sobota, 17 sierpnia 2013

Rozdział 6 - mini poprawka

Miałam w planach wydłużenie tego rozdziału, jednak kiedy zaczęłam to robić wyszedł mi następny. Takie życie. Czekajcie cierpliwie. Dowiecie się kilku ciekawych rzeczy, m.in. jak wygląda nowojorski Ośrodek lub jak dostać się do zbrojowni.
Piszę jak jakiś pojeb, ale miejcie dla mnie trochę zrozumienia - niechcący zarwałam noc (sama nie wiem jak to zrobiłam). XD

Muzyczka

Jako, że jestem u cioci, która ma MTV Rocks, usłyszałam kilka nowych kapel, które mi się cholernie spodobały. Są to m.in. Fall Out Boy, Bastille, Chvrches, Foals, MS MR i Swim Deep (jest tego trochę więcej, ale to może kiedy indziej). Totalnie zwariowałam na punkcie tych zespołów. Oto kilka kawałów, które szczególnie wpadły mi w ucho (a takiej muzyki nie zawsze słucham):





To uczucie, kiedy wchodzisz na fanpage zespołu i pierwsza ze swoich znajomych ich lajkujesz. *-* Bezcenne.

Dobra, rozdział i lecę kończyć 7. Będzie jeszcze dziś, yay!

- Że co?! – krzyknęłam.
Mój głos poniósł się po całym pomieszczeniu, ale nikogo to nie ruszyło. Wszyscy gapili się na Michaela ze zdziwieniem i niedowierzaniem. No, może oprócz Meredith – ona właśnie związywała sznurówki Jasmin i Tobby’ego. Mała nie próżnuje.
- Nic jej nie powiedziałeś? – zapytał z dezaprobatą Theo Michaela.
- Gdybym jej powiedział dawno byłaby na innym kontynencie i skontaktowałaby się ze swoimi Opiekunami – powiedział, jakby to była najoczywistsza rzecz na świecie. Wiesz, co by się wtedy stało.
- W sumie masz rację…
Staruszek odszedł od nas gładząc się ręką po brodzie. Szedł w kierunku rury z błyszczącym tornadem. Przyłożył do niej jedną rękę, a drugą ciągle głaskał swój zarost, jakby to była najbardziej zajmująca rzecz na świecie. Nie wytrzymałam i ruszyłam w jego kierunku.
- Nat, nie rób tego – usłyszałam za plecami ostrzegawczy głos Michaela. Zignorowałam go. O co tu do cholery chodzi?!
Położyłam rękę na ramieniu mężczyzny i gwałtownie odwróciłam go w swoją stronę.
- Czy możesz…
Nie dokończyłam swojego pytania, bo Profesorek złapał mnie za przedramię i przerzucił na drugą stronę. Obróciłam się szybko, dzięki czemu nie zostałam znokautowana na dobre. Wylądowałam na ugiętych kolanach, w pozycji gotowej do walki. Jednak nie chciałam wdać się w bójkę ze starcem. Mimo wszystko byłam zdziwiona jego refleksem i siłą. Nie należałam do najlżejszych osób, a on potraktował mnie jakbym ważyła kilka gramów.
- Och, świetnie – powiedział uradowanym głosem ustawiając się przede mną w pozycji do ataku. – Widzę, że lubisz leżeć nieprzytomna w łóżku.
- Słuchaj, Theo – powiedziałam zirytowanym głosem. Czy ten staruch myśli, że dam się tak łatwo powalić. - Chcę tylko wiedzieć, czemu tu jestem i jakim prawem chcecie mnie tu przetrzy…
Znów nie dokończyłam swojej wypowiedzi, ponieważ ten szaleniec zaatakował mnie. Rzucił się na mnie jak lew na ofiarę. Szybko zrobiłam unik i pozwoliłam, żeby poleciał do przodu. Zrobił przewrót i wrócił do poprzedniej pozycji. Żeby nie pozwolić mu wygrać walkowerem, również stanęłam w pozycji do ataku. Co jak co, ale nie miałam na liście rzeczy do zrobienia przed 18-stką pobicie przez dziadzia.
Starał się po raz kolejny powalić mnie na ziemi, jednak w porę złapałam go za wyciągniętą rękę i dzięki jego rozpędowi z łatwością przerzuciłam za siebie. Wsadziłam do tego jeszcze trochę własnej siły co spowodowało, że wylądował na najbliższej ścianie.
Podeszłam do niego i złapałam za fraki. Był trochę oszołomiony przez zderzenie ze ścianą, ale nie wyglądał, jakby miał wstrząs mózgu czy cokolwiek innego. Podniosłam go tak, że nasze oczy się spotkały.
- Słuchaj, stary – powiedziałam przybliżając swoją twarz do jego. – Nie mam najmniejszego pojęcia o co ci chodzi, ale mnie nie pokonasz. Możesz atakować i atakować, ale mnie nie powalisz. W dodatku, nie mam zamiaru tutaj dłużej siedzieć. Nie pozwolę by byle jaki zgred mnie przetrzymywał  podziemnym bunkrze.
Puściłam go i wylądował na ziemi jakby był gałgankową lalką. Jego oczy patrzyły się na mnie oszołomione, a twarz postarzała się o kilkanaście lat. Prawie zrobiło mi się go żal. Odeszłam i odwróciłam się do niego plecami.
Michael i reszta wesołej bandy gapili się na mnie gigantycznymi oczami, jednak nikt się nie ruszył i nie poszedł na pomoc Profesorkowi. Podniosłam swój płaszcz, którego musiałam się pozbyć w czasie potyczki. Wytrzepałam go ostentacyjnie i narzuciłam na siebie nie patrząc na nikogo.
- To chyba tyle ode mnie – powiedziałam i spojrzałam na każdego chłodnym, wyniosłym spojrzeniem godnym Królowej Śniegu, za którą często byłam uważana. Podeszłam do Michaela i położyłam mu rękę na ramieniu. – Dzięki, że mi pomagałeś przez ten tydzień i za uratowanie życia w alejce.
Odeszłam od nich w kierunku ściany, która do tej pory była otwarta. Dobrze, że przynajmniej tunel nie miał zakrętów. Niecały kilometr drogi i trafię na powierzchnię. Złapię taksówkę na lotnisko, dodzwonię się do rodziców i pojadę na te pieprzone wczasy do Anglii. Może nie będzie aż tak źle?
Postawiłam pierwszy krok na ceglanej posadzce, kiedy przez moją głowę przeszedł przeraźliwy pisk. Ból spowodowany natężeniem dźwięku sprawił, że krzyknęłam jak zarzynana dziewczyna z horrorów. Moja głowa zaczęła pulsować, a dźwięk się natężał i sprawiał mi co raz większy ból. Z sekundy na sekundę było co raz gorzej. W pewnym momencie upadłam na podłogę nie mogąc tego wytrzymać. Czułam się jakby ktoś wbijał mi w czaszkę rozżarzone pręty stali, za każdym razem co raz głębiej. Wydawało mi się, że mózg mi za chwilę eksploduje.
Pojawiła się nade mną pełna dzikiej satysfakcji twarz Theodora. Wyglądał, jakby bawiła go moja agonia. Patrzył tak jeszcze długo, a ból głowy ciągle się nasilał. Teraz doszedł już do kręgosłupa i zaczął rozchodzić się po całym ciele. Nie czułam niczego, moje ciało przestało się trząść i stało się kompletnie sztywne. Czułam się rozrywana na strzępy, ale jednocześnie zamrożona. Nie mogłam niczego zrobić. Leżałam tam, nie mogąc nawet krzyknąć.
- Dlatego – powiedział Staruszek rozradowanym głosem pięciolatka, który właśnie urwał motylowi skrzydła. – nigdy ze mną nie zaczynaj, drogie dziecko.
Chciałam mu coś odpowiedzieć, jednak zatraciłam się w ciemność.
***
Znów stałam na polu, jednak wokół mnie nie było ognia, tylko walka. Widziałam krew i wypływające wnętrzności z ciał moich towarzyszy i wrogów. Ginęły tysiące ludzi.
I po co?
Nagle ktoś na mnie skoczył, atakując mieczem. Ze zdziwieniem zobaczyłam jak moja krew rozbryzguje się na jego broni. Nie poczułam jednak bólu, a moja skóra zaczęła się natychmiast goić.
Zaatakowałam go i wbiłam miecz w jego klatkę piersiową. Mimo ciężkiej zbroi przeszedł jak po maśle.
Kolejna śmierć.
Z moich rąk.
Czemu to zawsze muszę być ja?

Obudziły mnie delikatne, ale miarowe wibracje. Z chwili na chwilę przybierały na sile. Otworzyłam niechętnie oczy, żeby nawrzeszczeć na kogokolwiek kto mnie budzi. Już otwierałam usta, kiedy jakaś dziewczęca dłoń zasłoniła mi usta.
- Uspokój się i nie krzycz – powiedziała łagodnym tonem. Przyjrzałam się jej. Wyglądała na dwadzieścia pięć lat, brązowe włosy z grzywką miała związane w luźny kok.. Jej wielkie, błękitne oczy patrzyły na mnie spokojnie, jakby chciała dodać mi otuchy. – Nic ci się tutaj nie stanie.
Wzięłam jej rękę i delikatnie odsunęłam od ust.
- Gdzie ja jestem? – zapytałam zdławionym głosem. Leżałam w długim pomieszczeniu, które spowijała nieskazitelna biel. Nie widziałam tutaj żadnych lamp, ani okien, jednak w pomieszczeniu było bardzo jasno. W rzędzie stało wiele szpitalnych łóżek, ja również na jednym leżałam. Wszystkie były wolne, oprócz ostatniego. Oddzielało je prześcieradło zawieszone jak kotara. Zdziwiłam się słysząc pikanie. Okazało się, że byłam podłączona do monitora, który miał kontrolować moje akcje życiowe. Obok stał stojak z kilkoma kroplówkami. O dziwo, nie czułam żadnych elektrod ani igieł wbitych w moje ciało.
- W części leczniczej – odpowiedziała. – Wybacz, może się najpierw przedstawię. Nazywam się Joanna, ale wszyscy mówią na mnie J.
- Miło mi – podałam jej rękę w geście przywitania. – Nazywam się…
- Wiem jak się nazywasz – uśmiechnęła się delikatnie, a na jej dziewczęcej twarzy wykwitły rumieńce, co dodało jej tylko uroku. – Wszyscy dzisiaj o tobie mówią. Szczególnie po tym ataku na Theodora.
- Nie zaatakowałam go, tylko złapałam za ramię – sprostowałam szybko. – To ten szalony Staruszek się na mnie rzucił, ja tylko się broniłam.
- Co nie zmienia faktu, że jesteś dzisiaj gwiazdą naszego Ośrodka. – powiedziała cicho, prawie szeptem. - Nikt nigdy nie miałby tyle odwagi, żeby podejść do niego tak blisko, a tym bardziej walczyć z nim i go powalić.
- A to niby dlaczego? – Dziwne, że ludzie boją się takiego staruszka. Chociaż był całkiem niezły w walce.
- Och, nie domyśliłaś się jeszcze? – spytała lekko podnosząc swoje brwi. - On jest audiokinetykiem. Ciesz się, że nie zniszczył ci bębenków, albo ucha wewnętrznego. Ostatni, który go zaatakował, ciągle jest w śpiączce.
- Że kim jest? – O co im wszystkim chodzi z tą kinezą? Najpierw Michael i jego bzdury, potem wieść, że niby ja jestem pirokinetyczką. O co do cholery chodzi?
- Audiokinetykiem. Manipuluje falami dźwiękowymi, nawet tymi o niskiej częstotliwości. Właśnie nimi zaatakował twoje ucho wewnętrzne, co spowodowało te bóle głowy, paraliż, a na koniec omdlenie – wypuściła powietrze, po swojej przemowie na jednym oddechu. – Baliśmy się, że wpadłaś w śpiączkę, ale miałam wizję, że się obudzisz. – Posłała mi uśmiech, jak gdyby nigdy nic.
- Zaraz, zaraz – podniosłam się na łokciach na łóżku, żebym mogła ją trochę lepiej widzieć. Leżenie za długo również nie jest zbyt przyjemne. – Chcesz mi powiedzieć, że masz wizje przyszłości, czy coś w tym stylu?
- No, tak – powiedziała pewniejszym głosem, ale zaraz potem znów jej ton stał się nieśmiały. – Jednak to i tak nic z twoją pirokinezą.
- Czy ktoś mi w końcu wyjaśni o co tu do cholery chodzi?! – krzyknęłam tak głośno, że J aż podskoczyła na krześle obok mnie. – Jaka pirokineza? Jakim cudem widzisz przyszłość? I jakim cudem ja mam mieć którąś z tych pseudo mocy?!
Twarz dziewczyny zmieniła się diametralnie. Z nieśmiałej, słodkiej dziewczyny zmieniła się we wkurzoną i groźną kobietę. Wyglądała, jakby zaraz miała zamiar mną rzucić o ścianę.
- Nigdy – wysyczała najbardziej nienawistnym tonem jaki w życiu słyszałam. – ale to nigdy, nie obrażaj naszego sharinem. Sama jesteś Obdarzona, jednak nie chcesz tego zaakceptować. To, że tobie coś nie wychodzi, nie znaczy, że inni są tak zacofani jak ty.
Patrzyłam na nią z niedowierzaniem. Wow, i to ja myślałam, że jestem nieobliczalna. W sumie mogłam się już przyzwyczaić do gwałtowności niedawno spotkanych osób. Ja też nie byłam lepsza.
- Dobra, przepraszam – powiedziałam ugodowym tonem. Nie lubiłam być rzucana po ścianach, a tym bardziej w szpitalu. W dodatku nie byłam jeszcze do końca otrzeźwiona po moim omdleniu. – Już nigdy nie powiem czegoś takiego.
Joanna usiadła i znów stała się tą delikatną i dobrą dziewczyną, która mnie obudziła. Jej niebieskie oczy wyglądały znów łagodnie, jednak dziwny błysk mówił, że ciągle jest groźna. Muszę lepiej ważyć słowa.
- To wyjaśnisz mi teraz to wszystko? – spytałam łagodnie.  – Od kiedy Michael zaczął mnie odwiedzać w snach niczego się nie dowiedziałam, oprócz tego słowa sharinem i tego, że mam jakieś niezwykłe zdolności w pochłanianiu ludzkich emocji i energii.
- Michael odwiedza cię w snach? – spytała zdziwiona. Jej oczy, o ile to możliwe, stały się jeszcze większe. – To niezwykłe. Słyszałam o tym, ale nigdy nie wierzyłam. Podobno w ciągu całego swojego życia można spotykać się we śnie tylko z jedną osobą. A i tak jest to niezwykle trudne i energiochłonne. No ale mniejsza.
Nabrała powietrza i rozpoczęła swoją opowieść.
- Jak widzisz, wszyscy jesteśmy obdarzeni darem sharinem, jednak częściej mówimy o sobie po prostu Obdarzeni. Każdy z nas ma wyjątkowe zdolności, które wyróżniają nas od innych ludzi. Najczęściej umiemy władać jedną z kilku rodzajów psychokinez.  Co raz rzadziej zdarzają się osoby z dwoma kinezami, a takie, które władają trzema mocami prawie wyginęły. Z czasem poszerzamy swoje kinezy, potrafimy lepiej wpływać na innych, widzieć więcej przyszłości, tak jak w moim przypadku. Jednak pochłania to nas i nasze jestestwo. Stajemy się gwałtowni i niebezpieczni, a Starszyzna żyje w obłędzie.
- Okej, ale skąd to się u nas wzięło? – nie wytrzymałam i wtrąciłam jej się w zdanie. Opowieści o zwariowanych starcach średnio mnie interesowały.
- Cóż, wiele lat temu DNA naszych przodków zostało zmodyfikowane, aby mogli wykorzystywać większe obszary swojego mózgu. Starsi przygotowali również dla nich specjalny trening, dzięki któremu najlepsi wykorzystywali nawet 80% swojego mózgu. Ci byli nazywani Oświeconym. Potrafili używać nawet 7 różnych sharinem w tym samym momencie. Oświeceni stworzyli potężny ród, a z czasem stanęli na czele naszego ludu. Jednak przez wieki i przez wiele wojen ten ród wyginął. Ostatnia para zginęła 17 lat temu.
- A teraz możesz mi opowiedzieć jakim cudem setki lat temu ludzie zdołali tak zmodyfikować swój kod DNA? – Jej opowieść byłaby przekonująca, gdyby nie ten drobny szczegół. – Przecież teraz sukcesem jest wyhodowanie sztucznego mięsa z próbówki, a co dopiero modyfikować ludzkie DNA.
- Och, skarbie. Umknęło ci coś – powiedziała wesoło. – My nie jesteśmy ludźmi.
Gapiłam się na nią z przynajmniej pięć minut zanim mój głos powrócił.
- Chyba sobie ze mnie jaja robisz – wykrztusiłam nieswoim głosem.
- Nie. Czemu miałabym opowiadać ci jakieś bzdury i marnować czas, który mogę spędzić na przyjemniejszych rzeczach niż powtarzanie elementarnych wiadomości? – powiedziała zdziwiona. Jej ton teraz stał się rozmarzony, jednak słyszałam w nim wielką tensknotę. – Pochodzimy z Rubeze, planety oddalonej od nas jakieś sto tysięcy lat świetlnych. Na ziemię przybyliśmy 1628 lat temu w niewielkiej grupie. Było nas około stu. Wszyscy byliśmy już ukształtowanymi detertam, czyli według naszych norm byliśmy dorośli. Przybyliśmy na Ziemię, gdyż zmusiła nas do tego wojna, która ciągle trwa. Wielu naszych braci zginęło, a musieliśmy ratować Obdarzonych.
- Czekaj – podniosłam rękę, żeby przerwała tą historię. – Dlaczego mówisz my? Byłaś tam?
- Oczywiście – powiedziała to takim tonem, jakby to było najnormalniejszą rzeczą na świecie. – Kontroluję swoje starzenie się za pomocą witakinezy. Żyję już 1653 rok, ale jak widzisz, trzymam się dobrze. W dodatku gdybyś mi nie wierzyła, mogę przysłać Patricka, żeby swoją chronokinezą przeniósł do tamtych czasów.
- Nie, raczej za to podziękuję. Wolę być tu gdzie jestem. – ten koleś mnie przerażał, a fakt, że umie jeszcze zaginać czas sprawił, że chciałam być od niego jak najdalej. – Ale wracając do tej zabawy z kodem DNA…
- A tak, kiedy opuszczaliśmy naszą planetę badania były bardzo zaawansowane. Mogłaś sklonować siebie, zmienić swój wygląd tylko przez pstryknięcie palca lub sprawić, aby twój potomek wyglądał dokładnie tak jak chcesz. Mogliśmy zrobić wszystko. I wtedy zostaliśmy zaatakowani. Nie mieliśmy zbytniego wyboru i musieliśmy uciekać z naszej ojczystej planety. Wszyscy nasi ludzie zostali porwani, naukowcy również. Na szczęście udało nam się uratować sto osób z wielokrotnym sharinem. Wielu innych Obdarzonych zginęło w walce. Lecieliśmy na ziemię krótko, najwyżej miesiąc. Dzięki odpowiednim paliwom i budowie statku udało nam się to tak szybko. Nie mówiąc już o tunelach czasoprzestrzennych. Wylądowaliśmy tutaj, w Ameryce Północnej. Z biegiem lat, kiedy rozmnażaliśmy się i przybywało nas co raz więcej, przemieszczaliśmy się między kontynentami. Aktualnie jest nas blisko siedem tysięcy na całym świecie.
- Czyli kosmici jednak istnieją i są na naszej Ziemi – mruknęłam. – Nie zrozum mnie źle, zawsze uważałam, że we wszechświecie musi być więcej niż tylko jedna żyjąca planeta. Ale myśl, że może was być aż siedem tysięcy tylko na ziemi… To trochę przerażające.
Joanna położyła mi rękę na ramieniu w pocieszającym geście. Wyglądała teraz starzej, jakby miała czterdzieści kilka lat. Mogłaby być idealną matką z tym łagodnym spojrzeniem błękitnych oczu.
- Skarbie, jesteś jedną z nas – powiedziała ściskając delikatnie moje ramię. – Nie zapomnij o tym. – spojrzała na zegarek na nadgarstku. Zauważyłam, że dochodziła ósma wieczorem. Przynajmniej się wyspałam. – Muszę już iść, zaraz zaczyna się moja zmiana. – znów wyglądała na dwadzieścia pięć lat. Niesamowite. Też bym tak chciała.
- Dobrze, nie trzymam cię tutaj – posłałam jej słaby uśmiech. – Miło było cię poznać, J.
- Ciebie również, Nat – oddała uśmiech i przeszła przez ścianę jakby jej tam wcale nie było.
Położyłam się w łóżku i zaczęłam gapić w monitor. Był inny niż te, które zwykle spotykałam w szpitalach. Nie było czarnego ekranu, tylko kawałek gładkiego szkła, na którym widać było kilka kolorowych linii, ułożonych z różne kształty. Nic z tego nie rozumiałam, więc odwróciłam głowę i zaczęłam się gapić w sufit.
Wszystko, co dzisiaj się wydarzyło było jak sen. Może nawet koszmar. To wydawało się takie nierealne, dziwne i obce. Miałam nadzieję, że zaraz się obudzę, a wszystko okaże się najdurniejszym snem jaki kiedykolwiek. Będę u siebie w łóżku, pójdę do szkoły i wyżyję się na plastikach.
Ale wiedziałam, że to tylko pobożne życzenia.
Jakim cudem moje życie zostało tak łatwo wywrócone do góry nogami? Wystarczyło tylko kilka chwil i słów ułożonych w zdania. Wszystko, co uważałam do tej pory za rzeczywistość okazało się fałszem i kłamstwem.
Czemu rodzice nigdy nie powiedzieli mi prawdy? Zawsze ukrywali przede mną wszystkie istotne informacje. Nigdy w życiu nie czułam się tak oszukana, szczególnie przez osoby, które zawsze uważałam za szczere. Mogłam mówić o nich nie najlepiej, ale zwykle mówili prawdę.
Leżałam w łóżku i zastanawiałam się nad moim życiem. Przez całe życie nie byłam nikim interesującym, dopiero 2 lata temu postanowiłam się za siebie wziąć. Zapuściłam włosy, zaczęłam uprawiać MMA i malować. I wtedy zaczęły się moje nastroje. Z dnia na dzień robiłam się bardziej gwałtowna, zaczęłam imprezować z kumplami z treningów i znikać na parę dni, żeby rodzice nie dowiedzieli się o moim kacu czy innych zajściach. Z szarej myszki zmieniłam się we wredną sukę i zaczęłam wyrażać swoje zdanie. Nikomu się to nie podobało, szczególnie moim nauczycielom.
Ale czy naprawdę mogę być… kosmitką? Kimś z nadprzyrodzonymi mocami? Wiedziałam, że jestem wyjątkowo silna mimo mojej dosyć dziewczęcej budowy ciała. Wiedziałam, że wyróżniałam się pośród ludzi moimi platynowymi włosami i wrednymi docinkami. Jednak nie wierzyłam, że mogę być jedną z nich.
Nie wiedziałam, która była godzina. W pomieszczeniu ciągle było niezwykle jasno, a mój monitor rozdzierał ciszę cichym pikaniem. Czułam się bardziej jak w izolatce niż sali szpitalnej.
Nagle usłyszałam czyjeś kroki. Usiadłam i rozejrzałam się  po pomieszczeniu. Zasłona z drugiej strony mojego łóżka odsunęła się i pojawił się Michael. Był ubrany w podobnym stylu co reszta, czyli w biały mundur. Na jego ramionach widziałam złote ornamenty. Włosy miał zaczesane w elegancki sposób, co średnio mu pasowało.
- Uch, jeszcze tylko ciebie tutaj brakowało – mruknęłam.
- Też się cieszę, że cię widzę – posłał mi olśniewający uśmiech, na co przewróciłam oczami. O dziwo, jego uśmiech zniknął tak szybko jak się pojawił, a chłopak spoważniał. – Jak się czujesz?
- Jakoś – powiedziałam znudzonym tonem. – Staruszek podobno molestował dźwiękami moje ucho wewnętrzne do tego stopnia, że zemdlałam
- Cóż, ładnie mu przyłożyłaś, nie dziw mu się – usłyszałam w jego głosie nutkę aprobaty. – A kto ci powiedział o jego audiokinezie? Przecież jeszcze nie miałaś wprowadzenia.
- J do mnie wpadła i opowiedziała wszystko – miałam niejasne przeczucie, że lepiej mu nie mówić o tym, że przy mnie siedziała dopóki się nie obudziłam.
- Hmm… ciekawe – usiadł na krześle, wcześniej zajmowanym przez Joann. – Rzadko opuszcza Centralę.
- A ona na serio ma te 1653 lata? – spytałam, bo ciągle nie mogłam uwierzyć, że przeżyła tyle lat.
- Z naszych danych wynika, że tak – wstał i ściągną kołdrę, którą byłam okryta. Zimno wkradło się i zamroziło moje stopy, które były bose. – A teraz wstawaj. Mamy jeszcze wiele rzeczy do omówienia. I nie zapominaj, ciągle masz ośrodek do zwiedzenia.
- Um, chyba nie mogę – wskazałam głową na monitor i kroplówkę. Dopiero teraz zauważyłam na mojej lewej ręce małe kawałki metalu. Bezwiednie przejechałam po nich palcem i poczułam niemiłe ukłucie. – Auć, co to jest?
- Igły od kroplówki – powiedział Michael szukając czegoś, prawdopodobnie moich butów. Znalazł je i postawił na łóżku obok mnie – Wstawaj, nie mamy całej nocy na twoje fanaberie. A maszyna nie będzie robić problemów dopóki będziesz miała czujniki w swoim ciele.
Zaczęłam niechętnie ubierać kanarkowe  buty. Mimo, że były moim ostatnim nabytkiem już były nieźle ubrudzone. Zeszłam powoli z łóżka, żeby nie kręciło mi się w głowie. Podparłam się pod boki i spojrzałam wyzywająco na chłopaka.
- To gdzie idziemy?
- Przed siebie – mruknął i złapał mnie za rękę. Tak samo jak J ruszyliśmy na ścianę, która zniknęła milisekundę przed zderzeniem się z nią.
Moje oczy nie wierzyły w to co widziały.


2 komentarze: