wtorek, 27 sierpnia 2013

Rozdział 7

Tak, cóż... Już siódmy rozdział. Tak szybko to leci... Mam nadzieję, że do świąt bożego narodzenia uda mi się napisać jeszcze z osiem. A w przyszłym roku skończyć tą książkę i brać za kolejną część. Oczywiście, tylko ja i Ola W. wiemy, że planuję trylogię... mvahahahahahaha!
Ten rozdział powstał kiedy chciałam dopisać kilka słów do rozdziału szóstego. Cóż, kilka słów zamieniło się w kilka stron i mamy rozdział siódmy. Nat jest tu taka kól. ^-^
Chciałabym, aby jeden z moich nowych męskich czytelników napisał do mnie na privie i powiedział jak mu się podoba. Tak, to o Ciebie chodzi ty gejuchu z samojebkami. :*

Muzyczkę dałam wcześniej, ale nowy album FOB jest taki fajowy...

W takim razie trajler Akademii Wampirów. Mrrrrrau (Chodzi o HOT scenę XD).


Nie rozumiem, czemu na tym screenie jest Lissa... no, ale co tam. Za jakiś czas będziecie mogli przeczytać post z moim bólem dupy. xoxo


Rozdział 7


Wylądowaliśmy w wielkim pomieszczeniu, przypominającą trochę terminal na lotniskach. Jedyna różnica polegała na tym, że wszystko tutaj było białe. Sufit znajdował się bardzo wysoko, a przez tą biel nie mogłam określić gdzie dokładnie. Ściany były zasłonięte przez wielkie, półprzeźroczyste ekrany, na których były pokazywane wielokolorowe reklamy. Widziałam na nich zarówno ludzi jak i dziwne stwory z pomarańczową skórą lub fioletowymi mackami zamiast kończyn. Niżej leciał ciąg informacji w kilku językach. Wiele z nich było dla mnie ciężkich do odgadnięcia. Wyglądały jak połączenie wszystkich obrazkowych pism jakie do tej pory wymyślił człowiek.
Poniżej ekranów stały szklane tuby, podobne do tej, którą zobaczyłam pierwszej sali. Jednak w przeciwieństwie do tamtej, do tych ludzie wchodzili i … znikali. Jakby rozpływali się w powietrzu. Stało wiele takich urządzeń, jednak kolejki również były bardzo długie. Przy przejściach stały stewardessy w czarnych eleganckich strojach, które pomagały ludziom lub innym, dziwnym stworom wejść w odpowiedni właz.
Terminal wyglądał niesamowicie. Stałam tam oniemiała i patrzyłam na szarą masę z przebłyskami koloru, która przemieszczała się w tym miejscu.
Gapiłam się kilka dobrych chwil dopóki Michael mną nie potrząsnął. Od razu oderwałam wzrok od tego hipnotycznego miejsca i spojrzałam na niego. Patrzył na mnie rozbawionym wzrokiem, jednak w głębi jego oczu widziałam coś jeszcze. Nie mogłam tego rozszyfrować.
- No to idziemy na małe zwiedzanko! – zakrzyknął dziarskim tonem i złapał mnie pod ramię. Starałam się mu wyrwać jednak nijak mi to wyszło. Rad, nie rad poszłam tam, gdzie mnie pociągnął.
Przeszliśmy przez to gigantyczne pomieszczenie, a Michael opowiadał, że znajdujemy się w terminalu Ośrodka w Nowym Jorku. To było jedyne miejsce, do którego normalnie mogli wejść mieszkańcy innych planet, nawet ludzie, na których on mówił hashrim. Dzięki teleportom mogli oni wrócić na swoje rodzinne planety lub podróżować dalej po wszechświecie. Złapałam się na tym, że gapiłam się na rodzinę jadowicie zielonych stworów, przypominających trochę ludzi, jednak zamiast włosów mieli węże, a od pasa w dół przypominali tygrysy. Dwójka dzieci, chyba chłopiec i dziewczynka, bawiła się między nogami swoich rodziców próbując złapać to drugie. Poczułam ukłucie bólu w klatce piersiowej. Szybko odwróciłam wzrok i dalej słuchałam przemowy Michaela.
- Jednak nasz ośrodek nie jest jedyny – kontynuował. – Na całym świecie jest blisko 500 ośrodków z takimi terminalami, lecz ten tutaj jest jednym z największych. Jedyny, który jest większy to ten w Dubaju, w Emiratach Arabskich. Ale z nimi nie ma co konkurować. – Spojrzał na mnie, by sprawdzić czy słucham. Szybko pokiwałam głową, a chłopak odwrócił głowę i ruszyliśmy dalej. – Chodź, pokaże ci teraz coś co trochę bardziej cię zainteresuje.
Znów ruszyliśmy na najbliższą ścianę, która zniknęła tuż przed naszym przejściem. Teraz staliśmy w mniejszej sali, przypominała ona salę wejściową, jednak nie miało tego dziwnego walca na środku pomieszczenia, a pod ścianami poustawiano minimalistyczne białe kanapy i fotele. Uznałam, że to jakiegoś rodzaju sala wypoczynkowa. Stało tam około 30 osób w małych grupkach, dyskutując o czymś energicznie.  Kiedy pojawiliśmy się, rozmowy momentalnie ucichły.
- Cześć wszystkim – powiedział rozradowanym tonem Michael. – Oto nasza nowa koleżanka, Nathalie. Może już słyszeliście jak pięknie potraktowała Theodora podczas Wprowadzenia. A nawet jeżeli nie, to macie problem. – Stanął za mną i złapał za ramiona, lekko popychając do przodu. Byłam sparaliżowana do tego stopnia, że zaczęłam szorować butami podłogę. Chłopak zniżył głowę do mojego ucha i szepnął:
- Jeżeli się z nimi nie przywitasz, twoja opinia twardzielki pójdzie się pieprzyć. Pomyśl o tym.
Przełknęłam ślinę i zebrałam się w sobie. Nigdy wcześniej nikogo się nie bałam, jednak ta mała grupa ludzi… no dobra, kinetyków (nie mogłam ich nazwać kosmitami) sprawiła, że miałam ochotę zwiać daleko gdzie pieprz rośnie. Każdy z nich miał jakąś moc, którą mógł skrzywdzić kogoś, a nawet zabić jedynie za pomocą myśli. Nigdy nie spotkałam tak groźnych przeciwników i trochę mi się to nie podobało.
Zagłuszyłam wszystkie obawy i wyprostowałam się. Przecież nie po to tyle ćwiczyłam, żeby trzydzieścioro osób gapiących się na mnie różnokolorowymi oczami zniszczyło we mnie swoją pewność siebie. Załatwiłabym ich w mgnieniu oka.
- No siema – powiedziałam pewnie. Rozluźniłam się trochę, kiedy zobaczyłam, że wszyscy się wzdrygnęli na dźwięk mojego głosu. Teraz to oni wyglądali jakby chcieli uciec. Stanęłam pewniej i podeszłam kilka kroków w stronę zbitej grupki, która stała najbliżej mnie. – Jak już ten laluś mówił, nazywam się Nathalie, ale mówcie mi Nat. Oczywiście, że wszyscy słyszeliście o tym co się stało w sali. I powiem wam krótko – podeszłam do pierwszej lepszej osoby. Akurat trafiło na niewysoką mysią blondynkę z nieprzyjemnym trądzikiem, która mogła mieć najwyżej piętnaście lat. Jej szarozielone oczy patrzyły na mnie oszołomione kiedy zniżyłam się do poziomu jej twarzy.
- Jeżeli macie wystarczająco dużo rozumu, zacznijcie się mnie bać. – wysyczałam dziewczynce w twarz. - Mogę być albo najlepszą przyjaciółką, albo najgorszym wrogiem. Więc nawet nie próbujcie mnie obgadywać za plecami, bo złamię was jak zapałki.
Dziewczynka patrzyła się ciągle na mnie szarozielonymi oczami, które teraz zmieniły barwę na szarą. Poczułam jak ziemia wokół mnie zaczęła się trząść. Odskoczyłam szybko z tamtego miejsca i wpadłam na jakiegoś chłopaka. Wyglądał na szesnaście lat, miał ciemnoblond włosy, a brązowe oczy w okularach patrzyły na mnie z pogardą. Ręce miał założone na piersi, a pod materiałem munduru widziałam napinające się mięśnie. Odsunęłam się od niego.
- Radzę, abyś nie zaczynała z osobami silniejszymi od siebie – powiedział cichym, złowieszczym tonem. Widziałam jak jego dłoń zaczęła się napinać, przez co mogłam zauważyć wszystkie żyły. Wydawało mi się, że pod jego skórą coś żyje.
Czułam, że chłopak chciał mnie zaatakować, a ja nie miałam nic przeciwko temu. Chciałam się na kimś wyżyć za to, że całe życie zostało mi wywrócone do góry nogami. A teraz miałam ku temu idealną okazję.
- James, uspokój się – powiedziała blondynka podchodząc do chłopaka i łapiąc go za ramię. Chłopak cięgle patrzył na mnie, więc go pociągnęła mocniej i prawie się przewrócił. Odwrócił ode mnie wzrok i posłał jej karcące spojrzenie. Patrzyła na niego hardo i powiedziała coś bardzo cicho, przez co tego nie usłyszałam. Zaczęli się kłócić, ale nie słyszałam żadnego słowa mimo ich poruszających się warg.
W końcu dziewczyna, zrezygnowana, odeszła pod ścianę. Wyglądała, jakby miała zamiar się rozkleić.
- Co, jakieś problemy, chłoptasiu? – spytałam prześmiewczo ustawiając się w pozycji do ataku. Chłopak był mniej więcej mojego wzrostu, więc nie będę miała problemu z wygraniem tego starcia.
Nic nie odpowiedział, ciągle stał tam niewzruszony jak skała. Patrzył na mnie twardym wzrokiem, jakby wiedział, że może mnie zmiażdżyć.
Wokół nas zaczął się tworzyć luźny krąg z osób w białych mundurach. Zauważyłam, że wszyscy, zarówno ludzie jak kinetycy, uwielbiają bójki. Kątem oka zauważyłam Michaela. Opierał się o ścianę plecami, z założonymi rękami. Patrzył na to wszystko z pobłażliwym uśmiechem. Czułam, że tak jak reszta nie pogardzi dobrą bijatyką.
James, jak wywnioskowałam po jego sprzeczce z blond dziewczyną, zmienił pozycję i pozwolił rękom swobodnie opadać wzdłuż jego ciała. Poczułam, że podłoga pode mną znów zaczęła się poruszać. Odskoczyłam z tamtego miejsca, jak poprzednio, i rzuciłam się na chłopaka. Wymierzyłam cios z półobrotu, jednak moja noga nie trafiła na jego twarz, tylko kamienną ścianę. Pojawiła się niesamowicie szybko, jakby z powietrza. Odzyskałam rezon i stanęłam znów w pozycji do ataku. Ściana zniknęła. Moja szybkość została wystawiona na próbę, kiedy kamienne bloki zaczęły lecieć w moją stronę. Udało mi się kilka rozkruszyć, jednak jednego nie zauważyłam.
Uderzył mnie prosto w brzuch, co pozbawiło mnie zupełnie oddechu. Prawie upadłam na ziemię, jednak nie chciałam nikomu dać satysfakcji z widoku wijącej się po ziemi Nat. Już miałam tego na dzisiaj dosyć.
Stanęłam dumnie, wyprostowana. Starałam się ignorować już słabnący ból jamy brzusznej. Usłyszałam za sobą cichy śmiech Michaela. Dźwięk stawał się co raz głośniejszy, więc zrozumiałam, że się zbliża do koła obserwatorów.
- To jak Nat, zawalczysz o swoją pozycję twardzielki i pokonasz tego młodziaka? – zapytał kpiącym tonem.
Poczułam, że coś we mnie się przestawia. Wydawało mi się, że przeżywam deja vu. Świat znów stał się czerwony, tak jak na ostatnim treningu. Ogarnęła mnie rządza mordu, krzywdzenia i niszczenia.
Jednak tym razem kontrolowałam swoje ruchy.
Słyszałam wokół siebie podniecone głosy, ktoś wydawał rozkazy. Nie interesowało mnie to. Ruszyłam spokojnym krokiem w kierunku Jamesa, który już nie wyglądał na tak pewnego siebie i opanowanego. W jego oczach widziałam strach i niepewność. Czyli to co kochałam widzieć u swoich ofiar.
Zbliżałam się powoli, rozkoszując się jego strachem. W powietrzu znów zaczęły latać kamienne pociski, jednak z łatwością je omijałam, jakbym miała wokół siebie ochronną warstwę. Ciągle na mnie nacierał, co raz większe głazy leciały w moim kierunku i upadały tuż przede mną.
Chłopak w końcu przestał mnie atakować. Stanął opierając ręce na kolanach. Słyszałam jego ciężki oddech, widziałam krople potu sklejające mu włosy i spływające po twarzy. 
Poczułam, że temperatura nagle wzrosła. Skóra pokryła mi się lekką warstewka potu, jednak ciągle zmierzałam do chłopaka. Musi ponieść karę, za znieważenie mnie.
Nagle kamienie, który leżały na podłodze zaczęły topnieć i tworzyć szarą masę z przebłyskami czerwieni. Te, które były najbliżej mnie zamieniły się w płynną magmę, roztapiając białą posadzkę.
Chłopak ciągle nie mógł złapać oddechu. Wydawało mi się, że z chwili na chwilę rzęzi głośniej. Próbował stać prosto, jednak widać było, że sprawia mu to wielki wysiłek.
Wiem, że nie powinno się kopać leżącego. Jednak jakaś mroczna część mnie, która akurat wtedy mną zawładnęła pragnęła tego. Złapałam chłopaka za biały mundur i cisnęłam nim o ścianę. Użyłam trochę za dużo siły, co zauważyłam po dziurze jaką jego ciało zrobiło w ścianie. Biały tynk odpadał ze ściany, razem z kamieniami. Zobaczyłam za nimi jakąś dziwną maszynerię, lecz nie to mnie teraz interesowało.
Znów znalazłam się przy chłopaku. Poczułam, jak moje ręce robią się niemiłosiernie gorące, jakbym wsadziła je do wrzątku. Jedną ręką podniosłam go i przyszpiliłam do ściany tak, że mogłam zobaczyć jego twarz. Okulary już dawno mu spadły, a brązowe oczy patrzyły na mnie nieprzytomnym wzrokiem. Wyglądał jakby miał zaraz zemdleć.
- I co teraz powiesz, chłoptasiu? – powiedziałam mrocznym głosem, który nie brzmiał jak mój. – Kto jest silniejszy?
Chłopak nic nie odpowiedział, więc zamiast podtrzymywać go za ramię, złapałam go za gardło i podniosłam do góry. Jego krzyk rozdarł ciszę, z jaką wszyscy przyglądali się naszemu starciu.
- No i kto jest silniejszy?! – krzyknęłam znów tym nieswoim głosem. Wydawał się wiekowy i sprawiał, że nawet mi stawały włoski na karku.
Chłopak próbował coś powiedzieć, lecz mój uścisk mu to uniemożliwił. Poczułam smród palonej skóry, a dym wokół chłopaka gęstniał. Czekałam jeszcze minutę, jednak chłopak tylko szamotał się i nic nie powiedział.
Puściłam go i upadł na ziemię. Od razu podbiegła do niego blondynka. Odwróciła go na plecy, a ja zobaczyłam na jego gardle czarne ślady w kształcie moich palców. Odwróciłam głowę do milczącego tłumu postaci w bieli.
- Dlatego – powiedziałam władczym głosem wskazując na Jamesa i pomagającą mu dziewczynę. – ze mną nie zadzierajcie. To ledwie próbka moich możliwości. Jeżeli chcecie mnie wyzwać do walki najpierw spiszcie testament.
Ciszę przerwał czyjś śmiech i oklaski. Wiedziałam, że to Michael. Tylko on nie tracił swojego humoru. Wszyscy odwrócili ku niemu wzrok. Chłopak szedł w moim kierunku z wielkim uśmiechem na twarzy, klaszcząc w dłonie.
- Dobra robota, Nat.
- Dobra robota?! – usłyszałam przerażony dziewczęcy głos. Znów spojrzałam na blondynkę. – Prawie zabiła Jamesa, a ty mówisz takie rzeczy?! Wiedziałam, że nie jesteś normalny, ale to już chore.
- Hanna, uspokój się – powiedział jedwabistym głosem Michael. Rozpoznałam go. Taki sam głos obudził mnie, kiedy po raz pierwszy się spotkaliśmy. – On się z tego wyliże.
Dziewczyna pokiwała szybko głową i odwróciła od nas wzrok, poświęcając całą uwagę poszkodowanemu.
- Wracając do ciebie, Nat – Michael znów na mnie patrzył. Widziałam w jego oczach radość i dumę. – Udało ci się. Odblokowałaś swoje elementarne sharinem.
- Co ty pieprzysz? – spytałam zirytowana. Chciałam już stamtąd odejść, jakaś część mnie mówiła, że ci wszyscy kinetycy nie powinni przysłuchiwać się naszej rozmowie.
- Chodź, musimy o tym poinformować Dowództwo – powiedział podnieconym głosem, łapiąc mnie za rękę. Wiedziałam, że nie ma sensu się wyrywać, więc pozwoliłam mu się ciągnąć w kierunku ściany. Zanim zniknęliśmy, odwrócił się i pomachał do zgromadzonych. Wszyscy byli tak zszokowani, że mimo skończonej bójki stali w kole.
Moim ostatnim widokiem przed znalezieniem się po drugiej stronie ściany była rozanielona twarz Hanny, która przypominała mi narkomanów.
***
Podczas marszu długim korytarzem w kierunku Dowództwa nie rozmawialiśmy zbyt dużo. Cała ta żądza mordu, którą odczuwałam w sali wypoczynkowej zniknęła. Czułam się wyzuta, jakby wykorzystana. Byłam bardzo zmęczona, powieki stały się ciężkie. Jedyne co sprawiało, że szłam dalej, był ciągnący mnie Michael.
Postanowiłam przerwać ciszę, którą rozdzierał jedynie dźwięk butów chłopaka. Moje tenisówki lekko skrzypiały, kiedy szliśmy idealnie białym korytarzem bez żadnych drzwi.
- Więc, co mówiłeś wcześniej o tych „elementarnych sharinem”? – spytałam sennym tonem. Miałam nadzieję, że rozmowa trochę mnie rozbudzi.
- Elementarne sharinem to po prostu kontrola nad żywiołami – powiedział rzeczowym tonem specjalisty. Parł do przodu nie patrząc na mnie. – Wydaje się to bardzo proste jednak w tych czasach tylko najpotężniejsi Obdarzeni potrafią z niego korzystać. James potrafi używać jeszcze dwóch sharinem, dlatego jego geokineza nie jest niczym niezwykłym Natomiast ty…
Przystanął i złapał mnie za ramiona. Jego twarz znalazła się na wysokości mojej, zobaczyłam jego niesamowitą radość i coś, co mogłabym uznać u normalnej osoby za czułość. Co do niego nigdy nie miałam pewności.
- Ty, Nat masz pirokinezę – powiedział szczęśliwy. – Najpotężniejszą ze wszystkich elementarnych sharinem. J mówiła, że prawdopodobnie będziesz pirokinetyczką, jednak nikt nie chciał w to wierzyć. Pirokinetycy zniknęli razem z ostatnimi Oświeconymi. Jeżeli potrafisz ujarzmić ogień, będziesz umiała również zapanować nad przynajmniej pięcioma innymi kinezami.
Gapiłam się na niego oszołomiona.
- Ale… ale… to niemożliwe – wydukałam w końcu. – Ja nie wiem jakim cudem zrobiłam to w tamtej sali…
- Tak zwykle jest za pierwszym razem, kiedy obudzisz swoje elementarne sharinem. Hydrokinetycy zwykle zwiększają wilgotność w Ośrodku do tego stopnia, że zaczyna padać. Geokinetycy wyczuwają ruch płyt tektonicznych, a ci potężniejsi wywołują pierwsze trzęsienia ziemi. A areokinetycy najczęściej tworzą małe trąby powietrzne.
Michael przerwał swoją przemowę i złapał mnie w mocnym uścisku. Byłam zdziwiona jego reakcją, jednak po chwili również go przytuliłam.
- Nie masz pojęcia jak bardzo się cieszę, że cię odnalazłem – powiedział cicho w moje włosy. – Tak bardzo się cieszę.
Powoli odsunęłam się do niego i spojrzałam w te fioletowe oczy. Wyglądały, jakby były zupełnie oddzielnym, żywym organizmem. Widziałam jak pasy błękitu, ultramaryny, lawendy i jagody falują w jego oczach tworząc niezwykły taniec kolorów. Mogłabym patrzeć na coś takiego godzinami.
A on patrzył się na mnie jakbym była ósmym cudem świata.
W końcu uwolnił mnie ze swojego uścisku i złapał mnie za rękę. Znów ruszyliśmy szybkim krokiem przez korytarz. Byłam zadowolona, że nie widzi mojej twarzy, na której wykwitł wielki rumieniec. Czułam jak ciepło z moich policzków rozjaśnia bladą skórę, przez co musiałam wyglądać jak prosię.
Szliśmy ciągle w kierunku Dowództwa. Wiedziałam, chociaż bardziej czułam, że się zbliżamy. Na końcu korytarza zobaczyłam wielkie metalowe drzwi przypominające te w skarbcach bankowych. Jednak tak jak wszystko tutaj były zrobione z jasnego metalu wyglądającego jak platyna.
Kiedy podeszliśmy bliżej do drzwi, Michael puścił mnie i kazał poczekać chwilę. Sam zaczął wbijać różne kody w panel obok drzwi. W końcu przyłożył do niego swoją dłoń i gestem mnie przyzwał.
- Połóż tutaj swoją dłoń. Skaner pobierze twoje linie papilarne i krew, dzięki czemu będziesz mogła wchodzić do Dowództwa normalnie, bez powtarzania tego procesu. – spojrzał się na mnie – Jesteś gotowa spotkać się z Dowodzącymi?
Pokiwałam lekko głową i przyłożyłam rękę do panelu. Poczułam delikatne szczypnięcie w palec, co sprawiło, że odruchowo zabrałam rękę z panelu. Spodziewałam się zobaczyć na palcu małą kropkę krwi, jednak zamiast tego zobaczyłam mały, fioletowy dysk z małymi nóżkami. Wglądał jakby chciał się wepchnąć w dziurę po ukłuciu.
- Co to jest? – spytałam, prostując palec wskazujący w stronę Michaela. Mały robot był już w moim palcu i czułam go w swoich żyłach.
- Amortobot – odpowiedział otwierając potężne drzwi wielką zasuwą. – Zwykle jeżeli pojawia się ktoś nowy wprowadza się je do krwioobiegu, żeby potem dostał się do mózgu gdzie będzie mógł zdobywać dane o naszych sharinem i wysyłać je Badającym. Również kontroluje, czy przypadkiem nie zaczynamy chorować lub szaleć. Amo, tak je tutaj nazywamy, są wszczepiane Obdarzonym z Ośrodka bezpośrednio po narodzinach co również pomaga w rozwinięciu sharinem.
- Okej... A można go jakoś stamtąd wyciągnąć?
- Nie, skądże – powiedział to takim tonem, jakbym zadała najdurniejsze pytanie na świecie. – W dodatku, po co wyciągać coś co nam pomaga. A teraz już chodź.
Stanęłam obok niego i po raz kolejny spojrzałam w te piękne oczy. Wróciła do mnie ta chwila na korytarzu oraz ta w parku. Jakim cudem taki denerwujący chłopak może mnie tak intrygować?

Kpiarski uśmiech pojawił się na jego ustach i ruszyliśmy w kierunku ciemnego korytarza, za którym kryło się Dowództwo.

5 komentarzy:

  1. Ogólnie wszystko mi się podoba, ale zmieniłabym ten fragment próby odciągnięcia James'a przez tą blondynę :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie podobała mi się ta scena walki z "kopiącym leżącego", ale rozumiem, że ona była niezbędnie niezbędna, aby Nat mogła odkryć swoje sharinem. Dlatego wybaczam.

    OdpowiedzUsuń