Miłej lektury. :)
Rozdział 5
Ogień. Był wszędzie.
Wszechogarniający. Niszczący wszystko co spotkał na swojej drodze. Nie było
drogi ucieczki, żadnego ratunku.
Stałam na placu gołej
ziemi, który kiedyś musiał być leśną polanką. Ogień zbliżał się powoli do mnie,
bez pośpiechu, jakby się cieszył namyśl o nowej ofierze. Serce waliło mi jak
młot, nogi zrobiły się jak z waty. Nie miałam już siły po walce, którą odbyłam
wcześniej. Chciałam się położyć na trawie i pozwolić, żeby ogień mnie spalił.
Przecież od zawsze
wiadomo, że „z prochu powstałeś, w proch się obrócisz”.
Powietrze wokół mnie
robiło się co raz gorętsze, jednak stałam ciągle niewzruszona. Jeżeli mam
stawić czoło śmierci, niech to będzie na moich warunkach.
Płomienie zaczęły
łaskotać moją skórę, a potem parzyć. Czułam, jak moje ubrania płoną, czułam
smród palonych włosów.
Ale ja ciągle tam
stałam.
Aż pochłonęła mnie
otchłań.
Wyskoczyłam
z łóżka jak bym została na siłę wciśnięta do wanny pełnej lodu. Brrry,
nienawidziłam zimna.
Szybka
pobudka sprawiła, że zakołowało mi się w głowie. Zawroty głowy zaczęły schodzić
niżej i niżej, aż poczułam wywroty żołądka. Poleciałam jak najszybciej do
toalety. Jednak w miejscu, gdzie powinny być drzwi – ich nie było. Nie miałam
czasu się nad tym zastanawiać. Upadłam i zaczęłam rzygać pod ścianą.
Zwymiotowałam
chyba całą żółć jaką mój woreczek żółciowy wyprodukował przez całe moje życie.
Ciągle czułam okropny smak wymiocin, kiedy myślałam, gdzie się tak skacowałam.
Przecież nigdzie nie wybywałam, prawda? Musiała być niezła impreza, skoro film
mi się urwał jeszcze przed piciem.
Nagle
stanęłam jak wryta. To nie jest mój pokój. Szybko rozejrzałam się po otoczeniu
i stwierdziłam, że wylądowałam w mieszkaniu jakiegoś faceta. I to takie z
naprawdę dobrym gustem.
Pokój,
w którym się znajdowałam był surowy. Ściany nie zostały przykryte tynkiem,
dlatego widać było nagie czerwone cegły. Przez niewielkie okna wpadały
promienie słoneczne, które w tym roku były cieplejsze niż zwykle. Parkiet był
drewniany, prawdopodobnie hebanowy, może z palisandru. W przeciwległym krańcu
pokoju do łóżka stały drzwi, również z ciemnego drewna. Podeszłam do komody,
która stała obok łóżka. Poustawiano na niej kilka porządnych wód kolońskich, na
przykład od Marca Jackobsa. Widać, że ten ktoś lubił o siebie zadbać. Obok
komody znajdowało się proste lustro, a kiedy w nie spojrzałam miałam ochotę się
schować pod kołdrę.
Wyglądałam
co najmniej tragicznie. Włosy zwisały mi w strąkach, a kilka kosmyków było
czymś pozlepiane chyba krwią. Twarz była cała w drobnych szramach i już
żółknących siniakach. Na szczęście nie byłam goła, ale ubrania były w
strzępach. Jedyne co mogłam zrobić to je wywalić.
Jak
ja się musiałam schlać?! I co ja musiałam brać na tej imprezie, żeby do tego
stopnia wykasować sobie pamięć? Grunt, że nadal jestem w Chicago. Ostatnio z
kumplami z treningu oblewaliśmy czyjeś urodziny, chyba Burta, i z
niewyjaśnionych powodów znaleźliśmy się na dachu hotelu w LA. Plusem było to,
że mieliśmy ładny widok, kiedy się obudziliśmy.
Podeszłam
do okna i moje złudne nadzieje zniknęły. Byłam w Nowym Jorku. I to na Piątej
Alei.
No
to super. Mam co najmniej przejebane. Mogę się pożegnać z samodzielnym życiem
co najmniej dopóki nie wyślą mnie do domu starców.
Słońce
sączyło się do pokoju zalewając go delikatnym promieniami słońca. Jak już
zauważyłam wcześniej było wyjątkowo ciepło jak na ta porę roku. Przynajmniej
nie zamarznę wychodząc na ulicę w tych strzępkach ubrań.
Już
zaczęłam układać w głowie długie i niezwykle kwieciste przeprosiny dla
rodziców, kiedy zobaczyłam kątem oka coś co przyprawiło mnie o atak szaleńczej
radości. Od razu znalazłam się przy etażerce stojącej przy łóżku. Na małym
stoliku leżała sterta dziewczęcych ubrań, a co ważniejsze, moich ubrań.
Przynajmniej gospodarz zadał sobie tyle trudu i załatwił mi coś na zmianę.
Jedyne co mi brakowało do pełni szczęścia to długi, gorący prysznic.
Nagle
usłyszałam szczęk zamka, który dobiegał z pomieszczenia za drzwiami.
Zrozumiałam, że mój jakże miły i uprzejmy gospodarz wrócił do domu. Nie
wiedziałam za bardzo co robić, w końcu zarzygałam mu ścianę. Postanowiłam, że
po prostu usiądę na łóżku i poczekam na niego. Przybrałam najbardziej
sfochowaną i oburzoną minę jaką tylko potrafiłam zrobić.
Tak
jak przeczuwałam, pierwsze co przyszedł do mojego pokoju. Już miałam zaszczycić
go niezwykle ciepłym powitaniem, kiedy się przyjrzałam nowo przybyłemu. Po
prostu odebrało mi mowę.
Tak
jak stwierdziłam, miał świetny gust. Stał przede mną brązowowłosy chłopak,
prawdopodobnie student. Ubrany był elegancko, w długi czarny płaszcz i butelkowo
zielone spodnie. Stał w drzwiach z szelmowskim uśmieszkiem na twarzy, dzięki
któremu moje rówieśniczki musiały mdleć. Jednak najbardziej zszokowały mnie
jego oczy.
Fioletowe
oczy.
-To…
To ty – wydukałam.
-
Oczywiście, że ja, śpiąca królewno – powiedział szczerząc się jeszcze bardziej.
Wszedł do pokoju i usiadł obok mnie na łóżku. – Myślałem, że już nigdy się nie
obudzisz. Nieźle ci przywalili.
-Co?
– zapytałam zdziwiona. Trochę trudno mi było w to uwierzyć. – Kto mi przywalił?
I co się stało? W ogóle opowiedz mi o ostatniej imprezie, nic nie pamiętam.
-
Jakiej imprezie? – zapytał lekko zdziwiony. – Nie było żadnej dzikiej balangi,
jeżeli o to ci chodzi. Zostałaś zaatakowana tydzień temu. I do tej pory spałaś.
-
Ja… CO?! –krzyknęłam zrywając się na równe nogi. – Jak to możliwe? Nic nie
pamiętam. Nawet nie wiem jak znalazłam się w …
Przypomniałam
sobie. Rodzice wparowali kiedy byłam na haju. Wsiedliśmy w samolot do Nowego
Jorku. Mieliśmy czas na zjedzenie w restauracji. Dziwny błysk zaciągnął mnie do
ciemnego zaułka. Zaatakowało mnie czterech facetów. Jim.
Chłopak
uśmiechnął się promiennie, co sprawiło, że miałam ochotę oderwać mu ten łeb.
Jak on może się do mnie uśmiechać? Do zabójczyni?
-
Och, jeżeli o to ci chodzi, to nie zabiłaś ich – powiedział lekko. – Tylko porządnie
ich poturbowałaś. Znając życie wyjdą ze szpitala za jakieś trzy tygodnie. –
Jego głos nagle stał się mroczniejszy i złowieszczy. – No może oprócz jednego.
-
Co to ma znaczyć? – zapytałam. W środku zżerał mnie strach, że jednak kogoś
zabiłam. Nie chciałam mieć pierwszej ofiary jeszcze przed osiemnastką.
-
Kojarzysz tego wysokiego blondyna – zmarszczył brwi. – Jim, prawda? Cóż,
próbował cię zabić. Już prawie mu się to udało, spójrz na swój prawy bok. –
Dotknęłam delikatnie swojego boku i wyczułam bandaże. – Teraz siedzi w bunkrze
razem ze swoją bandą. – Uśmiechnął się półgębkiem. – Nieźle go nastraszyłem.
-
Nie wątpię – przyznałam, chociaż nie mogłam sobie wyobrazić, żeby ten ciągle
uśmiechający się irytujący chłopak umiał kogoś nastraszyć. – A teraz,
przypomnij mi jak masz na imię, bo zapomniałam.
-
Och, Nat, jak mogłaś zapomnieć imienia tak czarującego kolesia jak ja? –
zapytał udając obrażonego. – Na imię mi Michael, skarbie. I lepiej je
zapamiętaj na długo.
-
Dobra, Michael. Jestem okropnie brudna i chcę się przebrać. Gdzie masz
łazienkę?
-
Za drzwiami pierwsze drzwi po lewo – otaksował mnie wzrokiem. – Chociaż w
takiej wersji będziesz mi się bardziej podobać.
Przewróciłam
wymownie oczami i sięgnęłam po moje ciuchy. Wychodząc odwróciłam się spoglądając
na niego. Chciałam zetrzeć ten uśmieszek z jego twarzy.
-
Lepiej się nie odwracaj, bo zarzygałam ci pół ściany – jego uśmiech zrzedł
kiedy spojrzał w tamtym kierunku. – Jako dobry gospodarz powinieneś to zmyć zanim
wrócę.
Zatrzasnęłam
za sobą drzwi i przeszłam kilka kroków korytarzem, który był utrzymany w tym
samym stylu co sypialnia. Które to miały być drzwi? Pierwsze po lewej?
Przekręciłam
gałkę wchodząc do pomieszczenia zalanego przez światło. Łazienka była dosyć
mała, ale bardzo gustownie urządzona. Proste i nowoczesne sprzęty świetnie
zgrały się z białymi kafelkami. Rozejrzałam się za jakimś miejscem, gdzie
ewentualnie mogę zostawić rzeczy i znaleźć ręcznik. Zobaczyłam prostą szafkę z
jasnego drewna, musiały być w niej jakieś ręczniki.
Wyjęłam
byle jaki, odłożyłam suche ubrania na blacie szafki i zaczęłam zdejmować z
siebie strzępy ubrań. Rzuciłam je w kąt, zapamiętując, żeby zabrać je
wychodząc. Teraz trzeba było zająć się bandażem.
Byłam
pewna, że kiedy go zdejmę będę mogła zajrzeć w swoje wnętrzności. Moje nadzieje
rozwiały się kiedy cały bandaż leżał już na ziemi. Nie było prawie żadnego
śladu rany, jedynie krótka blizna.
Spojrzałam
na tam skonsternowana. Jak to się stało? Coś takiego mogłabym pokazać po jakiś
trzech miesiącach, ale nie po tygodniu.
Pokręciłam
głowa. To było strasznie pokręcone. Ale nie zmieniało potrzeby wychlapania się w ciepłej wodzie.
Nawet pomogło mi trochę, bo nie muszę się martwić o odmoczenie strupa albo
podrażnienia rany mydłem.
Wlazłam
pod prysznic włączając najcieplejszą wodę, jaka tylko może być. Prawie mnie
parzyła, ale jako, że jestem istotą wyjątkowo ciepłolubną nie przeszkadzało mi
to. Stałam smagana strumieniami gorącej wody, kiedy przypomniał mi się mój sen.
Woda nagle stała się ogniem. Czułam się jakbym znów znalazła się na tym polu.
Palona przez płomienie. Uderzała we mnie natarczywie, jakby mogła mnie spalić.
Sięgnęłam po jakieś mydło, trudno, że męskie. Chciałam się umyć i uciec z tego
miejsca jak najdalej od Michaela.
Wyszłam
spod prysznica i zaczęłam poszukiwać suszarki. Sądziłam, że ktoś tak dbający o
siebie jak Michael musi mieć przynajmniej jedną w zanadrzu. Wysuszyłam włosy i
pozwoliłam, aby spływały mi na ramiona jak śnieżne fale. Szybko ubrałam te
kilka ubrań, które dostałam od mego jakże miłego gospodarza i wyszłam z
łazienki.
Czułam
się zupełnie jak nowo narodzona.
Przez
chwilę zastanawiałam się skąd się tu wzięły moje ubrania. Czyżby był u mnie w
domu? A jeżeli tak to jak się tam dostał? A może ukradł kilka ciuchów z mojej
walizki?
Nagle
zatęskniłam za rodzicami. Muszą się o mnie zamartwiać. Nie było mnie przez cały
tydzień. Nigdy nie znikałam na tak długo. A do tego mieliśmy lecieć do Anglii.
Może udałoby mi się uciec na London City i spędziłabym kilka dni w stolicy.
Miałam jeszcze kilka miejsc do zwiedzenia, a taka okazja rzadko się zdarza.
Wróciłam
do sypialni, żeby zapytać się czy mógłby mnie odwieźć na La Guardia i
ewentualnie pożyczyć telefon, ponieważ nigdzie nie widziałam swojej torebki. Chciałam
od niego uciec i pozbyć się na dobre. Może ta wieś to nie taki zły pomysł?
Michael
cięgle siedział na łóżku w tym swoim płaszczu, musiał się gotować.
-
Nareszcie – skwitował moje wejście do pokoju. – A teraz ubierz to – podał mi
mój płaszcz. Serio, skąd on ma moje rzeczy?
-
Niby po co? – zapytałam. – Nieważne, mam z tobą do obgadania kilka…
-
Nie mamy czasu – przerwał mi. – I jeżeli chcesz, żebym ci odpowiedział na
pytania, idziesz ze mną.
-
Ale…
-
Chodź, mamy coraz mniej czasu – powiedział ostro. Nie spodziewałam się tego. –
Wszystko opowiem ci w metrze.
Stanęłam
w drzwiach z płaszczem zarzuconym na przedramię. Założyłam ręce na piersi i
spojrzałam na niego wyzywającym wzrokiem.
-
Albo mi powiesz o co Ci chodzi, albo nigdzie się nie ruszę – chciałam wiedzieć
o co mu chodzi, a nie miałam najmniejszej ochoty latać z nim po mieście.
-
Jeżeli ci powiem teraz, zwiejesz przy najbliższej okazji.
-
Skąd wiesz? – zapytałam podnosząc brew. – Może potrzebuję cię i nie ucieknę tak
szybko.
-
Nasłuchałem się twoich myśli wystarczająco przez ten tydzień, żeby wiedzieć, że
to zrobisz- podszedł do mnie i złapała za ramię tak, żeby mnie przesunąć. – A
teraz jeżeli będziesz tak łaskawa ubierz swój płaszcz. Mamy co raz mniej czasu.
-
Mniej czasu na co? – nadal nie chciałam nigdzie z nim łazić, ale jeżeli mnie
zostawi, nie będę miała żadnego sposobu na dostanie się do domu.
-
Cierpliwość popłaca – powiedział tajemniczo i wyszliśmy na zalaną słońcem piątą
aleję.
***
-
Zaczniesz w końcu gadać? – spytałam zniecierpliwiona.
Siedzieliśmy
w metrze od dziesięciu minut, a Michael nie powiedział ani słowa. Domyśliłam
się już, że jedziemy do parku Battery jednak nadal nie wiedziałam po co.
Zżerała mnie ciekawość, a do tego chciałam się już od niego uwolnić. Ale
byliśmy na siebie skazani.
-
A co mam mówić?
-
Nie wiem, może dlaczego mnie wieziesz do parku Battery? Albo dlaczego nagle zacząłeś
mnie tak poganiać? A może powiesz mi jakim cudem ze wszystkich ludzi na wyspie
znalazłam się u ciebie?
-
Hola, hola – spojrzał na mnie lekko rozbawiony. – Nie przesadzasz z tymi
pytaniami?
-
Odpowiesz, czy mam sobie wysiąść? – Żaby mnie zatrzymać usiadł po zewnętrznej
stronie, przez co musiałam się gapić w skalną ścianę. Ale gdybym chciała, łatwo
bym po nim przeszła.
-
Wątpię, żeby ci się to udało – powiedział uśmiechając się szelmowsko. – Ale
powiem ci kilka szczegółów zanim dojedziemy do Battery. Jedziemy na spotkanie z
pewnymi osobami podobnymi do mnie, to jest nas. Dowiedzieli się o tobie i chcą
z tobą porozmawiać.
-
A niby o czym?
-
Tego akurat nie wiem. Będziesz musiała sama się ich spytać – powiedział
tajemniczo. Zaczęłam nienawidzić ten ton.
Dojeżdżaliśmy
już do stacji Bowling Green, a Michael poderwał się ze swojego miejsca łapiąc
mnie za przed ramię. Chciałam mu się wyszarpnąć, ale jego spojrzenie skutecznie
powstrzymało moje próby uwolnienia się. Dałam mu się wyciągnąć z wagonu i
wyszliśmy na ulice Nowego Jorku.
Podczas
naszej półgodzinnej podróży pogoda zmieniła się diametralnie. Niebo zasnuło się
chmurami i czułam lekką mżawkę na twarzy.
Michael
ciągnął mnie w kierunku Battery Park a dokładniej do Castle Clinton. Nie miałam
pojęcia komu chciałoby się wyjść do parku w taką pogodę. Mijaliśmy ostatnich
maruderów uciekających przed nasilającym się deszczem. Kilkoro osób schowało
się pod drzewami mając nadzieję, że pogoda szybko się zmieni. Zdziwił mnie
jedynie fakt, że prawie połowa z nich była ubrana na szaro. Jakaś sekta, czy
co?
Ciągle byłam ciągnięta za ramię przez Michaela
dzięki czemu mogłam nadal zastanawiać się nad tymi dziwnymi ludźmi. Kim oni
mogą być? To chyba raczej nienormalne, żeby w tak ciepły, mimo deszczu, dzień
stać w pełnym garniturze z koszulą zapiętą pod samą szyję. Nagle usłyszałam
przeraźliwy dźwięk klaksonu
-
Uważaj! – krzyknął do mnie Michael i odciągnął ze środka alejki, chroniąc przed
jadącym pojazdem.
Pociągnął
mnie tak mocno, że teraz oboje leżeliśmy na mokrej ziemi, a ja znalazłam się
nad nim. Miałam już zacząć się podnosić,
ale moje oczy patrzyły teraz w jego niesamowicie hipnotyzujące oczy. Tak jak
wcześniej zauważyłam, że na fiolet składało się wiele barw jednak teraz
wyglądały jakby wirowały i zmieniały swój kształt. Wtedy zauważyłam jak naprawdę
wygląda. Był niesamowity. Boski. Wręcz nieziemski. Moim największym marzeniem w
tamtym momencie było go pocałować i zatrzymać przy sobie aż…
Nagle
zauważyłam co się stało. Odskoczyłam od niego i wymierzyłam siarczysty
policzek. Usłyszałam potężny plask przywołujący na myśl pękające kamienie.
- Ty
sukinsynu! – wycharczałam. – Jak możesz tak się zabawiać ludźmi?!
- Ale o co
ci chodzi, Nat? – zapytał spokojnie. Widocznie próbował mnie zwieść, ale mu się
nie dałam.
- Wiesz co?
Idę stąd. Nie mam zamiaru zawracać sobie głowy tobą ani chwili dłużej –
powiedziałam zmęczonym tonem. Miałam już tego dosyć. Chciałam znaleźć się tylko
w domu i przespać kolejny tydzień w łóżku.
– Odezwij się do mnie kiedy wydoroślejesz, na razie.
Już ruszałam
drogą powrotną, ale złapał mnie za barki i przygwoździł do najbliższego drzewa.
Zrobił to tak szybko, że nie zdążyłam nawet zareagować.
Widziałam na
jego twarzy desperację, kiedy zbliżał ją do mojego ucha.
- Słuchaj
uważnie, Nat – wysyczał. – To twoja pierwsza lekcja. Zawsze rób to, co Ci każą.
Widzisz tych wszystkich ludzi ubranych na szaro? Są moim wsparciem. Więc nie
podskakuj i chodź ze mną na to pieprzone spotkanie.
- Co nagle
stałeś się taki groźny? – spytałam. Starałam się brzmieć jak najbardziej
zadziornie, jednak jego ton i zachowanie dosyć mnie przerażało.
Nic ni
odpowiedział tylko złapał mnie za rękę i pociągnął w kierunku Pomnika
Nieznanego Żołnierza. Znów nie musiałam rozmyślać o kierunku, w którym szłam
dzięki jakże pomocnemu ciągnięciu Michaela. Z chwili na chwilę byłam co raz
bardziej zdziwiona jego zachowaniem. Najpierw jest zabawny i próbuje do mnie
zagadać, potem zmusza mnie, żebym za nim poszła, ratuje mi życie, wplata w mój
umysł chęć pocałowania go, a na koniec jak zdesperowany wariat, zaczyna mi
grozić. Gdyby był dziewczyną, uznałabym, że zbliża mu się okres albo jest w
ciąży.
Doszliśmy do
wielkiego kawału metalu, w którym wycięty był zarys żołnierza. Na piedestale
były namalowane flagi Stanów Zjednoczonych i Korei, pod spodem wypisano daty
Wojny Koreańskiej. To właśnie był Pomnik Nieznanego Żołnierza.
Michael zatrzymał się tuż przy zewnętrznym
kręgu kamieni wokół rzeźby. Rozejrzał się dookoła i zatrzymał na dłużej wzrok w
jednym miejscu. Spojrzałam w tym samym kierunku, aby zobaczyć jak zza drzew
wynurzają się postacie w szarych strojach. Było ich przynajmniej z tuzin, lecz
wiedziałam, że musiało ich się kryć więcej w innych miejscach w parku. W końcu
jeden z nich, łysy, barczysty, ze słuchawką w uchu, zrobił krok w naszą stronę.
Lekko kiwnął głową, na co Michael podszedł do pomniku i zaczął badać znak ONZ.
Stałam jak
wryta nie wiedząc co zrobić. Ludzie w szarych uniformach zaczęli odchodzić i
znikać w cieniu drzew. Pojawiali się i znikali jak mgła, co było trochę
przerażające. Oprócz znikających goryli Michaela zdziwiło mnie, znów, jego
zachowanie. Teraz praktycznie macał ten pomnik. Nie mogłam zrozumieć dlaczego
puścił mnie tuż przed kamiennym kręgiem. Od jakiejś godziny, ciągle trzymał
mnie za przedramię, które teraz mnie piekło.
Nagle mój
jakże miły nowy znajomy odsunął się od kamiennego postumentu i stanął obok
mnie. Usłyszałam cichy dźwięk przypominający koła zębate. O co tu chodzi?
Nagle
kamienne bloki zaczęły znikać jeden po drugim. No może przesadziłam. Zapadały
się niżej i niżej, każdy po kolei. Po jakiś trzech minutach ujrzałam przed nami
spiralne schody oświetlone lampami, który miały imitować świeczniki.
Michael
zwrócił do mnie swoją twarz, a z jego twarzy zniknęła desperacja i powaga. Znów
miał na twarzy ten okropnie irytujący szelmowski uśmiech, który miałam ochotę
mu zetrzeć.
- Panie
przodem – powiedział kłaniając się szarmancko.
- Właśnie,
zapraszam – powiedziałam, udając jego ton głosu i gest.
- Zawsze
musisz być taka nieprzyjemna – uśmiechnął się tym uśmiechem aktora filmowego.
Chyba będę musiała zainwestować w okulary przeciw słoneczne. Podszedł do mnie i
zarzucił mi rękę na barki. Próbowałam mu się wyrwać, ale trzymał ją za mocno. W
końcu się poddałam i zeszłam za nim po tych dziwnych schodach.
- To może
zanim dojdziemy na dół, powiesz mi kim są ci ludzie w szarych gajerach –
zagadnęłam lekkim tonem.
- Mówisz o
guaserach? To tylko cień, który umie się zmienić w człowieka. Na mojej pla… To
jest w moich terenach są bardzo lubiani, szczególnie ci młodzi. Z wiekiem
nabierają ogłady i nie można z nimi robić głupich numerów.
- A co
właściwie robią w parku Battery? Albo jakim cudem władze nie wiedzą o tym
przejściu?
- Wiedzą,
wiedzą – powiedział od niechcenia. – A są w tutaj ze względu na tych, z którymi
się zaraz spotkamy. Są naszymi, tak jak już wcześniej powiedziałaś, albo
pomyślałaś, gorylami.
Doszliśmy do
końca schodów i weszliśmy do starego kanału ściekowego. Na szczęście nie
śmierdziało tu tak bardzo i nie było okropnej zawartości. Aby nie było ciemno
na ścianach wisiały te same świecznikowate lampy co na schodach.
- Tędy –
rzucił Michael wskazując tunel biegnący w lewo. – Ale zanim się z nimi
spotkasz, powinnaś się trochę, hmm… ogarnąć. – powiedział puszczając mi oko.
Obejrzałam
się i zobaczyłam masę błota na filcowym płaszczu od Michaela. Do tego moje
włosy były stogiem siana, a nie gładkimi falami, z którymi wyszłam z
mieszkania. Przygładziłam głowę i związałam włosy w luźny kok. Przynajmniej nie
będą tak strasznie wyglądać.
- Jest już
dobrze, chodźmy.
Ruszyliśmy
ceglanym korytarzem, który wydawał się nie mieć końca. Jednak z minuty na
minuty ciemność na końcu się rozrzedzała i zobaczyłam ścianę kończącą kanał.
- I co
teraz, panie przewodniku? – zapytałam z przekąsem, patrząc kontem oka na
Michaela. Gapiła się w ścianę jak głupi, jakby myślał, że ściana zamieni w
stado zeber albo coś jeszcze innego.
- Nie mamy
nic innego do roboty jak czekanie.
- I musimy
gapić się w te cegły cały czas?
- Tak.
To mnie
uciszyło. O dziwo, byłam bardzo zmęczona. Poczułam, że powieki ciążą mi co raz
bardziej z chwili na chwilę. Wokół mnie zrobiło się przyjemnie ciemno i ciepło.
Brakowało mi jedynie…
- Nat, nie
odpływaj! – krzyk Michaela podziałał na mnie jak kubeł zimnej wody. Od razu ode
chciało mi się spać i zaczęłam się gapić w tą durną ścianę.
- O co
chodzi? Co jest nie tak?
- To był
twój pierwszy test i prawie go zawaliłaś – usłyszałam nutę dezaprobaty w jego
głosie. – Chcieli sprawdzić twoje posłuszeństwo. Mówiłem ci u góry, że powinnaś
robić to, co Ci każą, prawda?
Nie
odpowiedziałam i gapiłam się w ścianę. Co to za durny test, do cholery? I co on
ma sprawdzać, posłuszeństwo? I kim są ci „oni”? Co raz więcej pytań kłębiło mi
się w głowie i tak jak do tej pory nie uzyskałam na nie żadnej odpowiedzi.
Nagle usłyszałam
okropny, metaliczny zgrzyt. Odskoczyłam od ściany ciągle się na nią patrząc,
jednak ta zaczęła się powoli odsuwać ukazując niezwykłe wnętrze.
Myślałam, że
znalazłam się w laboratorium naukowym. Ściany były białe i gładkie. Nie było w
nich żadnych drzwi, nie było na nich żadnych lamp ani okien. Podłoga była
wyłożona linoleum. Na środku pomieszczenia znajdował się gigantyczny szklany
walec, w którym wirowało coś na kształt barwnego tornada, z błyszczącymi
kryształami w środku. Naprzeciw od nas za szklanym walcem stało kilka osób i dyskutowali
o czymś z przejęciem. Na ścianie za nimi wisiał wielki ekran wyświetlający
wiadomości z całego świata, chociaż dopatrzyłam się kilku dziwnych prezenterów.
Michael
zrobił pierwszy krok w stronę sterylnego pomieszczenia. Niechętnie zrobiłam to
samo i ruszyliśmy w stronę kłócących się ludzi. O dziwo ich głosy były
przyciszone, jedyne co pokazywało na ich wzburzenie, to gestykulacja.
Usłyszałam
strzępki rozmowy mężczyzny z jakąś dziewczyną. Obok niej stały jeszcze cztery
osoby, które najwyraźniej pomagały jej w kłótni z mężczyzną.
- Jasmin,
zrozum – słyszałam w jego głosie znużenie. – Nikt nam nie pomoże. Jesteśmy w
zbyt beznadziejnej sytuacji.
- Jesteś
tego pewien? – zapytała delikatnym głosem wysoka blondynka z krótko ściętymi
włosami. Zrozumiałam, że to ona jest Jasmin. – Przecież rozmawialiśmy z
Nimalją. Powiedzieli, że nam po…
- Jasmin –
przerwał jej bas stojącego przy niej murzyna. Patrzył na naszą dwójkę uważnym
wzrokiem.
Dziewczyna
spojrzała na naszą dwójkę, tak jak reszta zbiorowiska. Wszyscy mieli poważny
wyraz twarzy, nawet rudowłosa dziewczynka, która mogła mieć najwyżej trzynaście
lat. Patrzyli się na nas, szczególnie na mnie. Ekstra, jakbym w szkole nie była
wystarczającym dziwakiem.
Mężczyzna, z
którym rozmawiała Jasmin również się odwrócił. Miał siwe, przerzedzone włosy, a
jego twarz była przeorana zmarszczkami. Siwa broda sprawiała, że wyglądał na
jeszcze starszego. Był ubrany w biały garnitur, który wyglądał trochę jak
mundur. Patrzył na mnie rozbawionymi, ciemnobrązowymi oczami. Czemu wszyscy tak
się na mnie gapią? Nie jestem przecież jakimś okazem cyrkowym.
- Widzę, że
ją sprowadziłeś – powiedział mężczyzna miękko. Podszedł do mnie i złapał za
rękę, którą energicznie potrząsnął. – Witaj, Nathalie. Nie wiesz jak długo cię
szukaliśmy.
- Mnie? –
mój głos brzmiał dziwnie, ponieważ mężczyzna ciągle potrząsał moją dłonią. W
końcu nie wytrzymałam i wyjęłam ją z uścisku jego rąk. – Przecież od zawsze
mieszkam w Chicago.
- Jednak
twoi Opiekuni zrobili wszystko, by utrudnić nam odnalezienie ciebie –
powiedział z dziwną nutą w głosie, jakby złości. Nagle stał się podekscytowany
i złapał mnie za ramiona. – Nie masz pojęcia jak się wszyscy cieszymy, że się
odnalazłaś. Od blisko osiemnastu lat poszukiwaliśmy twojego śladu. Dzięki
tobie, będziemy osiągnąć wiele. Naprawdę wiele.
Cofnęłam się
o krok od Zwariowanego Staruszka. Czy wszyscy ludzie, których poznałam w ciągu
ostatnich dwu tygodni muszą być tacy dziwni?
- Hmm… A
może tak przedstawiłby się pan? Widzę, że moje imię już pan zna.
- Jaki pan,
dziecko – powiedział lekkim tonem, pokazując gest irytacji ręką. – Nazywam się Theodor
Collins, ale mów mi Theo, tak jak wszyscy.
- Dobrze,
panie C… to jest Theo. Czemu chciałeś się ze mną spotkać?
- Może o tym
później, najpierw chciałbym cię zapoznać z resztą moich, hm… podopiecznych –
ton ciągle był lekki, ale czułam w jego głosie coś jakby drugie dno. – Tak więc,
Michaela już poznałaś. Bardzo nam pomógł w poszukiwaniu ciebie. – posłał Michaelowi
wdzięczne spojrzenie i zwrócił się do grupy stojącej wokół Jasmin. Wskazał
właśnie na nią. – To nasza kochana Jasmin. Uwielbia wykłócać się o swoje. –
Dziewczyna wywróciła zielonymi oczami. Były tak intensywne, że nawet z tej
odległości widziałam ich kolor. Była ubrana w podobnym stylu co Profesorek,
jednak pod rozpiętą marynarką miała mocno wydekoltowaną bluzkę. Poczułam, że
się od razu polubimy. Teraz Theo wskazywał na wysokiego ciemnoskórego chłopaka
z tyłu – To jest Tobby. Najwięcej czasu spędza z naszymi karabinami i
granatnikami. – Tobby kiwnął mi na przywitanie głową. Miał wielkie, czekoladowe
oczy, które przywoływały na myśl jelenia. Biały mundur kontrastował z jego
skórą, przez co przykuwał spojrzenie. – Ten mały rudzielec chowający się za
Tobbym to Meredith. – kontynuował staruszek. – Na razie nie ma swojej
specjalizacji, więc denerwuje wszystkich wokół, co świetnie jej wychodzi. –
Dziewczynka stanęła obok murzyna, co wyglądało komicznie, ponieważ był od niej dwukrotnie
wyższy. Rude włosy miała zaczesane w idealny francuski warkocz, a błękitne
oczy, tak samo wyraźne jak oczy Jasmin, patrzyły na Theo z nienawiścią. Miała
na sobie prostą białą sukienkę zamiast garnituru. Teraz Profesorek skierował
mój wzrok w lewo, gdzie stał naburmuszony blondyn. Jego włosy sięgały ramion i
nosił okulary w czarnych oprawkach. Nie sprawiał wrażenia przyjemnego. – To jest
Patrick. Jeżeli będziesz chciała go spotkać siedzi najczęściej w Centrali i
pomaga z technologią. – staruszek wskazał teraz na wysoką azjatkę stojącą u
boku Jasmin. – A to jest Diana. Jest trenerką łucznictwa i strzelectwa oraz
innych sztuk walki bronią. – Dziewczyna delikatnie mi pomachała, gestem pełnym
gracji. Włosy miała związane w bardzo długi warkocz, który sięgał jej do kolan.
Ubrana była w mundur, jednak zamiast spodni miała na sobie spódnicę sięgającą
połowy ud. Jednak najbardziej zdziwiły mnie jej oczy. Wyglądały, jakby ktoś je
zrobił z płynnego złota, a zamiast normalnych źrenic miała szparki jak u kota.
- Czy teraz
dowiem się po co tu jestem? – spytałam zaraz po zakończeniu wywodu Profesorka.
- Oczywiście,
moja droga – powiedział zarzucając rękę na moje ramiona. Zaczął mnie delikatnie
ciągnąć w kierunku zgromadzonych, a Michael ruszył za nami.
- Więc? –
nie mogłam wytrzymać.
- Och, nie
wiedziałem, że jesteś tak niecierpliwa – pokręcił z rozbawieniem głową. –
Jesteś tu dlatego, że jesteś jedną z nas. Jesteś Obdarzona, przez co już na
zawsze będziesz do nas należeć.
Zdecydowanie lepszy od pierwotnej wersji. Nie mogę się już doczekać kolejnych :)
OdpowiedzUsuńDodo