu i pogładził go. – Od zawsze o nim marzyłem… - rozsiadł się i ubrał koronę.
ROZDZIAŁ 1
Mam na imię Clio Darknes, mam 16 lat i mieszkam w małej miejscowości Little Haven w Stanach Zjednoczonych Ameryki . Mieszkałam tam, od kiedy się urodziłam i uważałam je za najnudniejsze i najnormalniejsze miejsce na Ziemi. Do czasu, a dokładnie do moich urodzin, kiedy dowiedziałam się kilku ciekawych rzeczy o moim życiu i pochodzeniu. Ale po kolei.
Weszłam do domu zmęczona nawałem lekcji. Dwie matmy potrafią zepsuć człowiekowi dzień. Powitała mnie Anastazja, moja mama.
Anastazja była szczupłą kobietką około czterdziestki. Miała długie, proste, ciemno brązowe włosy i szarozielone oczy. Miała szczupłe rysy twarzy i dołeczki w policzkach, kiedy się uśmiechała.
- Cześć, Clio – powitała mnie radośnie. - Wszystkiego najlepszego z okazji 16 urodzin!
- Cześć, mamo – odpowiedziałam ze zmęczonym uśmiechem - Miło cię widzieć. Dzięki za życzenia.
- Chodź do kuchni. Mam tort i prezent.- Powiedziała rozemocjonowana.
- Nie musiałaś… -powiedziałam. To mówiąc już ciągnęła mnie do kuchni.
Kuchnia była małym pomieszczeniem pomalowanym na jasny błękit. Na środku stał biały stół z obrusem w błękitno - białą kratę. Przy ścianach stały białe blaty i szafki pomalowane w małe kwiatuszki we wszystkich kolorach. W kuchni było jedno wielkie okno wychodzące na drogę, w których wisiały zasłony w taki sam wzór jak obrus. Lubiłam tam przesiadywać w zimowe wieczory i czytać książki Lici Troisi, mojej ulubionej pisarki.
- Ta dam! – Zawołała tak jakby wyczarowała królika z kapelusza.
- Wow! Ale ten tort jest piękny!
Tort był małym prostopadłościanem w ciemno fioletowej polewie. Na górze widniał napis „WSZYSTKIEGO NAJLEPSZEGO CLIO!”. Wokół napisu były małe, krwistoczerwone różyczki z cukru.
- I, co? Tort może być? Widzę, że szczęka ci opadła.
- No…- odpowiedziałam niezbyt inteligętnie.
- Więc teraz chyba ci odpadnie…- powiedziała podając mi małe pudełeczko. Otworzyłam je i aż mnie zatkało.
- Żartujesz, tak?- Zapytałam, bo, nie mogłam w to uwierzyć.
- Miałabym żartować z ciebie, kochanie? Z mojego największego skarbka?
I tak nie mogłam uwierzyć. W pudełku były kluczyki do nowego VOLVO!
- Skąd wzięłaś pieniądze na taki prezent?!- Zapytałam z niedowierzaniem.
- Sprzedałam parę rodzinnych pamiątek i wystarczało.
- Dzięki, mamuś – przytuliłam ją tak mocno, że mało, co jej nie wywaliłam.
- Nie ma, za co…- Powiedziała bardzo dziwnym tonem głosu. Tak jakby czegoś się obawiała i było jej smutno z tego powodu.- Nie lecisz by go zobaczyć?
- Już biegnę, tylko gdzie on jest?
- Za domem, na podjeździe.
Gdy tylko tam dobiegłam, moim oczom ukazała się piękna, srebrna terenówka marki Volvo. Na dachu miała wielką czerwoną kokardę. Zaczęłam się do niego przytulać, kiedy przypomniałam sobie o mamie. Pobiegłam szybko do domu i rzuciłam się mamie a szyję.
- Jeszcze raz dziękuję, mamo. Jesteś wielka.
- Mam nadzieję, że będzie przydatny- powiedziała to chyba bardziej do siebie niż do mnie.
- Mamo, co jest? - Zapytałam z niepokojem.
- Nic, kochanie – powiedziała z wymuszonym uśmiechem. – I co, nie jedziesz się przejechać?
Pojechałam do małej mieściny, o której słyszałam dobre opinie. Podobno była bardzo malownicza. Kiedy znalazłam się na miejscu pożałowałam, że nie mam bloku i ołówka, by uwiecznić ten obraz. Domki były niesamowite, tak jakby ktoś przeniósł tu jedną z wiosek angielskich. Białe ściany z wmurowanymi czarnymi, drewnianymi balami i drewniane ozdobniki wokół dachów robiły niesamowite wrażenie. Poszłam do jednej z kawiarni i zamówiłam kawę czekoladową. Na dworze robiło się już ciemno.
Kiedy zapadał zmierzch, miasteczko stało się bardziej tajemnicze, magiczne, mroczne. Postanowiłam przejść się po uliczkach i zapamiętać ich piękno.
Kiedy wychodziłam z kafejki zagadnęła mnie barmanka.
- Proszę uważać. O tej porze robi się już niebezpiecznie – ostrzegła mnie.
- Proszę się o mnie nie martwić. Dam sobie radę – posłałam jej uśmiech.
Wyszłam na ulicę, a noc powitała mnie zimnym powiewem wiatru. Zawsze lubiłam noc, a najbardziej lubiłam te wiosenne, bo były jeszcze długie, ale nie tak zimne jak zimowe. Poszłam główną ulicą by znaleźć jakieś spokojne miejsce. Nagle poczułam dreszcz na karku jakby ktoś mnie obserwował. Szybko się obróciłam, ale nikogo nie było.
- Dziwne –pomyślałam. –Przysięgłabym, że ktoś na mnie patrzył.
Poszłam dalej nie zastanawiając się za bardzo nad tamtym incydentem, gdy nagle przede mną pojawiła się Vivian, ale zarazem nie ona.
- Viv! Co ty tu robisz? Chcesz mnie wystraszyć na śmierć? – powiedziałam łapiąc się za serce. Waliło mi jak mały koliber zamknięty w klatce. – Prawie dostałam zawału!
- Sorki. Wpadłam tylko życzyć ci wszystkiego najlepszego – powiedziała. Wydawała się bardziej szczęśliwa niż zwykle.
Vivian była wysoką blondynką o błękitnych oczach i ciemnej karnacji, dzięki czemu wyglądała jak ze „Słonecznego Patrolu”. Była trochę płytka i gadatliwa, lecz bardzo lojalna.
- Viv, nic ci nie jest? – Zapytałam troską.
- Nie, tylko przemiana się zakończyła – powiedziała zadowolona.
- Że co, proszę? – Spytałam zdziwiona.- Vivian, coś ty znowu oglądała?
- Nic – powiedziała to już innym głosem. Był bardziej mroczny, złowieszczy. – Tak tylko myślałam … - Przybierała właśnie pozycję do ataku. - … jakby tu ciebie zabić, księżniczko. – Ostatni wyraz prawie wypluła.
- Co ty mówisz, kobieto?! – Zapytałam z przestrachem. Nieświadomie zaczęłam przybierać pozycję obronną. Włożyłam rękę do kieszeni spodni gdzie miałam mały scyzoryk. Otworzyłam go powoli i po cichu, ale trzymałam go dalej w kieszeni, żeby go nie zobaczyła.
- Mamusia nie powiedziała ci prawdy, hę? No taka rewelacja… Niech tylko dziewczyny usłyszą, jak to bezbronna księżniczka Leonsja została zabita w nie wiedzy – Powoli zbliżała się do mnie, z drwiną na twarzy.
- Co ty wygadujesz?! – Wrzasnęłam. Przez mój strach i niedowierzanie głos podniósł mi się o oktawę.
- Nic, kotku – powiedziała. Jej twarz zmieniła się nie do poznania, skóra pokryła się szorstkim włosiem. Uśmiechnęła się dziko pokazując rząd szpiczastych, ostrych jak brzytwa zębów. Palce uzbrojone były w długie i tnące pazury, które lekko jaśniały w ciemnościach. – Od razu lepiej. Miałam już dość tamtej skorupy.
Zaatakowała mnie, jako pierwsza. Rzuciła się z furią, której nie można opisać. Wyciągnęłam szybko mały nożyk i zaczęłam się bronić. Każdy cios jej szponami mógłby mnie zabić, gdyby nie ten scyzoryk, który zawsze nosiłam przy sobie. Broniłam się, unikałam ciosów i atakowałam. W końcu odsłoniłam się za bardzo i na jej twarzy pojawił się uśmiech tryumfu. Zanim zorientowałam się, co do jej zamiarów, jeden z jej pazurów wbił się w mój prawy bok.
Zawyłam z bólu i upadłam na ziemię. Ból był niemożliwy. Do oczu podeszły mi łzy, ale nie pozwoliłam im popłynąć.
- Ojoj, chyba zrobiłam ci krzywdę – Zacmokała z dezaprobatą. – Cóż, trucizna, którą miałam na moich pazurkach rozprawi się z tobą za jakąś godzinę, więc…
-Co ja ci zrobiłam?! – Zapytałam ją przez zaciśnięte zęby.
- Nic, kochanie, nic. No może oprócz tego, że się uro… - nie dokończyła. Patrzyła teraz tam, gdzie mój wzrok nie sięgał. Na jej twarzy pojawiło się przerażenie.
- Uciekaj stąd zanim nabiję cię jak twoje siostry – powiedział jakiś głos za mną. Byłam już trochę przymulona, więc nie mogę powiedzieć czy był to głos męski, czy chłopięcy, ale miałam pewność, że to chłopak. – Masz trzy sekundy, żeby stąd zniknąć. A i dostarcz wiadomość swojemu panu, że Mitron i Leonsja już złączyli siły i będą szukać innych.
Vivian jednak już uciekała. Powieki mi zaczęły już strasznie ciążyć, ciało nie chciało mnie już słuchać. Ostatnia rzecz, którą zapamiętałam przed osunięciem się w nicość była twarz anioła.
ROZDZIAŁ 2
Obudziłam się następnego dnia rano, chociaż tak mi się wydawało. Leżałam w wygodnym łóżku, pod puchową pierzyną. Było mi tak wygodnie, tak ciepło, że nie mogłam się powstrzymać i znowu zasnęłam.
Kiedy sen odszedł po raz drugi, przy moim łóżku siedział chłopak. Nie wiedziałam skąd go znam, ale wydawał mi się znajomy.
Miał ciemno brązowe rozczochrane włosy, piękne piwne oczy i jasną karnację. Nie mogłam ocenić jego wzrostu, bo siedział, ale na pewno był ode mnie wyższy. Był atletycznie zbudowany, a przez czarny obcisły T- shirt widać było mięśnie. Po prostu ideał.
Kiedy zobaczył, że się obudziłam rozpromienił się, pokazując idealnie białe zęby.
-Maldwinie!- Zawołał. – Obudziła się!
-Gdzie ja jestem? – Zapytałam zaspanym głosem. – Umarłam?
-Nie, chociaż prawie ci się udało – odpowiedział spokojnie chłopak.
-Chyba coś mi się stało z głową, bo moja najlepsza przyjaciółka mnie wczoraj zaatakowała …- zaczęłam, ale chłopak mi przerwał.
-Wiem, ale opowiesz nam to później – powiedział delikatnie.- Jesteś jeszcze za słaba. Ta trucizna była naprawdę mocna.
- Oj tam, nic mi nie jest – skłamałam. Czułam się fatalnie. Każdy mięsień mnie bolał, nie mogłam się ruszyć bez jęku bólu, ale nienawidziłam być od kogoś zależna. Najchętniej wstałabym poszła do domu i porozmawiała z mamą o tym wydarzeniu. Chociaż najlepiej by było pojechać jak najdalej, zatrzymała w małej mieścinie i zastanowiła nad wszystkim.
-Nie umiesz kłamać, moja droga- powiedział z drwiną mężczyzna stojący przy drzwiach.- Witamy znów pośród żywych.- Podszedł do mojego łóżka i wyciągnął do mnie dłoń. – Nazywam się Maldwin, a to mój wychowanek, Michael.
-Miło poznać – powiedziałam z miłym uśmiechem ściskając dłoń. Miał silny pokrzepiający uścisk.- Ja nazywam się Clio. Przepraszam, że pytam tak prosto z mostu, ale jak ja się tutaj znalazłam? Co stało się wczoraj? W co zamieniła się moja przyj…
-Kochana, to rozmowa nie na teraz – powiedział Maldwin spokojnie. – Jesteś jeszcze za słaba na nasze rewelacje. Jeżeli poczujesz się lepiej jutro wszystkiego się dowiesz. A teraz zbieraj siły.
Wyszedł z pokoju zamykając drzwi. Zostałam w pokoju sama z Michaelem.
- Śpij słodko, królewno – powiedział i pocałował mnie w czoło. Żołądek wywinął mi fikołka.
Wyszedł z pokoju gasząc światło, a ja nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że moje życie, poukładane i zorganizowane, właśnie legło w gruzach.
Powitał mnie piękny ranek. Z okna sączył się delikatne światło słoneczne. Wstałam i wyciągnęłam się. Wtedy ktoś zapukał do drzwi.
-Proszę – powiedziałam.
Wszedł Michael z tacą jedzenia.
-Chciałem podać ci śniadanie do łóżka, ale widzę, że się spóźniłem – powiedział ze smutnym uśmiechem.
-Nie aż tak strasznie. Dopiero, co wstałam – odpowiedziałam odwzajemniając uśmiech tylko trochę weselej.
- Kiedy się ubierzesz i zjesz śniadanie przyjdź do salonu – powiedział poważniejąc. - Mamy parę spraw do omówienia.
- A jak dojdę do salonu?- Zapytałam.
- O to nie musisz się martwić – odpowiedział tajemniczo zamykając drzwi.
- Ok.
Ubrałam się w ciszy rozmyślając o dziwnym spotkaniu i jeszcze dziwniejszych wskazówkach oraz samym zachowaniu Michaela. Z godziny na godzinę to wszystko staje się jeszcze dziwniejsze.
Śniadanie było tak samo dziwne jak ten początek dnia. Podano mi dwa osobliwe owoce koloru mocnego fioletu z krwistoczerwonym miąższem. Poniekąd smakował i wyglądał jak gruszka, ale nie znałam go.
A może jednak…
Nie, na pewno go nigdy wcześniej nie widziałam. To tylko moje wymysły.
Do gruszek dostałam mleczny napój z arbuzem i truskawką. Zdziwiło mnie takie połączenie, ale było bardzo smaczne.
Otworzyłam drzwi pokoju i wyszłam na korytarz. Był zdobiony czerwoną boazerią z mahoniowymi panelami. Było tutaj wiele par drzwi.
-Jak ja się dostanę do tego przeklętego salonu?!- pomyślałam spanikowana.
Ale jakoś cały czas szłam przed siebie pchana przeczuciem. Wybierałam odpowiednie przejścia bez większego zastanowienia tak jakbym znała ten dom na pamięć. W końcu doszłam do drzwi zapewne prowadzących do salonu. Były one z ciemnego drewna a na ich powierzchni widziałam misterne ryty opowiadające jakąś historię. Nie miałam jednak czasu by się nad nimi interesować. Zapukałam lekko do drzwi i nacisnęłam ozdobną klamkę.
Gdy weszłam do pokoju widok zaparł mi dech w piersi. Pełno było tutaj roślin wszelakiego rodzaju. Niektóre znałam, niektóre widziałam po raz pierwszy w życiu. Meble były tak wkomponowane w otaczające je środowisko, że można je było by uznać za część roślin. Zauważyłam ich pod oknem. Siedzieli na dwóch fotelach. Maldwin czytał jakąś książkę, a Michael patrzył przez okno. Kiedy mnie usłyszeli odłożyli swoje zajęcie i usłyszałam jak szepczą między sobą:
- To na pewno ona… - szepta Maldwin w zamyśleniu.
- A co myślałeś?- Odpowiada równie cicho Michael. – Tylko ona wyczułaby ich energię. To musi być ona.
- Ale żeby pomyśleć, że mieszkała tyle lat tak blisko…- odpowiada mężczyzna do siebie.
Jestem zdziwiona, że to usłyszałam. W normalnych warunkach nie mogę usłyszeć tego, co krzyczy do mnie mama z dołu, a teraz usłyszałam całą rozmowę bez chęci słuchania jej. Jestem równie zdziwiona jak i szczęśliwa z nowo nabytej umiejętności. Jednak moje rozmyślania przerywa Michael.
- Myśleliśmy już, że nie zaszczycisz nas swoją obecnością- powiedział to z uśmiechem na ustach. – Zapraszam w nasze skromne progi. – Dopowiedział wskazując na kanapę.
- Dziękuję – odpowiedziałam i skorzystałam z zaproszenia. – Jak wyhodowaliście tak piękne rośliny? – Pytam poruszona pięknem i dzikością tego pokoju.
- To nic takiego- macha ręką Michael bagatelizując sprawę. – Parę ziaren, trochę wody i dobra gleba. To wszystko.
- Dobrze- mówi Maldwin – Musimy wyjaśnić to, co wydarzyło się wczoraj, a w dodatku widzę, że twoja herstja nie spełniła jeszcze swoich obowiązków, więc ją wyręczę. Dobrze, to, co pamiętasz z wczorajszego wieczoru?- Pyta.
Opowiadam im wszystko, co zapamiętałam, czyli od momentu spotkania Vivian do ukłucia mnie jej szponem.
- I wtedy właśnie pojawił się Michael prosząc o przekazanie jakiejś wiadomości, niestety nie pamiętam już, jakiej – kończę.
Maldwin patrzy na Michaela wzrokiem, który może znaczyć tylko problemy.
- Co jej kazałeś przekazać? – Pyta przez zaciśnięte zęby.
- To, że ja i Clio złączyliśmy siły i będziemy szukać innych – odpowiada lekko zirytowany, a może znudzony, ale na pewno nieprzestraszony.
- Masz za dużo tupetu – syczy Maldwin. – Czasem powinieneś trzymać język za zębami. Wiesz, na jakie niebezpieczeństwo ją wystawiłeś? Przez ciebie nie będzie już bezpieczna!
- A to niby, czemu? – Odpowiada buntowniczo. – Nie lubię wygrywać walkowerem.
- Przez ciebie będzie musiała mieć się cały czas na baczności – mówi jadowicie. – Do tej pory nie mieli pewności czy to ona, a teraz mają całkowite potwierdzenie! Po prostu gratuluję!
- Przepraszam, ale ja też tu jestem – przerywam im. – Możemy wrócić do tematu przewodniego, czyli do uświadomienia mnie w czymś? Nadal nie rozumiem tego, co się wczoraj wydarzyło.
- Clio ma rację – mówi Michael. – Źle wczoraj zrobiłem. Mogłem trochę zbyt pochopnie podjąć decyzję. Przepraszam.
- Dobrze. To teraz możemy przejść do rzeczy. To zacznijmy od tego, że poza Ziemią w naszej galaktyce jest jeszcze kilkanaście planet, na których żyją żywe organizmy. Jedne to dopiero komórczaki, a inne już planują podboje galaktyki. I tak się ty znalazłaś na Ziemi tak jak Michael. Na naszą planetę przybyło wrogie plemię Bitonów pragnących przejąć naszą ojczyznę na własność. Nie mogliśmy do tego dopuścić, więc postanowiliśmy zaatakować ich pierwsi. Niestety, ponieśliśmy sromotną klęskę. Młoda królewna Nefretitis musiała, jako piętnastolatka musiała przejąć ster państwa zostając i głównym generałem i monarchą. Pogodziła te dwie role i odnosiła wiele sukcesów militarnych jak i politycznych. Została okrzyknięta Nefretitis Zwycięską. Jednak podstępne plemię Bitonów w ciszy lizało swoje rany przygotowując się do ataku na stolicę Nealu. Nasze wojska były niezorganizowane, bo miały chronić królową, która niewiele czasu wcześniej urodziła pierwszą księżniczkę Leonsję. Miała ona zostać następczynią tronu, lecz wrogie wojska pod wodzą Mordara zaatakowały stolicę. Królowa wydała rozkaz by siedmioro dzieci z nadprzyrodzonymi mocami wraz z ich herstjami odlecieli na najbliższą planetę gdzie miałyby odpowiednie warunki rozwoju. W tym przypadku była to ziemia.
I tak tu się znalazłaś tak samo jak Michael i pięcioro innych dzieci.
- Nadal nie rozumiem, co się wczoraj wydarzyło – powiedziałam spokojnie, chociaż wewnątrz byłam całkowicie wstrząśnięta. Nie mogłam uwierzyć, że nie urodziłam się na Ziemi. Nie dopuszczałam do siebie opowieści Maldwina.
- Jak to nie rozumiesz? – Zapytał. – A pamiętasz może, co powiedziała Penzuna?
- Kto to Penzuna? – zapytałam.
- Stwór, który cię wczoraj zaatakował – odpowiedział mi Michael.
-No to pamiętasz, czy nie? – Zapytał niecierpliwiąc się mężczyzna.
- Nazwała mnie chyba księżniczką… - powiedziałam niepewnie, starając sobie przypomnieć. – Tak, nazwała mnie księżniczką Leonsją.
I wtedy to do mnie dotarło. Cała historia zaczęła się układać w zrozumiałą całość .
Ale to nie może być prawda! Urodziłam się przecież na Ziemi w USA w miejscowości Little Haven na kompletnym zadupiu! Jak mogę być jakąś księżniczką z jakiejś głupiej planety?! Dosyć tego dobrego.
Jednak do mojej głowy zaczęły nadlatywać dziwne wspomnienia wpychając się w moją podświadomość.
Byłam mała, może miałam dwa latka. Bawiłam się w piaskownicy z Anastazją. Zza krzaków obserwowała mnie para oczu, ni to kocich, ni to gadzich, takich samych jakie wczoraj widziałam u Viv…
Inne wspomnienie było z okresu wczesnoszkolnego. W pierwszej klasie miałam osobliwą nauczycielkę, opowiadającą nam różne historie o dziwnej planecie.
Jeszcze inne pochodziło z przed kilku miesięcy. Jak zwykle wracałam do domu po szkole. Dni były jeszcze krótkie więc szybko robiło się ciemno. Widziałam rodzinę na spacerze. Na dachach budynków wisiało wiele sopli lodu. Dzieci bawiły się hałasując i dokazując. Nie widziały rozchwianych sopli nad nimi tak samo zajęci sobą rodzice. Sople miały już spaść na dzieciaki, kiedy pomyślałam, że mają spaść gdzie indziej. I tak, o dziwo, się stało. Spadły około piętnaście stóp dalej. Pociechy niczego nie zauważyły i bawiły się dalej.
Do głowy napływało mi coraz więcej takich przypadkowych wydarzeń, które do tej pory nie wzbudzało moich podejrzeń.
W końcu strumień mich rozmyślań przerwał Maldwin.
- I jak? – zapytał. – Nareszcie dodałaś dwa do dwóch, co?
Popatrzyłam na niego wilkiem. Jak można być tak nie czułym? W mojej obronie stanął Michael.
- To chyba logiczne, że przeżyła szok – odpowiada wrogo. –Nie pamiętasz co się stało w moje szesnaste urodziny?
- Prawda, prawda – potwierdza opiekun ze skrywanym uśmiechem. – Przez miesiąc nie mogłem posprzątać domu kiedy zaczął używać swoich mocy.
Jakich mocy? Ja też mam mieć jakieś moce? A jak ich nie mam? Co raz więcej wątpliwości rodziło się w mojej głowie. Zaczęłam wpatrywać się w ścianę, próbując odpowiedzieć sobie na te pytania. Jednak moje wątpliwości rozwiał chłopak.
- Ja mam moc wykorzystywania swojego mózgu do granic możliwości. Mogę przenosić różne przedmioty nie dotykając ich, czytać w myślach innych i sprawiać by widzieli to co chcę żeby widzieli- powiedział. – Jeżeli chodzi o ciebie, też masz moc, tylko trochę inną. Potrafisz zapanować nad żywiołami jeżeli chcesz. Ale widzę, że przydarzyło ci się to już.
Byłam zagubiona. Tyle informacji naraz. Nie mogłam już usiedzieć. Wyszłam z zielonego pokoju i pobiegłam przez labirynt korytarzy i drzwi. W końcu zgubiłam się całkowicie. Nie miałam pojęcia w jakim pokoju jestem. Był duży, wysoki i ciemny. Praktycznie nic tutaj nie widziałam. Poszłam do najbliższego konta i oparłam. Ściana była w niektórych miejscach wypukła. Zdziwiona dotknęłam jej jeszcze raz. To były regały, a na nich książki. Trafiłam do biblioteki. Jedyna dobra rzecz, która mi się przytrafiła. Rozejrzałam się po pomieszczeniu, ale nie znalazłam żadnego źródła światła.
Musiałam zaryzykować. Pewnie i tak nic się nie stanie, ale się bałam. Wysunęłam lewą dłoń i skoncentrowałam się najbardziej jak mogłam.
Na początku pojawił się mały płomyk. Myślałam, że zaraz zgaśnie lecz on trzymał się cały czas zawzięcie. Wyobraziłam go sobie jak powinien wyglądać i tak się stało.
Mieli rację. Mam moc. To może oznaczać tylko jedno. Jestem księżniczką Leonsją z planety Neal.
Pamiętam to xD Już wtedy byłam z Ciebie dumna, ale pisząc o Nat przechodzisz samą siebie. Oby tak dalej :)
OdpowiedzUsuń