Tak, cóż... Już siódmy rozdział. Tak szybko to leci... Mam nadzieję, że do świąt bożego narodzenia uda mi się napisać jeszcze z osiem. A w przyszłym roku skończyć tą książkę i brać za kolejną część. Oczywiście, tylko ja i Ola W. wiemy, że planuję trylogię... mvahahahahahaha!
Ten rozdział powstał kiedy chciałam dopisać kilka słów do rozdziału szóstego. Cóż, kilka słów zamieniło się w kilka stron i mamy rozdział siódmy. Nat jest tu taka kól. ^-^
Chciałabym, aby jeden z moich nowych męskich czytelników napisał do mnie na privie i powiedział jak mu się podoba. Tak, to o Ciebie chodzi ty gejuchu z samojebkami. :*
Muzyczkę dałam wcześniej, ale nowy album FOB jest taki fajowy...
W takim razie trajler Akademii Wampirów. Mrrrrrau (Chodzi o HOT scenę XD).
Nie rozumiem, czemu na tym screenie jest Lissa... no, ale co tam. Za jakiś czas będziecie mogli przeczytać post z moim bólem dupy. xoxo
Rozdział 7
Wylądowaliśmy
w wielkim pomieszczeniu, przypominającą trochę terminal na lotniskach. Jedyna różnica
polegała na tym, że wszystko tutaj było białe. Sufit znajdował się bardzo
wysoko, a przez tą biel nie mogłam określić gdzie dokładnie. Ściany były
zasłonięte przez wielkie, półprzeźroczyste ekrany, na których były pokazywane
wielokolorowe reklamy. Widziałam na nich zarówno ludzi jak i dziwne stwory z pomarańczową
skórą lub fioletowymi mackami zamiast kończyn. Niżej leciał ciąg informacji w kilku
językach. Wiele z nich było dla mnie ciężkich do odgadnięcia. Wyglądały jak
połączenie wszystkich obrazkowych pism jakie do tej pory wymyślił człowiek.
Poniżej
ekranów stały szklane tuby, podobne do tej, którą zobaczyłam pierwszej sali.
Jednak w przeciwieństwie do tamtej, do tych ludzie wchodzili i … znikali. Jakby
rozpływali się w powietrzu. Stało wiele takich urządzeń, jednak kolejki również
były bardzo długie. Przy przejściach stały stewardessy w czarnych eleganckich
strojach, które pomagały ludziom lub innym, dziwnym stworom wejść w odpowiedni
właz.
Terminal
wyglądał niesamowicie. Stałam tam oniemiała i patrzyłam na szarą masę z
przebłyskami koloru, która przemieszczała się w tym miejscu.
Gapiłam się
kilka dobrych chwil dopóki Michael mną nie potrząsnął. Od razu oderwałam wzrok
od tego hipnotycznego miejsca i spojrzałam na niego. Patrzył na mnie
rozbawionym wzrokiem, jednak w głębi jego oczu widziałam coś jeszcze. Nie
mogłam tego rozszyfrować.
- No to
idziemy na małe zwiedzanko! – zakrzyknął dziarskim tonem i złapał mnie pod
ramię. Starałam się mu wyrwać jednak nijak mi to wyszło. Rad, nie rad poszłam
tam, gdzie mnie pociągnął.
Przeszliśmy
przez to gigantyczne pomieszczenie, a Michael opowiadał, że znajdujemy się w
terminalu Ośrodka w Nowym Jorku. To było jedyne miejsce, do którego normalnie
mogli wejść mieszkańcy innych planet, nawet ludzie, na których on mówił hashrim. Dzięki teleportom mogli oni
wrócić na swoje rodzinne planety lub podróżować dalej po wszechświecie.
Złapałam się na tym, że gapiłam się na rodzinę jadowicie zielonych stworów,
przypominających trochę ludzi, jednak zamiast włosów mieli węże, a od pasa w
dół przypominali tygrysy. Dwójka dzieci, chyba chłopiec i dziewczynka, bawiła
się między nogami swoich rodziców próbując złapać to drugie. Poczułam ukłucie
bólu w klatce piersiowej. Szybko odwróciłam wzrok i dalej słuchałam przemowy
Michaela.
- Jednak
nasz ośrodek nie jest jedyny – kontynuował. – Na całym świecie jest blisko 500
ośrodków z takimi terminalami, lecz ten tutaj jest jednym z największych.
Jedyny, który jest większy to ten w Dubaju, w Emiratach Arabskich. Ale z nimi
nie ma co konkurować. – Spojrzał na mnie, by sprawdzić czy słucham. Szybko
pokiwałam głową, a chłopak odwrócił głowę i ruszyliśmy dalej. – Chodź, pokaże
ci teraz coś co trochę bardziej cię zainteresuje.
Znów
ruszyliśmy na najbliższą ścianę, która zniknęła tuż przed naszym przejściem.
Teraz staliśmy w mniejszej sali, przypominała ona salę wejściową, jednak nie
miało tego dziwnego walca na środku pomieszczenia, a pod ścianami poustawiano
minimalistyczne białe kanapy i fotele. Uznałam, że to jakiegoś rodzaju sala
wypoczynkowa. Stało tam około 30 osób w małych grupkach, dyskutując o czymś
energicznie. Kiedy pojawiliśmy się,
rozmowy momentalnie ucichły.
- Cześć
wszystkim – powiedział rozradowanym tonem Michael. – Oto nasza nowa koleżanka,
Nathalie. Może już słyszeliście jak pięknie potraktowała Theodora podczas
Wprowadzenia. A nawet jeżeli nie, to macie problem. – Stanął za mną i złapał za
ramiona, lekko popychając do przodu. Byłam sparaliżowana do tego stopnia, że
zaczęłam szorować butami podłogę. Chłopak zniżył głowę do mojego ucha i
szepnął:
- Jeżeli się
z nimi nie przywitasz, twoja opinia twardzielki pójdzie się pieprzyć. Pomyśl o
tym.
Przełknęłam
ślinę i zebrałam się w sobie. Nigdy wcześniej nikogo się nie bałam, jednak ta
mała grupa ludzi… no dobra, kinetyków (nie mogłam ich nazwać kosmitami)
sprawiła, że miałam ochotę zwiać daleko gdzie pieprz rośnie. Każdy z nich miał
jakąś moc, którą mógł skrzywdzić kogoś, a nawet zabić jedynie za pomocą myśli. Nigdy
nie spotkałam tak groźnych przeciwników i trochę mi się to nie podobało.
Zagłuszyłam
wszystkie obawy i wyprostowałam się. Przecież nie po to tyle ćwiczyłam, żeby
trzydzieścioro osób gapiących się na mnie różnokolorowymi oczami zniszczyło we
mnie swoją pewność siebie. Załatwiłabym ich w mgnieniu oka.
- No siema –
powiedziałam pewnie. Rozluźniłam się trochę, kiedy zobaczyłam, że wszyscy się
wzdrygnęli na dźwięk mojego głosu. Teraz to oni wyglądali jakby chcieli uciec.
Stanęłam pewniej i podeszłam kilka kroków w stronę zbitej grupki, która stała
najbliżej mnie. – Jak już ten laluś mówił, nazywam się Nathalie, ale mówcie mi
Nat. Oczywiście, że wszyscy słyszeliście o tym co się stało w sali. I powiem
wam krótko – podeszłam do pierwszej lepszej osoby. Akurat trafiło na niewysoką
mysią blondynkę z nieprzyjemnym trądzikiem, która mogła mieć najwyżej
piętnaście lat. Jej szarozielone oczy patrzyły na mnie oszołomione kiedy
zniżyłam się do poziomu jej twarzy.
- Jeżeli
macie wystarczająco dużo rozumu, zacznijcie się mnie bać. – wysyczałam
dziewczynce w twarz. - Mogę być albo najlepszą przyjaciółką, albo najgorszym
wrogiem. Więc nawet nie próbujcie mnie obgadywać za plecami, bo złamię was jak
zapałki.
Dziewczynka
patrzyła się ciągle na mnie szarozielonymi oczami, które teraz zmieniły barwę
na szarą. Poczułam jak ziemia wokół mnie zaczęła się trząść. Odskoczyłam szybko
z tamtego miejsca i wpadłam na jakiegoś chłopaka. Wyglądał na szesnaście lat,
miał ciemnoblond włosy, a brązowe oczy w okularach patrzyły na mnie z pogardą.
Ręce miał założone na piersi, a pod materiałem munduru widziałam napinające się
mięśnie. Odsunęłam się od niego.
- Radzę,
abyś nie zaczynała z osobami silniejszymi od siebie – powiedział cichym,
złowieszczym tonem. Widziałam jak jego dłoń zaczęła się napinać, przez co
mogłam zauważyć wszystkie żyły. Wydawało mi się, że pod jego skórą coś żyje.
Czułam, że
chłopak chciał mnie zaatakować, a ja nie miałam nic przeciwko temu. Chciałam
się na kimś wyżyć za to, że całe życie zostało mi wywrócone do góry nogami. A
teraz miałam ku temu idealną okazję.
- James,
uspokój się – powiedziała blondynka podchodząc do chłopaka i łapiąc go za
ramię. Chłopak cięgle patrzył na mnie, więc go pociągnęła mocniej i prawie się
przewrócił. Odwrócił ode mnie wzrok i posłał jej karcące spojrzenie. Patrzyła
na niego hardo i powiedziała coś bardzo cicho, przez co tego nie usłyszałam.
Zaczęli się kłócić, ale nie słyszałam żadnego słowa mimo ich poruszających się
warg.
W końcu
dziewczyna, zrezygnowana, odeszła pod ścianę. Wyglądała, jakby miała zamiar się
rozkleić.
- Co, jakieś
problemy, chłoptasiu? – spytałam prześmiewczo ustawiając się w pozycji do
ataku. Chłopak był mniej więcej mojego wzrostu, więc nie będę miała problemu z
wygraniem tego starcia.
Nic nie
odpowiedział, ciągle stał tam niewzruszony jak skała. Patrzył na mnie twardym
wzrokiem, jakby wiedział, że może mnie zmiażdżyć.
Wokół nas
zaczął się tworzyć luźny krąg z osób w białych mundurach. Zauważyłam, że
wszyscy, zarówno ludzie jak kinetycy, uwielbiają bójki. Kątem oka zauważyłam
Michaela. Opierał się o ścianę plecami, z założonymi rękami. Patrzył na to
wszystko z pobłażliwym uśmiechem. Czułam, że tak jak reszta nie pogardzi dobrą
bijatyką.
James, jak
wywnioskowałam po jego sprzeczce z blond dziewczyną, zmienił pozycję i pozwolił
rękom swobodnie opadać wzdłuż jego ciała. Poczułam, że podłoga pode mną znów
zaczęła się poruszać. Odskoczyłam z tamtego miejsca, jak poprzednio, i rzuciłam
się na chłopaka. Wymierzyłam cios z półobrotu, jednak moja noga nie trafiła na
jego twarz, tylko kamienną ścianę. Pojawiła się niesamowicie szybko, jakby z
powietrza. Odzyskałam rezon i stanęłam znów w pozycji do ataku. Ściana
zniknęła. Moja szybkość została wystawiona na próbę, kiedy kamienne bloki
zaczęły lecieć w moją stronę. Udało mi się kilka rozkruszyć, jednak jednego nie
zauważyłam.
Uderzył mnie
prosto w brzuch, co pozbawiło mnie zupełnie oddechu. Prawie upadłam na ziemię,
jednak nie chciałam nikomu dać satysfakcji z widoku wijącej się po ziemi Nat.
Już miałam tego na dzisiaj dosyć.
Stanęłam
dumnie, wyprostowana. Starałam się ignorować już słabnący ból jamy brzusznej.
Usłyszałam za sobą cichy śmiech Michaela. Dźwięk stawał się co raz głośniejszy,
więc zrozumiałam, że się zbliża do koła obserwatorów.
- To jak
Nat, zawalczysz o swoją pozycję twardzielki i pokonasz tego młodziaka? –
zapytał kpiącym tonem.
Poczułam, że
coś we mnie się przestawia. Wydawało mi się, że przeżywam deja vu. Świat znów
stał się czerwony, tak jak na ostatnim treningu. Ogarnęła mnie rządza mordu,
krzywdzenia i niszczenia.
Jednak tym
razem kontrolowałam swoje ruchy.
Słyszałam
wokół siebie podniecone głosy, ktoś wydawał rozkazy. Nie interesowało mnie to.
Ruszyłam spokojnym krokiem w kierunku Jamesa, który już nie wyglądał na tak
pewnego siebie i opanowanego. W jego oczach widziałam strach i niepewność.
Czyli to co kochałam widzieć u swoich ofiar.
Zbliżałam się
powoli, rozkoszując się jego strachem. W powietrzu znów zaczęły latać kamienne
pociski, jednak z łatwością je omijałam, jakbym miała wokół siebie ochronną
warstwę. Ciągle na mnie nacierał, co raz większe głazy leciały w moim kierunku
i upadały tuż przede mną.
Chłopak w końcu
przestał mnie atakować. Stanął opierając ręce na kolanach. Słyszałam jego
ciężki oddech, widziałam krople potu sklejające mu włosy i spływające po
twarzy.
Poczułam, że
temperatura nagle wzrosła. Skóra pokryła mi się lekką warstewka potu, jednak
ciągle zmierzałam do chłopaka. Musi ponieść karę, za znieważenie mnie.
Nagle kamienie,
który leżały na podłodze zaczęły topnieć i tworzyć szarą masę z przebłyskami
czerwieni. Te, które były najbliżej mnie zamieniły się w płynną magmę,
roztapiając białą posadzkę.
Chłopak ciągle
nie mógł złapać oddechu. Wydawało mi się, że z chwili na chwilę rzęzi głośniej.
Próbował stać prosto, jednak widać było, że sprawia mu to wielki wysiłek.
Wiem, że nie
powinno się kopać leżącego. Jednak jakaś mroczna część mnie, która akurat wtedy
mną zawładnęła pragnęła tego. Złapałam chłopaka za biały mundur i cisnęłam nim
o ścianę. Użyłam trochę za dużo siły, co zauważyłam po dziurze jaką jego ciało
zrobiło w ścianie. Biały tynk odpadał ze ściany, razem z kamieniami. Zobaczyłam
za nimi jakąś dziwną maszynerię, lecz nie to mnie teraz interesowało.
Znów znalazłam
się przy chłopaku. Poczułam, jak moje ręce robią się niemiłosiernie gorące,
jakbym wsadziła je do wrzątku. Jedną ręką podniosłam go i przyszpiliłam do
ściany tak, że mogłam zobaczyć jego twarz. Okulary już dawno mu spadły, a
brązowe oczy patrzyły na mnie nieprzytomnym wzrokiem. Wyglądał jakby miał zaraz
zemdleć.
- I co teraz
powiesz, chłoptasiu? – powiedziałam mrocznym głosem, który nie brzmiał jak mój.
– Kto jest silniejszy?
Chłopak nic nie
odpowiedział, więc zamiast podtrzymywać go za ramię, złapałam go za gardło i
podniosłam do góry. Jego krzyk rozdarł ciszę, z jaką wszyscy przyglądali się
naszemu starciu.
- No i kto jest
silniejszy?! – krzyknęłam znów tym nieswoim głosem. Wydawał się wiekowy i
sprawiał, że nawet mi stawały włoski na karku.
Chłopak
próbował coś powiedzieć, lecz mój uścisk mu to uniemożliwił. Poczułam smród
palonej skóry, a dym wokół chłopaka gęstniał. Czekałam jeszcze minutę, jednak
chłopak tylko szamotał się i nic nie powiedział.
Puściłam go i
upadł na ziemię. Od razu podbiegła do niego blondynka. Odwróciła go na plecy, a
ja zobaczyłam na jego gardle czarne ślady w kształcie moich palców. Odwróciłam
głowę do milczącego tłumu postaci w bieli.
- Dlatego –
powiedziałam władczym głosem wskazując na Jamesa i pomagającą mu dziewczynę. –
ze mną nie zadzierajcie. To ledwie próbka moich możliwości. Jeżeli chcecie mnie
wyzwać do walki najpierw spiszcie testament.
Ciszę przerwał
czyjś śmiech i oklaski. Wiedziałam, że to Michael. Tylko on nie tracił swojego
humoru. Wszyscy odwrócili ku niemu wzrok. Chłopak szedł w moim kierunku z
wielkim uśmiechem na twarzy, klaszcząc w dłonie.
- Dobra robota,
Nat.
- Dobra
robota?! – usłyszałam przerażony dziewczęcy głos. Znów spojrzałam na blondynkę.
– Prawie zabiła Jamesa, a ty mówisz takie rzeczy?! Wiedziałam, że nie jesteś
normalny, ale to już chore.
- Hanna,
uspokój się – powiedział jedwabistym głosem Michael. Rozpoznałam go. Taki sam
głos obudził mnie, kiedy po raz pierwszy się spotkaliśmy. – On się z tego
wyliże.
Dziewczyna
pokiwała szybko głową i odwróciła od nas wzrok, poświęcając całą uwagę poszkodowanemu.
- Wracając do
ciebie, Nat – Michael znów na mnie patrzył. Widziałam w jego oczach radość i
dumę. – Udało ci się. Odblokowałaś swoje elementarne sharinem.
- Co ty
pieprzysz? – spytałam zirytowana. Chciałam już stamtąd odejść, jakaś część mnie
mówiła, że ci wszyscy kinetycy nie powinni przysłuchiwać się naszej rozmowie.
- Chodź, musimy
o tym poinformować Dowództwo – powiedział podnieconym głosem, łapiąc mnie za
rękę. Wiedziałam, że nie ma sensu się wyrywać, więc pozwoliłam mu się ciągnąć w
kierunku ściany. Zanim zniknęliśmy, odwrócił się i pomachał do zgromadzonych.
Wszyscy byli tak zszokowani, że mimo skończonej bójki stali w kole.
Moim ostatnim
widokiem przed znalezieniem się po drugiej stronie ściany była rozanielona
twarz Hanny, która przypominała mi narkomanów.
***
Podczas marszu
długim korytarzem w kierunku Dowództwa nie rozmawialiśmy zbyt dużo. Cała ta
żądza mordu, którą odczuwałam w sali wypoczynkowej zniknęła. Czułam się wyzuta,
jakby wykorzystana. Byłam bardzo zmęczona, powieki stały się ciężkie. Jedyne co
sprawiało, że szłam dalej, był ciągnący mnie Michael.
Postanowiłam
przerwać ciszę, którą rozdzierał jedynie dźwięk butów chłopaka. Moje tenisówki
lekko skrzypiały, kiedy szliśmy idealnie białym korytarzem bez żadnych drzwi.
- Więc, co mówiłeś
wcześniej o tych „elementarnych sharinem”?
– spytałam sennym tonem. Miałam nadzieję, że rozmowa trochę mnie rozbudzi.
- Elementarne sharinem to po prostu kontrola nad
żywiołami – powiedział rzeczowym tonem specjalisty. Parł do przodu nie patrząc
na mnie. – Wydaje się to bardzo proste jednak w tych czasach tylko
najpotężniejsi Obdarzeni potrafią z niego korzystać. James potrafi używać
jeszcze dwóch sharinem, dlatego jego
geokineza nie jest niczym niezwykłym Natomiast ty…
Przystanął i
złapał mnie za ramiona. Jego twarz znalazła się na wysokości mojej, zobaczyłam
jego niesamowitą radość i coś, co mogłabym uznać u normalnej osoby za czułość.
Co do niego nigdy nie miałam pewności.
- Ty, Nat masz
pirokinezę – powiedział szczęśliwy. – Najpotężniejszą ze wszystkich
elementarnych sharinem. J mówiła, że
prawdopodobnie będziesz pirokinetyczką, jednak nikt nie chciał w to wierzyć.
Pirokinetycy zniknęli razem z ostatnimi Oświeconymi. Jeżeli potrafisz ujarzmić
ogień, będziesz umiała również zapanować nad przynajmniej pięcioma innymi
kinezami.
Gapiłam się na
niego oszołomiona.
- Ale… ale… to
niemożliwe – wydukałam w końcu. – Ja nie wiem jakim cudem zrobiłam to w tamtej
sali…
- Tak zwykle
jest za pierwszym razem, kiedy obudzisz swoje elementarne sharinem. Hydrokinetycy zwykle zwiększają wilgotność w Ośrodku do
tego stopnia, że zaczyna padać. Geokinetycy wyczuwają ruch płyt tektonicznych,
a ci potężniejsi wywołują pierwsze trzęsienia ziemi. A areokinetycy najczęściej
tworzą małe trąby powietrzne.
Michael
przerwał swoją przemowę i złapał mnie w mocnym uścisku. Byłam zdziwiona jego
reakcją, jednak po chwili również go przytuliłam.
- Nie masz
pojęcia jak bardzo się cieszę, że cię odnalazłem – powiedział cicho w moje
włosy. – Tak bardzo się cieszę.
Powoli
odsunęłam się do niego i spojrzałam w te fioletowe oczy. Wyglądały, jakby były
zupełnie oddzielnym, żywym organizmem. Widziałam jak pasy błękitu, ultramaryny,
lawendy i jagody falują w jego oczach tworząc niezwykły taniec kolorów.
Mogłabym patrzeć na coś takiego godzinami.
A on patrzył
się na mnie jakbym była ósmym cudem świata.
W końcu uwolnił
mnie ze swojego uścisku i złapał mnie za rękę. Znów ruszyliśmy szybkim krokiem
przez korytarz. Byłam zadowolona, że nie widzi mojej twarzy, na której wykwitł
wielki rumieniec. Czułam jak ciepło z moich policzków rozjaśnia bladą skórę,
przez co musiałam wyglądać jak prosię.
Szliśmy ciągle
w kierunku Dowództwa. Wiedziałam, chociaż bardziej czułam, że się zbliżamy. Na końcu korytarza zobaczyłam wielkie
metalowe drzwi przypominające te w skarbcach bankowych. Jednak tak jak wszystko
tutaj były zrobione z jasnego metalu wyglądającego jak platyna.
Kiedy
podeszliśmy bliżej do drzwi, Michael puścił mnie i kazał poczekać chwilę. Sam
zaczął wbijać różne kody w panel obok drzwi. W końcu przyłożył do niego swoją
dłoń i gestem mnie przyzwał.
- Połóż tutaj
swoją dłoń. Skaner pobierze twoje linie papilarne i krew, dzięki czemu będziesz
mogła wchodzić do Dowództwa normalnie, bez powtarzania tego procesu. – spojrzał
się na mnie – Jesteś gotowa spotkać się z Dowodzącymi?
Pokiwałam lekko
głową i przyłożyłam rękę do panelu. Poczułam delikatne szczypnięcie w palec, co
sprawiło, że odruchowo zabrałam rękę z panelu. Spodziewałam się zobaczyć na
palcu małą kropkę krwi, jednak zamiast tego zobaczyłam mały, fioletowy dysk z
małymi nóżkami. Wglądał jakby chciał się wepchnąć w dziurę po ukłuciu.
- Co to jest? –
spytałam, prostując palec wskazujący w stronę Michaela. Mały robot był już w
moim palcu i czułam go w swoich żyłach.
- Amortobot –
odpowiedział otwierając potężne drzwi wielką zasuwą. – Zwykle jeżeli pojawia
się ktoś nowy wprowadza się je do krwioobiegu, żeby potem dostał się do mózgu
gdzie będzie mógł zdobywać dane o naszych sharinem
i wysyłać je Badającym. Również kontroluje, czy przypadkiem nie zaczynamy
chorować lub szaleć. Amo, tak je tutaj nazywamy, są wszczepiane Obdarzonym z
Ośrodka bezpośrednio po narodzinach co również pomaga w rozwinięciu sharinem.
- Okej... A
można go jakoś stamtąd wyciągnąć?
- Nie, skądże –
powiedział to takim tonem, jakbym zadała najdurniejsze pytanie na świecie. – W
dodatku, po co wyciągać coś co nam pomaga. A teraz już chodź.
Stanęłam obok
niego i po raz kolejny spojrzałam w te piękne oczy. Wróciła do mnie ta chwila
na korytarzu oraz ta w parku. Jakim cudem taki denerwujący chłopak może mnie
tak intrygować?
Kpiarski
uśmiech pojawił się na jego ustach i ruszyliśmy w kierunku ciemnego korytarza,
za którym kryło się Dowództwo.
Ogólnie wszystko mi się podoba, ale zmieniłabym ten fragment próby odciągnięcia James'a przez tą blondynę :D
OdpowiedzUsuńWywaliłabyś mnie? Smuteg. ;-;
UsuńNie podobała mi się ta scena walki z "kopiącym leżącego", ale rozumiem, że ona była niezbędnie niezbędna, aby Nat mogła odkryć swoje sharinem. Dlatego wybaczam.
OdpowiedzUsuńJesteś taka łaskawa Jaśmino. :*
UsuńAw, wiem. :3
Usuń