piątek, 2 sierpnia 2013

Rozdział 5 - remake

Ten rozdział pisałam praktycznie od nowa. Zaczęłam już w czerwcu, jednak dopiero tera udało mi się go ukończyć. Spędziłam nad nim wiele czasu, zmieniając wiele rzeczy, jednak główny zarys historii jest taki sam. Myślę, że się Wam spodoba bardziej od pierwotnej wersji.
 Miłej lektury. :)



Rozdział 5


Ogień. Był wszędzie. Wszechogarniający. Niszczący wszystko co spotkał na swojej drodze. Nie było drogi ucieczki, żadnego ratunku.
Stałam na placu gołej ziemi, który kiedyś musiał być leśną polanką. Ogień zbliżał się powoli do mnie, bez pośpiechu, jakby się cieszył namyśl o nowej ofierze. Serce waliło mi jak młot, nogi zrobiły się jak z waty. Nie miałam już siły po walce, którą odbyłam wcześniej. Chciałam się położyć na trawie i pozwolić, żeby ogień mnie spalił.
Przecież od zawsze wiadomo, że „z prochu powstałeś, w proch się obrócisz”.
Powietrze wokół mnie robiło się co raz gorętsze, jednak stałam ciągle niewzruszona. Jeżeli mam stawić czoło śmierci, niech to będzie na moich warunkach.
Płomienie zaczęły łaskotać moją skórę, a potem parzyć. Czułam, jak moje ubrania płoną, czułam smród palonych włosów.
Ale ja ciągle tam stałam.
Aż pochłonęła mnie otchłań.

Wyskoczyłam z łóżka jak bym została na siłę wciśnięta do wanny pełnej lodu. Brrry, nienawidziłam zimna.
Szybka pobudka sprawiła, że zakołowało mi się w głowie. Zawroty głowy zaczęły schodzić niżej i niżej, aż poczułam wywroty żołądka. Poleciałam jak najszybciej do toalety. Jednak w miejscu, gdzie powinny być drzwi – ich nie było. Nie miałam czasu się nad tym zastanawiać. Upadłam i zaczęłam rzygać pod ścianą.
Zwymiotowałam chyba całą żółć jaką mój woreczek żółciowy wyprodukował przez całe moje życie. Ciągle czułam okropny smak wymiocin, kiedy myślałam, gdzie się tak skacowałam. Przecież nigdzie nie wybywałam, prawda? Musiała być niezła impreza, skoro film mi się urwał jeszcze przed piciem.
Nagle stanęłam jak wryta. To nie jest mój pokój. Szybko rozejrzałam się po otoczeniu i stwierdziłam, że wylądowałam w mieszkaniu jakiegoś faceta. I to takie z naprawdę dobrym gustem.
Pokój, w którym się znajdowałam był surowy. Ściany nie zostały przykryte tynkiem, dlatego widać było nagie czerwone cegły. Przez niewielkie okna wpadały promienie słoneczne, które w tym roku były cieplejsze niż zwykle. Parkiet był drewniany, prawdopodobnie hebanowy, może z palisandru. W przeciwległym krańcu pokoju do łóżka stały drzwi, również z ciemnego drewna. Podeszłam do komody, która stała obok łóżka. Poustawiano na niej kilka porządnych wód kolońskich, na przykład od Marca Jackobsa. Widać, że ten ktoś lubił o siebie zadbać. Obok komody znajdowało się proste lustro, a kiedy w nie spojrzałam miałam ochotę się schować pod kołdrę.
Wyglądałam co najmniej tragicznie. Włosy zwisały mi w strąkach, a kilka kosmyków było czymś pozlepiane chyba krwią. Twarz była cała w drobnych szramach i już żółknących siniakach. Na szczęście nie byłam goła, ale ubrania były w strzępach. Jedyne co mogłam zrobić to je wywalić.
Jak ja się musiałam schlać?! I co ja musiałam brać na tej imprezie, żeby do tego stopnia wykasować sobie pamięć? Grunt, że nadal jestem w Chicago. Ostatnio z kumplami z treningu oblewaliśmy czyjeś urodziny, chyba Burta, i z niewyjaśnionych powodów znaleźliśmy się na dachu hotelu w LA. Plusem było to, że mieliśmy ładny widok, kiedy się obudziliśmy.
Podeszłam do okna i moje złudne nadzieje zniknęły. Byłam w Nowym Jorku. I to na Piątej Alei.
No to super. Mam co najmniej przejebane. Mogę się pożegnać z samodzielnym życiem co najmniej dopóki nie wyślą mnie do domu starców.
Słońce sączyło się do pokoju zalewając go delikatnym promieniami słońca. Jak już zauważyłam wcześniej było wyjątkowo ciepło jak na ta porę roku. Przynajmniej nie zamarznę wychodząc na ulicę w tych strzępkach ubrań.
Już zaczęłam układać w głowie długie i niezwykle kwieciste przeprosiny dla rodziców, kiedy zobaczyłam kątem oka coś co przyprawiło mnie o atak szaleńczej radości. Od razu znalazłam się przy etażerce stojącej przy łóżku. Na małym stoliku leżała sterta dziewczęcych ubrań, a co ważniejsze, moich ubrań. Przynajmniej gospodarz zadał sobie tyle trudu i załatwił mi coś na zmianę. Jedyne co mi brakowało do pełni szczęścia to długi, gorący prysznic.
Nagle usłyszałam szczęk zamka, który dobiegał z pomieszczenia za drzwiami. Zrozumiałam, że mój jakże miły i uprzejmy gospodarz wrócił do domu. Nie wiedziałam za bardzo co robić, w końcu zarzygałam mu ścianę. Postanowiłam, że po prostu usiądę na łóżku i poczekam na niego. Przybrałam najbardziej sfochowaną i oburzoną minę jaką tylko potrafiłam zrobić.
Tak jak przeczuwałam, pierwsze co przyszedł do mojego pokoju. Już miałam zaszczycić go niezwykle ciepłym powitaniem, kiedy się przyjrzałam nowo przybyłemu. Po prostu odebrało mi mowę.
Tak jak stwierdziłam, miał świetny gust. Stał przede mną brązowowłosy chłopak, prawdopodobnie student. Ubrany był elegancko, w długi czarny płaszcz i butelkowo zielone spodnie. Stał w drzwiach z szelmowskim uśmieszkiem na twarzy, dzięki któremu moje rówieśniczki musiały mdleć. Jednak najbardziej zszokowały mnie jego oczy.
Fioletowe oczy.
-To… To ty – wydukałam.
- Oczywiście, że ja, śpiąca królewno – powiedział szczerząc się jeszcze bardziej. Wszedł do pokoju i usiadł obok mnie na łóżku. – Myślałem, że już nigdy się nie obudzisz. Nieźle ci przywalili.
-Co? – zapytałam zdziwiona. Trochę trudno mi było w to uwierzyć. – Kto mi przywalił? I co się stało? W ogóle opowiedz mi o ostatniej imprezie, nic nie pamiętam.
- Jakiej imprezie? – zapytał lekko zdziwiony. – Nie było żadnej dzikiej balangi, jeżeli o to ci chodzi. Zostałaś zaatakowana tydzień temu. I do tej pory spałaś.
- Ja… CO?! –krzyknęłam zrywając się na równe nogi. – Jak to możliwe? Nic nie pamiętam. Nawet nie wiem jak znalazłam się w …
Przypomniałam sobie. Rodzice wparowali kiedy byłam na haju. Wsiedliśmy w samolot do Nowego Jorku. Mieliśmy czas na zjedzenie w restauracji. Dziwny błysk zaciągnął mnie do ciemnego zaułka. Zaatakowało mnie czterech facetów. Jim.
Chłopak uśmiechnął się promiennie, co sprawiło, że miałam ochotę oderwać mu ten łeb. Jak on może się do mnie uśmiechać? Do zabójczyni?
- Och, jeżeli o to ci chodzi, to nie zabiłaś ich – powiedział lekko. – Tylko porządnie ich poturbowałaś. Znając życie wyjdą ze szpitala za jakieś trzy tygodnie. – Jego głos nagle stał się mroczniejszy i złowieszczy. – No może oprócz jednego.
- Co to ma znaczyć? – zapytałam. W środku zżerał mnie strach, że jednak kogoś zabiłam. Nie chciałam mieć pierwszej ofiary jeszcze przed osiemnastką.
- Kojarzysz tego wysokiego blondyna – zmarszczył brwi. – Jim, prawda? Cóż, próbował cię zabić. Już prawie mu się to udało, spójrz na swój prawy bok. – Dotknęłam delikatnie swojego boku i wyczułam bandaże. – Teraz siedzi w bunkrze razem ze swoją bandą. – Uśmiechnął się półgębkiem. – Nieźle go nastraszyłem.
- Nie wątpię – przyznałam, chociaż nie mogłam sobie wyobrazić, żeby ten ciągle uśmiechający się irytujący chłopak umiał kogoś nastraszyć. – A teraz, przypomnij mi jak masz na imię, bo zapomniałam.
- Och, Nat, jak mogłaś zapomnieć imienia tak czarującego kolesia jak ja? – zapytał udając obrażonego. – Na imię mi Michael, skarbie. I lepiej je zapamiętaj na długo.
- Dobra, Michael. Jestem okropnie brudna i chcę się przebrać. Gdzie masz łazienkę?
- Za drzwiami pierwsze drzwi po lewo – otaksował mnie wzrokiem. – Chociaż w takiej wersji będziesz mi się bardziej podobać.
Przewróciłam wymownie oczami i sięgnęłam po moje ciuchy. Wychodząc odwróciłam się spoglądając na niego. Chciałam zetrzeć ten uśmieszek z jego twarzy.
- Lepiej się nie odwracaj, bo zarzygałam ci pół ściany – jego uśmiech zrzedł kiedy spojrzał w tamtym kierunku. – Jako dobry gospodarz powinieneś to zmyć zanim wrócę.
Zatrzasnęłam za sobą drzwi i przeszłam kilka kroków korytarzem, który był utrzymany w tym samym stylu co sypialnia. Które to miały być drzwi? Pierwsze po lewej?
Przekręciłam gałkę wchodząc do pomieszczenia zalanego przez światło. Łazienka była dosyć mała, ale bardzo gustownie urządzona. Proste i nowoczesne sprzęty świetnie zgrały się z białymi kafelkami. Rozejrzałam się za jakimś miejscem, gdzie ewentualnie mogę zostawić rzeczy i znaleźć ręcznik. Zobaczyłam prostą szafkę z jasnego drewna, musiały być w niej jakieś ręczniki.
Wyjęłam byle jaki, odłożyłam suche ubrania na blacie szafki i zaczęłam zdejmować z siebie strzępy ubrań. Rzuciłam je w kąt, zapamiętując, żeby zabrać je wychodząc. Teraz trzeba było zająć się bandażem.
Byłam pewna, że kiedy go zdejmę będę mogła zajrzeć w swoje wnętrzności. Moje nadzieje rozwiały się kiedy cały bandaż leżał już na ziemi. Nie było prawie żadnego śladu rany, jedynie krótka blizna.
Spojrzałam na tam skonsternowana. Jak to się stało? Coś takiego mogłabym pokazać po jakiś trzech miesiącach, ale nie po tygodniu.
Pokręciłam głowa. To było strasznie pokręcone. Ale nie zmieniało  potrzeby wychlapania się w ciepłej wodzie. Nawet pomogło mi trochę, bo nie muszę się martwić o odmoczenie strupa albo podrażnienia rany mydłem.
Wlazłam pod prysznic włączając najcieplejszą wodę, jaka tylko może być. Prawie mnie parzyła, ale jako, że jestem istotą wyjątkowo ciepłolubną nie przeszkadzało mi to. Stałam smagana strumieniami gorącej wody, kiedy przypomniał mi się mój sen. Woda nagle stała się ogniem. Czułam się jakbym znów znalazła się na tym polu. Palona przez płomienie. Uderzała we mnie natarczywie, jakby mogła mnie spalić. Sięgnęłam po jakieś mydło, trudno, że męskie. Chciałam się umyć i uciec z tego miejsca jak najdalej od Michaela.
Wyszłam spod prysznica i zaczęłam poszukiwać suszarki. Sądziłam, że ktoś tak dbający o siebie jak Michael musi mieć przynajmniej jedną w zanadrzu. Wysuszyłam włosy i pozwoliłam, aby spływały mi na ramiona jak śnieżne fale. Szybko ubrałam te kilka ubrań, które dostałam od mego jakże miłego gospodarza i wyszłam z łazienki.
Czułam się zupełnie jak nowo narodzona.
Przez chwilę zastanawiałam się skąd się tu wzięły moje ubrania. Czyżby był u mnie w domu? A jeżeli tak to jak się tam dostał? A może ukradł kilka ciuchów z mojej walizki?
Nagle zatęskniłam za rodzicami. Muszą się o mnie zamartwiać. Nie było mnie przez cały tydzień. Nigdy nie znikałam na tak długo. A do tego mieliśmy lecieć do Anglii. Może udałoby mi się uciec na London City i spędziłabym kilka dni w stolicy. Miałam jeszcze kilka miejsc do zwiedzenia, a taka okazja rzadko się zdarza.
Wróciłam do sypialni, żeby zapytać się czy mógłby mnie odwieźć na La Guardia i ewentualnie pożyczyć telefon, ponieważ nigdzie nie widziałam swojej torebki. Chciałam od niego uciec i pozbyć się na dobre. Może ta wieś to nie taki zły pomysł?
Michael cięgle siedział na łóżku w tym swoim płaszczu, musiał się gotować.
- Nareszcie – skwitował moje wejście do pokoju. – A teraz ubierz to – podał mi mój płaszcz. Serio, skąd on ma moje rzeczy?
- Niby po co? – zapytałam. – Nieważne, mam z tobą do obgadania kilka…
- Nie mamy czasu – przerwał mi. – I jeżeli chcesz, żebym ci odpowiedział na pytania, idziesz ze mną.
- Ale…
- Chodź, mamy coraz mniej czasu – powiedział ostro. Nie spodziewałam się tego. – Wszystko opowiem ci w metrze.
Stanęłam w drzwiach z płaszczem zarzuconym na przedramię. Założyłam ręce na piersi i spojrzałam na niego wyzywającym wzrokiem.
- Albo mi powiesz o co Ci chodzi, albo nigdzie się nie ruszę – chciałam wiedzieć o co mu chodzi, a nie miałam najmniejszej ochoty latać z nim po mieście.
- Jeżeli ci powiem teraz, zwiejesz przy najbliższej okazji.
- Skąd wiesz? – zapytałam podnosząc brew. – Może potrzebuję cię i nie ucieknę tak szybko.
- Nasłuchałem się twoich myśli wystarczająco przez ten tydzień, żeby wiedzieć, że to zrobisz- podszedł do mnie i złapała za ramię tak, żeby mnie przesunąć. – A teraz jeżeli będziesz tak łaskawa ubierz swój płaszcz. Mamy co raz mniej czasu.
- Mniej czasu na co? – nadal nie chciałam nigdzie z nim łazić, ale jeżeli mnie zostawi, nie będę miała żadnego sposobu na dostanie się do domu.
- Cierpliwość popłaca – powiedział tajemniczo i wyszliśmy na zalaną słońcem piątą aleję.
***
- Zaczniesz w końcu gadać? – spytałam zniecierpliwiona.
Siedzieliśmy w metrze od dziesięciu minut, a Michael nie powiedział ani słowa. Domyśliłam się już, że jedziemy do parku Battery jednak nadal nie wiedziałam po co. Zżerała mnie ciekawość, a do tego chciałam się już od niego uwolnić. Ale byliśmy na siebie skazani.
- A co mam mówić?
- Nie wiem, może dlaczego mnie wieziesz do parku Battery? Albo dlaczego nagle zacząłeś mnie tak poganiać? A może powiesz mi jakim cudem ze wszystkich ludzi na wyspie znalazłam się u ciebie?
- Hola, hola – spojrzał na mnie lekko rozbawiony. – Nie przesadzasz z tymi pytaniami?
- Odpowiesz, czy mam sobie wysiąść? – Żaby mnie zatrzymać usiadł po zewnętrznej stronie, przez co musiałam się gapić w skalną ścianę. Ale gdybym chciała, łatwo bym po nim przeszła.
- Wątpię, żeby ci się to udało – powiedział uśmiechając się szelmowsko. – Ale powiem ci kilka szczegółów zanim dojedziemy do Battery. Jedziemy na spotkanie z pewnymi osobami podobnymi do mnie, to jest nas. Dowiedzieli się o tobie i chcą z tobą porozmawiać.
- A niby o czym?
- Tego akurat nie wiem. Będziesz musiała sama się ich spytać – powiedział tajemniczo. Zaczęłam nienawidzić ten ton.
Dojeżdżaliśmy już do stacji Bowling Green, a Michael poderwał się ze swojego miejsca łapiąc mnie za przed ramię. Chciałam mu się wyszarpnąć, ale jego spojrzenie skutecznie powstrzymało moje próby uwolnienia się. Dałam mu się wyciągnąć z wagonu i wyszliśmy na ulice Nowego Jorku.
Podczas naszej półgodzinnej podróży pogoda zmieniła się diametralnie. Niebo zasnuło się chmurami i czułam lekką mżawkę na twarzy.
Michael ciągnął mnie w kierunku Battery Park a dokładniej do Castle Clinton. Nie miałam pojęcia komu chciałoby się wyjść do parku w taką pogodę. Mijaliśmy ostatnich maruderów uciekających przed nasilającym się deszczem. Kilkoro osób schowało się pod drzewami mając nadzieję, że pogoda szybko się zmieni. Zdziwił mnie jedynie fakt, że prawie połowa z nich była ubrana na szaro. Jakaś sekta, czy co?
 Ciągle byłam ciągnięta za ramię przez Michaela dzięki czemu mogłam nadal zastanawiać się nad tymi dziwnymi ludźmi. Kim oni mogą być? To chyba raczej nienormalne, żeby w tak ciepły, mimo deszczu, dzień stać w pełnym garniturze z koszulą zapiętą pod samą szyję. Nagle usłyszałam przeraźliwy dźwięk klaksonu
- Uważaj! – krzyknął do mnie Michael i odciągnął ze środka alejki, chroniąc przed jadącym pojazdem.
Pociągnął mnie tak mocno, że teraz oboje leżeliśmy na mokrej ziemi, a ja znalazłam się nad nim. Miałam już zacząć się podnosić, ale moje oczy patrzyły teraz w jego niesamowicie hipnotyzujące oczy. Tak jak wcześniej zauważyłam, że na fiolet składało się wiele barw jednak teraz wyglądały jakby wirowały i zmieniały swój kształt. Wtedy zauważyłam jak naprawdę wygląda. Był niesamowity. Boski. Wręcz nieziemski. Moim największym marzeniem w tamtym momencie było go pocałować i zatrzymać przy sobie aż…
Nagle zauważyłam co się stało. Odskoczyłam od niego i wymierzyłam siarczysty policzek. Usłyszałam potężny plask przywołujący na myśl pękające kamienie.
- Ty sukinsynu! – wycharczałam. – Jak możesz tak się zabawiać ludźmi?!
- Ale o co ci chodzi, Nat? – zapytał spokojnie. Widocznie próbował mnie zwieść, ale mu się nie dałam.
- Wiesz co? Idę stąd. Nie mam zamiaru zawracać sobie głowy tobą ani chwili dłużej – powiedziałam zmęczonym tonem. Miałam już tego dosyć. Chciałam znaleźć się tylko w domu i przespać kolejny tydzień w łóżku.  – Odezwij się do mnie kiedy wydoroślejesz, na razie.
Już ruszałam drogą powrotną, ale złapał mnie za barki i przygwoździł do najbliższego drzewa. Zrobił to tak szybko, że nie zdążyłam nawet zareagować.
Widziałam na jego twarzy desperację, kiedy zbliżał ją do mojego ucha.
- Słuchaj uważnie, Nat – wysyczał. – To twoja pierwsza lekcja. Zawsze rób to, co Ci każą. Widzisz tych wszystkich ludzi ubranych na szaro? Są moim wsparciem. Więc nie podskakuj i chodź ze mną na to pieprzone spotkanie.
- Co nagle stałeś się taki groźny? – spytałam. Starałam się brzmieć jak najbardziej zadziornie, jednak jego ton i zachowanie dosyć mnie przerażało.
Nic ni odpowiedział tylko złapał mnie za rękę i pociągnął w kierunku Pomnika Nieznanego Żołnierza. Znów nie musiałam rozmyślać o kierunku, w którym szłam dzięki jakże pomocnemu ciągnięciu Michaela. Z chwili na chwilę byłam co raz bardziej zdziwiona jego zachowaniem. Najpierw jest zabawny i próbuje do mnie zagadać, potem zmusza mnie, żebym za nim poszła, ratuje mi życie, wplata w mój umysł chęć pocałowania go, a na koniec jak zdesperowany wariat, zaczyna mi grozić. Gdyby był dziewczyną, uznałabym, że zbliża mu się okres albo jest w ciąży.
Doszliśmy do wielkiego kawału metalu, w którym wycięty był zarys żołnierza. Na piedestale były namalowane flagi Stanów Zjednoczonych i Korei, pod spodem wypisano daty Wojny Koreańskiej. To właśnie był Pomnik Nieznanego Żołnierza.
 Michael zatrzymał się tuż przy zewnętrznym kręgu kamieni wokół rzeźby. Rozejrzał się dookoła i zatrzymał na dłużej wzrok w jednym miejscu. Spojrzałam w tym samym kierunku, aby zobaczyć jak zza drzew wynurzają się postacie w szarych strojach. Było ich przynajmniej z tuzin, lecz wiedziałam, że musiało ich się kryć więcej w innych miejscach w parku. W końcu jeden z nich, łysy, barczysty, ze słuchawką w uchu, zrobił krok w naszą stronę. Lekko kiwnął głową, na co Michael podszedł do pomniku i zaczął badać znak ONZ.
Stałam jak wryta nie wiedząc co zrobić. Ludzie w szarych uniformach zaczęli odchodzić i znikać w cieniu drzew. Pojawiali się i znikali jak mgła, co było trochę przerażające. Oprócz znikających goryli Michaela zdziwiło mnie, znów, jego zachowanie. Teraz praktycznie macał ten pomnik. Nie mogłam zrozumieć dlaczego puścił mnie tuż przed kamiennym kręgiem. Od jakiejś godziny, ciągle trzymał mnie za przedramię, które teraz mnie piekło.
Nagle mój jakże miły nowy znajomy odsunął się od kamiennego postumentu i stanął obok mnie. Usłyszałam cichy dźwięk przypominający koła zębate. O co tu chodzi?
Nagle kamienne bloki zaczęły znikać jeden po drugim. No może przesadziłam. Zapadały się niżej i niżej, każdy po kolei. Po jakiś trzech minutach ujrzałam przed nami spiralne schody oświetlone lampami, który miały imitować świeczniki.
Michael zwrócił do mnie swoją twarz, a z jego twarzy zniknęła desperacja i powaga. Znów miał na twarzy ten okropnie irytujący szelmowski uśmiech, który miałam ochotę mu zetrzeć.
- Panie przodem – powiedział kłaniając się szarmancko.
- Właśnie, zapraszam – powiedziałam, udając jego ton głosu i gest.
- Zawsze musisz być taka nieprzyjemna – uśmiechnął się tym uśmiechem aktora filmowego. Chyba będę musiała zainwestować w okulary przeciw słoneczne. Podszedł do mnie i zarzucił mi rękę na barki. Próbowałam mu się wyrwać, ale trzymał ją za mocno. W końcu się poddałam i zeszłam za nim po tych dziwnych schodach.
- To może zanim dojdziemy na dół, powiesz mi kim są ci ludzie w szarych gajerach – zagadnęłam lekkim tonem.
- Mówisz o guaserach? To tylko cień, który umie się zmienić w człowieka. Na mojej pla… To jest w moich terenach są bardzo lubiani, szczególnie ci młodzi. Z wiekiem nabierają ogłady i nie można z nimi robić głupich numerów.
- A co właściwie robią w parku Battery? Albo jakim cudem władze nie wiedzą o tym przejściu?
- Wiedzą, wiedzą – powiedział od niechcenia. – A są w tutaj ze względu na tych, z którymi się zaraz spotkamy. Są naszymi, tak jak już wcześniej powiedziałaś, albo pomyślałaś, gorylami.
Doszliśmy do końca schodów i weszliśmy do starego kanału ściekowego. Na szczęście nie śmierdziało tu tak bardzo i nie było okropnej zawartości. Aby nie było ciemno na ścianach wisiały te same świecznikowate lampy co na schodach.
- Tędy – rzucił Michael wskazując tunel biegnący w lewo. – Ale zanim się z nimi spotkasz, powinnaś się trochę, hmm… ogarnąć. – powiedział puszczając mi oko.
Obejrzałam się i zobaczyłam masę błota na filcowym płaszczu od Michaela. Do tego moje włosy były stogiem siana, a nie gładkimi falami, z którymi wyszłam z mieszkania. Przygładziłam głowę i związałam włosy w luźny kok. Przynajmniej nie będą tak strasznie wyglądać.
- Jest już dobrze, chodźmy.
Ruszyliśmy ceglanym korytarzem, który wydawał się nie mieć końca. Jednak z minuty na minuty ciemność na końcu się rozrzedzała i zobaczyłam ścianę kończącą kanał.
- I co teraz, panie przewodniku? – zapytałam z przekąsem, patrząc kontem oka na Michaela. Gapiła się w ścianę jak głupi, jakby myślał, że ściana zamieni w stado zeber albo coś jeszcze innego.
- Nie mamy nic innego do roboty jak czekanie.
- I musimy gapić się w te cegły cały czas?
- Tak.
To mnie uciszyło. O dziwo, byłam bardzo zmęczona. Poczułam, że powieki ciążą mi co raz bardziej z chwili na chwilę. Wokół mnie zrobiło się przyjemnie ciemno i ciepło. Brakowało mi jedynie…
- Nat, nie odpływaj! – krzyk Michaela podziałał na mnie jak kubeł zimnej wody. Od razu ode chciało mi się spać i zaczęłam się gapić w tą durną ścianę.
- O co chodzi? Co jest nie tak?
- To był twój pierwszy test i prawie go zawaliłaś – usłyszałam nutę dezaprobaty w jego głosie. – Chcieli sprawdzić twoje posłuszeństwo. Mówiłem ci u góry, że powinnaś robić to, co Ci każą, prawda?
Nie odpowiedziałam i gapiłam się w ścianę. Co to za durny test, do cholery? I co on ma sprawdzać, posłuszeństwo? I kim są ci „oni”? Co raz więcej pytań kłębiło mi się w głowie i tak jak do tej pory nie uzyskałam na nie żadnej odpowiedzi.
Nagle usłyszałam okropny, metaliczny zgrzyt. Odskoczyłam od ściany ciągle się na nią patrząc, jednak ta zaczęła się powoli odsuwać ukazując niezwykłe wnętrze.
Myślałam, że znalazłam się w laboratorium naukowym. Ściany były białe i gładkie. Nie było w nich żadnych drzwi, nie było na nich żadnych lamp ani okien. Podłoga była wyłożona linoleum. Na środku pomieszczenia znajdował się gigantyczny szklany walec, w którym wirowało coś na kształt barwnego tornada, z błyszczącymi kryształami w środku. Naprzeciw od nas za szklanym walcem stało kilka osób i dyskutowali o czymś z przejęciem. Na ścianie za nimi wisiał wielki ekran wyświetlający wiadomości z całego świata, chociaż dopatrzyłam się kilku dziwnych prezenterów.
Michael zrobił pierwszy krok w stronę sterylnego pomieszczenia. Niechętnie zrobiłam to samo i ruszyliśmy w stronę kłócących się ludzi. O dziwo ich głosy były przyciszone, jedyne co pokazywało na ich wzburzenie, to gestykulacja.
Usłyszałam strzępki rozmowy mężczyzny z jakąś dziewczyną. Obok niej stały jeszcze cztery osoby, które najwyraźniej pomagały jej w kłótni z mężczyzną.
- Jasmin, zrozum – słyszałam w jego głosie znużenie. – Nikt nam nie pomoże. Jesteśmy w zbyt beznadziejnej sytuacji.
- Jesteś tego pewien? – zapytała delikatnym głosem wysoka blondynka z krótko ściętymi włosami. Zrozumiałam, że to ona jest Jasmin. – Przecież rozmawialiśmy z Nimalją. Powiedzieli, że nam po…
- Jasmin – przerwał jej bas stojącego przy niej murzyna. Patrzył na naszą dwójkę uważnym wzrokiem.
Dziewczyna spojrzała na naszą dwójkę, tak jak reszta zbiorowiska. Wszyscy mieli poważny wyraz twarzy, nawet rudowłosa dziewczynka, która mogła mieć najwyżej trzynaście lat. Patrzyli się na nas, szczególnie na mnie. Ekstra, jakbym w szkole nie była wystarczającym dziwakiem.
Mężczyzna, z którym rozmawiała Jasmin również się odwrócił. Miał siwe, przerzedzone włosy, a jego twarz była przeorana zmarszczkami. Siwa broda sprawiała, że wyglądał na jeszcze starszego. Był ubrany w biały garnitur, który wyglądał trochę jak mundur. Patrzył na mnie rozbawionymi, ciemnobrązowymi oczami. Czemu wszyscy tak się na mnie gapią? Nie jestem przecież jakimś okazem cyrkowym.
- Widzę, że ją sprowadziłeś – powiedział mężczyzna miękko. Podszedł do mnie i złapał za rękę, którą energicznie potrząsnął. – Witaj, Nathalie. Nie wiesz jak długo cię szukaliśmy.
- Mnie? – mój głos brzmiał dziwnie, ponieważ mężczyzna ciągle potrząsał moją dłonią. W końcu nie wytrzymałam i wyjęłam ją z uścisku jego rąk. – Przecież od zawsze mieszkam w Chicago.
- Jednak twoi Opiekuni zrobili wszystko, by utrudnić nam odnalezienie ciebie – powiedział z dziwną nutą w głosie, jakby złości. Nagle stał się podekscytowany i złapał mnie za ramiona. – Nie masz pojęcia jak się wszyscy cieszymy, że się odnalazłaś. Od blisko osiemnastu lat poszukiwaliśmy twojego śladu. Dzięki tobie, będziemy osiągnąć wiele. Naprawdę wiele.
Cofnęłam się o krok od Zwariowanego Staruszka. Czy wszyscy ludzie, których poznałam w ciągu ostatnich dwu tygodni muszą być tacy dziwni?
- Hmm… A może tak przedstawiłby się pan? Widzę, że moje imię już pan zna.
- Jaki pan, dziecko – powiedział lekkim tonem, pokazując gest irytacji ręką. – Nazywam się Theodor Collins, ale mów mi Theo, tak jak wszyscy.
- Dobrze, panie C… to jest Theo. Czemu chciałeś się ze mną spotkać?
- Może o tym później, najpierw chciałbym cię zapoznać z resztą moich, hm… podopiecznych – ton ciągle był lekki, ale czułam w jego głosie coś jakby drugie dno. – Tak więc, Michaela już poznałaś. Bardzo nam pomógł w poszukiwaniu ciebie. – posłał Michaelowi wdzięczne spojrzenie i zwrócił się do grupy stojącej wokół Jasmin. Wskazał właśnie na nią. – To nasza kochana Jasmin. Uwielbia wykłócać się o swoje. – Dziewczyna wywróciła zielonymi oczami. Były tak intensywne, że nawet z tej odległości widziałam ich kolor. Była ubrana w podobnym stylu co Profesorek, jednak pod rozpiętą marynarką miała mocno wydekoltowaną bluzkę. Poczułam, że się od razu polubimy. Teraz Theo wskazywał na wysokiego ciemnoskórego chłopaka z tyłu – To jest Tobby. Najwięcej czasu spędza z naszymi karabinami i granatnikami. – Tobby kiwnął mi na przywitanie głową. Miał wielkie, czekoladowe oczy, które przywoływały na myśl jelenia. Biały mundur kontrastował z jego skórą, przez co przykuwał spojrzenie. – Ten mały rudzielec chowający się za Tobbym to Meredith. – kontynuował staruszek. – Na razie nie ma swojej specjalizacji, więc denerwuje wszystkich wokół, co świetnie jej wychodzi. – Dziewczynka stanęła obok murzyna, co wyglądało komicznie, ponieważ był od niej dwukrotnie wyższy. Rude włosy miała zaczesane w idealny francuski warkocz, a błękitne oczy, tak samo wyraźne jak oczy Jasmin, patrzyły na Theo z nienawiścią. Miała na sobie prostą białą sukienkę zamiast garnituru. Teraz Profesorek skierował mój wzrok w lewo, gdzie stał naburmuszony blondyn. Jego włosy sięgały ramion i nosił okulary w czarnych oprawkach. Nie sprawiał wrażenia przyjemnego. – To jest Patrick. Jeżeli będziesz chciała go spotkać siedzi najczęściej w Centrali i pomaga z technologią. – staruszek wskazał teraz na wysoką azjatkę stojącą u boku Jasmin. – A to jest Diana. Jest trenerką łucznictwa i strzelectwa oraz innych sztuk walki bronią. – Dziewczyna delikatnie mi pomachała, gestem pełnym gracji. Włosy miała związane w bardzo długi warkocz, który sięgał jej do kolan. Ubrana była w mundur, jednak zamiast spodni miała na sobie spódnicę sięgającą połowy ud. Jednak najbardziej zdziwiły mnie jej oczy. Wyglądały, jakby ktoś je zrobił z płynnego złota, a zamiast normalnych źrenic miała szparki jak u kota.
- Czy teraz dowiem się po co tu jestem? – spytałam zaraz po zakończeniu wywodu Profesorka.
- Oczywiście, moja droga – powiedział zarzucając rękę na moje ramiona. Zaczął mnie delikatnie ciągnąć w kierunku zgromadzonych, a Michael ruszył za nami.
- Więc? – nie mogłam wytrzymać.

- Och, nie wiedziałem, że jesteś tak niecierpliwa – pokręcił z rozbawieniem głową. – Jesteś tu dlatego, że jesteś jedną z nas. Jesteś Obdarzona, przez co już na zawsze będziesz do nas należeć.

1 komentarz:

  1. Zdecydowanie lepszy od pierwotnej wersji. Nie mogę się już doczekać kolejnych :)
    Dodo

    OdpowiedzUsuń